Zgarbione ciężarem lat pochylają się ku sobie, szeptając skrzypieniem starych ścian i podłóg. Być może wspominają dawne czasy; czasy, gdy pod ich dachami spacerowali rycerze i damy, gdy sam następca tronu szukał tu schronienia, gdy Joanna D’Arc wyzwalała skrawek po skrawku od nieczułych Anglików, którzy ją później, za to, spalą na stosie. Domy w Troyes. Realne, a jakby zatrzymane na fotografii. Piękne. Mówi się, że Troyes to miasto tysiąca kolorów i faktycznie, nie ma dwóch identycznych domów, każdy ma inną barwę.
Jechaliśmy półtorej godziny, z wynajętego przez nas domu koło Reims do Troyes, dawnej stolicy Szampanii. Ale było warto. Przenieśliśmy się do istniejącej naprawdę krainy baśni. Spacerowaliśmy wśród powykrzywianych czasem, kolorowych domów, po prawdziwych kocich łbach i podziwialiśmy wszystko z zapartym tchem.
Do rzeczywistości przywracały nas jedynie zaparkowane na poboczu, lub nawet nielegalnie na chodnikach samochody.
Troyes ma za sobą burzliwą historię, był czas, kiedy pretendowało nawet do miana stolicy Francji. Ze względu na świetne położenie, na skrzyżowaniu kilku szlaków handlowych, było łakomym kąskiem dla władców Francji, a nawet dla angielskich Plantagenetów. Kiedy władzę w mieście objęli hrabiowie Szampanii nadali oni miasto wiele przywilejów m. in dotyczących targu. Odtąd kiermasz w Troyes stał się słynny na cały świat. Miasto bogaciło się i obrastało w piórka, aż do 16 wieku, kiedy z nieznanego powodu szalejący ogień strawił znaczną część miasta. Szybko go odbudowano, narzucając na mieszkańców wysokie podatki. I to właśnie dzięki podatkom od powierzchni gruntu domy w Troyes wyglądają jak wyglądają; są wąskie na parterze, a rozszerzają się u góry.
Konstrukcja szkieletowa, z użyciem cegły i gliny, jest typowa dla tego regionu Francji i dla renesansu. Ściany są pokryte wapniem, potem malowane. Podobno starówka ma kształt korka od szampana. Czegóż chcieć więcej. Mnie zamarzyło się trochę dobrego wina, smaczny lunch i najlepiej jakaś gotycka katedra lub bazylika. Troyes spełniło wszystkie moje oczekiwania. Na lunch zjedliśmy naleśnika z grzybami, szynką, przyozdobionego sadzonym jajem, czyli tzw. galettes. Obok w knajpce zaspokoiliśmy pragnienie najprawdziwszym Dom Perignon. A i w kwestii gotyku Troyes ma sporo do powiedzenia, posiada obie i katedrę i bazylikę.
Katedra pod wezwaniem Piotra i Pawła budowana była przez kilka wieków i w sumie nigdy nie została dokończona. Brakuje jej jednej wieży. Przez chwilę nawet podejrzewaliśmy, że to z powodu wojny, ale po doczytaniu odpowiednich źródeł okazało się, że katedra prawie w ogóle nie ucierpiała podczas działań wojennych. Wieży nie ma od początku, bo mieszkańcy woleli wylewać szampana za kołnierz lub handlować na jarmarkach niż dać na kościół.
Katedra jest przestronna, należy do jednej z szerszych we Francji, a kolorowe witraże nadają jej majestatycznego charakteru i duchowego klimatu.
Mnie jednak bardziej od katedry podobała się bazylika pod wezwaniem św. Urbana.
Bazyliką została, dlatego, że pieniądze i pozwolenie na jej wybudowanie dał papież Urban IV. Pochodził on właśnie z Troyes i pod budowę kościoła wykupił kilka kamienic w centrum miasta, w miejscu, gdzie jego ojciec miał kiedyś zakład szewski.
Niesamowite wrażenie robią wystające daleko poza mury kościoła gargulce, czyli odpływy z rynien. Wyobraźnia ich twórców nie miała chyba granic.
Z innych ciekawostek dotyczących Troyes warto wspomnieć, że jeden z założycieli zakonu Templariuszy Hugues de Payns, pochodził właśnie stąd i to tutaj właśnie podpisano regułę zakonu. W pracach nad regułą uczestniczył św. Bernard, założyciel bractwa cystersów w Clairvaux, a który również urodził się w Troyes. W czasach wojny stuletniej podpisano w Troyes pokój na podstawie, którego angielski władca nabywał praw do francuskiego tronu. Dlatego tak zawzięcie Joanna D’Arc walczyła o odzyskanie miasta z angielskich rąk.
Jak widzicie Troyes spełniało ważną funkcję w historii Francji, niestety w ostatnich latach uległo stopniowemu zapomnieniu, choć dla turystów i miłośników historii jest to perełka wielkiej wagi. My mieliśmy tylko jeden dzień, dlatego nasze zwiedzanie ograniczyło się do spaceru po mieście i wejściu do kościołów, za które na szczęście nie trzeba płacić.

Dom Młynarza
Spacerując trzeba koniecznie zwrócić uwagę na imponujący dom młynarza i ulicę kocią.
Jest to wąski pasaż, którego sufit stanowią połączone belki sąsiednich domów. Nazwana jest kocią podobno od ilości przesiadujących tam kotów. Nam nie udało się spotkać nawet jednego. Za to odwiedziliśmy naprawdę klimatyczną kocią restauracyjkę, z pięknym kocim szyldem, o żółtym tle. Najwyraźniej miasto ma słabość do kotów. 

W zeszłym roku władze Troyes zgłosiły starówkę do UNESCO, miejmy nadzieję, ze zostanie wpisana na listę i to pomoże uratować niszczejące gdzieniegdzie budynki.
Jak już wspomniałam wcześniej miasto nazywane jest miastem tysiąca kolorów i ja się z tym zgadzam. Podejrzewam, że jesień dołożyła tutaj swoje trzy grosze malując drzewa swymi pędzlami.
Na zakończenie chciałabym was jeszcze zachęcić do szukania na ulicach pomników. Warto, zobaczcie: