Opowiem wam, co się przydarzyło wczoraj mojej przyjaciółce. W ramach obrazków z życia codziennego, o którym to już tak dawno nie pisałam. Kris mieszka w małej wiosce z kilkoma domami ustawionymi równiutko wzdłuż drogi, trochę na odludziu angielskiej prowincji. Rano zdążyła wstać, wykonać poranną toaletę, zaparzyć sobie pyszną kawę, gdy nagle ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła, a tam stał zakłopotany, młody człowiek z rowerem z jednej strony i z psem, rasy Jack Russell, pod pachą. Trochę komiczny widok. Nie tracąc czasu na tak popularne tutaj chit-chat czyli powitalne gadanie o duperelkach, młody mężczyzna zapytał mojej przyjaciółki czy to nie jest przypadkiem jej pies. Gdy zaprzeczyła, powiedział, że jest on na rowerowej wycieczce w tej okolicy, a to małe, brązowo-białe psisko przez kilka kilometrów biegło za nim niestrudzenie. Czemu akurat wpadł na pomysł, by zapukać do drzwi Kris nikt nie wie, może wyczuł, że jest to właściwy adres, albo jakaś niewidzialna ręka popchnęła go w kierunku jej domu wiedząc jakim miłośnikiem zwierząt jest moja przyjaciółka i jak dobre ma serce. Tak czy inaczej Kris pieska wzięła pod skrzydła, wykąpała, a potem zawiozła sprawdzić czy ma tak zwany czip. Okazało się, że ma, ale zarejestrowany jest na adres gdzieś w północnej Anglii. Skąd to stworzenie wzięło się na południu kraju nie wie nikt. Może ktoś go kiedyś ukradł i wywiózł, a teraz suczka mu uciekła (bo okazało się, że to 5 letnia suczka o uroczym imieniu Poppy), albo właściciele przeprowadzili się i zapomnieli zmienić adres w rejestracji psa. Tego pewnie się nigdy nie dowiemy. Kris skontaktowała się z odpowiednimi oficjelami, a oni obiecali, że zrobią co się da, by znaleźć właściciela. Starego lub nowego. Nie minęła godzina gdy otrzymała telefon. Okazało się, że Poppy zaginęła rok temu właśnie w Northampton na północy. Właściciele szaleli z rozpaczy, a tu nagle po roku pies się znalazł. Tajemnicza historia prawda? Poppy wcale nie była jakoś specjalnie zaniedbana, czy wystraszona. Kris mi powiedziała, że wyraźnie pies nie boi się ludzi, lgnie do nich i lubi ich pieszczoty. Co się zatem z nią działo przez ten rok? Szkoda, że nie umie mówić. Może więcej światła na tę historię rzucą właściciele, którzy mają niedługo zjawić się osobiście po psa. Czytaj dalej
pies w Anglii
17 i pies. Czwartek pełen emocji
Czwartek był trochę pod napięciem przez konflikt pragnień i interesów. Niektórzy chcieli rano wstać, wyjść z domu i zwiedzać jak najwięcej, ale…
Były 12 urodziny Eleanor i jej rodzice chcieli przeznaczyć ten dzień tylko dla niej, zrobić jaj na śniadanie naleśniki, a potem zabrać ją do miejsca gdzie dwunastolatka miałaby FAN. Niestety był ostatni dzień października i okoliczne miejsca dla dzieci, typu park liniowy, były pozamykane. Rodzice nie przygotowali się specjalnie. Skończyło się na naleśnikach i wyprawie na zakupy do Genewy, do której ja nie pojechałam, nie mam, więc zdjęc stamtąd. Z kilku powodów nie pojechałam: zakupów w miejscach gdzie mogłabym zwiedzać nie lubię, bo mi szkoda czasu, atmosfera między nami była, jaka była i pewnie skończyłoby się na tym, że zabrałabym swoje zabawki (czytaj aparat) i poszła w innym kierunku ku niezadowoleniu mojego męża. Dobrą wymówką był nasz pies Puffy. Anglia ma swoje przepisy dotyczące wwożenia i wywożenia psów. Każdy pies musi mieć paszport z wpisanym obecnym stanem zdrowia, aktualnymi szczepieniami i pies musi mieć wszczepiony chip. Przed powrotem do Anglii pies w przeciągu 5 do 1 dnia musi odwiedzić weterynarza, który go zbada, da mu tabletki na odrobaczenie i wpisze wszystko do paszportu. Tak, więc obowiązkowym programem każdego naszego wyjazdu z psem jest znalezienie miejscowego weterynarza. To właśnie zamierzałam zrobić, gdy cała wycieczka pojechała do Genewy.
Weterynarz znalazł się w Evian, dokładnie na wprost cudownego Lac Leman i umówiłam się tam na piątą, ale pojechałam wcześniej i spędziłam uroczy dzień szwędając się nad jeziorem z psem, robiąc zdjęcia i pisząc o tym, co właśnie widziałam. Miałam okazję zaznajomić się z psią toaletą nad brzegiem jeziora. Wygląda to jak mały wybieg dla psa, wysypany piaskiem, a obok stoi czarny pojemnik z woreczkami na psie kupki i kosz, gdzie się to później wyrzuca. Namówić Puffiego by się załatwił dokładnie w tym miejscu nie było łatwo, ale się udało, bo miałam czas i nie pozwoliłam mu wyjść z „toalety”. Pani doktor okazała się bardzo miła, zbadała Puffiego, nakarmiła tabletkami, podbiła paszport i mogliśmy wrócić do domu.
Drugim z powodów, dla którego postanowiłam zostać w domu i nie jechać do Genewy była wizyta mojej kuzynki, która mieszka we Francji, a której nie widziałam całe wieki. Niestety popisałam się tutaj totalną głupotą. Umówiłam się z Iwonką, przy pomocy internetu, że jak przyjedzie do miasteczka to żeby poczekała koło poczty i gdy już tam będzie, żeby wysłała do mnie sms to po nią wyjadę, głupia, nie dałam jej adresu domu, bo myślałam, że będzie jej ciężko znaleźć (tak jak nam było ciężko). Nie zapytałam jej też o numer jej telefonu. Czekałam, czekałam, sms nie przychodził. Przez internet wysłałam kilka wiadomości i dopiero po kilku dobrych godzinach Iwonka odpisała, że byli pod pocztą, czekali, wysłali sms i nikt po nich nie przyjechał!!!!!! Brrrrrr, zazgrzytałam zębami! Jak to się mogło stać??? Otóż w największej swojej głupocie podałam jej o jedną liczbę za dużo w numerze telefonu!!! Po prostu NO COMMENTS!
Nasza ekipa wróciła z Genewy w średnich nastrojach. Podzielili się na dwie grupy, część poszła do muzeum zegarków, którego najważniejszym odkryciem było to, że założyciel firmy luksusowych zegarków Patek był Polakiem, a druga grupa robiła ‘shopping’, ale nie kupili za dużo, bo Genewa jest jednym z droższych miast świata.
Czwartek skończył się odśpiewaniem Eli Happy Birthday i oglądaniem filmu Crazy Stupid Love, którego humor nas w końcu zjdnoczył.