Tenis w Paryżu

Oglądaliście finały Roland Garros? Bo ja tak. Nie jestem jakąś wielką fanką sportu, ale tenis bardzo lubię, zwłaszcza na takim poziomie. Muszę przyznać, że te finały bardzo mnie ucieszyły. Wczoraj Rumunka Halep pokonała Amerykankę Stephens, a dzisiaj po raz już chyba 11 raz French Open wygrał Nadal, z wielką wirtuozerią pokonując Austryjaka Thiem. Ucieszyłam się, bo miałam tę przyjemność oglądać tę parę zwycięzców na żywo. Nadala widziałam na Wimbledonie (choć oglądanie jego rytuałów do najprzyjemniejszych nie należy), a Halep w zeszłym roku właśnie w Paryżu. Miło było wrócić wspomnieniami do tego miejsca. Słońce prażyło mocno, a my siedzieliśmy w napięciu, podążając wzrokiem za piłeczką. a2Niestety Halep w zeszłym roku przegrała i zrobiło mi się jej żal. Walczyła zawzięcie i robiła niezwykle pozytywne wrażenie. Koło nas siedzieli rumuńscy kibice z flagami swojego kraju, którzy z zapałem jej kibicowali  i wydawali rozkoszne odgłosy przy każdej jej piłce. a3Ostapenko

Zapamiętałam korty French Open jako tropikalne królestwo pomarańczy. W tym kolorze były ręczniki (jestem szczęśliwą posiadaczką jednego z nich), spódniczki i spodenki czy koszulki wolontariuszy, wielkie, wygodne poduchy przez telebimem, kubeczki na kawę i oczywiście ceglana nawierzchnia też z daleka świeci pomarańczą. a1a5Atmosfera też była słonecznie ciepła i naprawdę marzę, że kiedyś uda mi się tam powrócić. Tam jest raj dla takich jak ja, co kochają robić zdjęcia. 

A wy wybralibyście się kiedyś na taką imprezę?

Galeria na wschodnim brzegu rzeki Spree w Berlinie

Jedyna taka galeria na wolnym powietrzu. Namalowana na byłym berlińskim murze; 1.3 kilometra sztuki i historii w jednym, ciągle zmieniających się murali, opowiadających niesamowite historie, nawołujące do równości, miłości, a przede wszystkim pokoju. To po prostu trzeba zobaczyć. Postanowiłam sobie, że co jakiś czas będę wracać do Berlina, by uwieczniać na zdjęciach, coraz to nowsze ścienne obrazy.

Nie będę dzisiaj za dużo pisać. dzisiaj chcę wam pokazać i będę wdzięczna jeśli podzielicie się ze mną wrażeniami z tego, co zobaczyliście.a2a5a4a1a6a

Tour po Berlinie, który daje do myślenia

Myślę, że jeśli jedziemy do jakiegoś nowego miasta, dobrze jest znaleźć kogoś, kto nas oprowadzi, pokaże najbardziej interesujące rzeczy i opowie o samym miejscu i jego historii, a także o ludziach. Wiadomo, można przeczytać książkę na ten temat, ale to nie jest to samo. Dlatego jeśli nie znam nikogo w danym miejscu, to zawsze staram się znaleźć jakiś tour oprowadzający.  Do Berlina prawie każdy z nas jechał po raz pierwszy i tylko bardzo pobieżnie wiedzieliśmy co chcemy zobaczyć. Poprosiliśmy wujka google i ciocię tripadvisor o pomoc. W ten sposób znaleźliśmy Darrena z Original Berlin Walking Tour, tu jest jego profil: Darren jeden z przewodników 

 To znaczy nie od razu wiedzieliśmy, że będzie z nami Darren. Miejsce spotkania wyznaczone było w centralnym miejscu, na placu Hackescher o 10 rano. Gdy przybyliśmy na miejsce zobaczyliśmy tłumy, ale na szczęście dziewczyna, która sprzedawała bilety (my mieliśmy nasze już kupione przez internet, dzięki czemu zaoszczędziliśmy 2 euro od osoby) powiedziała, że cały ten tłum zostanie podzielony na kilka grup. W ten sposób naszej dziesiątce przypadł w udziale Darren, i to był najlepszy prezent jaki mogliśmy dostać w sobotni poranek. Darren jest Irlandczykiem, który od ponad 6 lat mieszka w Berlinie, gdzie robi swój doktorat z historii drugiej wojny światowej. Zaimponował nam swoją wiedzą. Kilkakrotnie otworzył nam oczy na pewne historyczne kwestie i podważył nasze dotychczasowe rozumienie, zadając intrygujące pytania.

399A3370Naszą wycieczkę rozpoczęliśmy od pogadanki koło imponującej berlińskiej katedry. Choć wygląda na idealny przykład baroku, ze swoją olbrzymią kopułą, jej budowę ukończono dopiero w 1905 roku. Darren opowiadał nam o architektonicznych zapędach Berlina po zjednoczeniu niemieckich landów w jedno państwo. Nowa niemiecka stolica chciała dogonić w swej świetności takie metropolie jak Paryż czy Londyn. Powstało wtedy mnóstwo znakomitych budowli, które udawały stare zabytki. 399A3737Słuchając Darrena przeszliśmy spacerkiem przez całe miasto odwiedzając Lipową ulicę i Bramę Brandenburską, Memorial of Murdered Jews, Hitlers Bunker, Berlin Wall, plac, gdzie w 1933 roku urządzono wielkie ognisko z książek i Checkpoint Charlie. Przy zabytkach związanych z historią drugiej wojny światowej Darren zadawał dużo trudnych pytań. Uświadomił nam na przykład, że to nie Hitler, ani Goebbels, ani Himmler brali pistolety w ręce i metodycznie strzelali do ludzi w obozach, w lasach, czy nawet na ulicach, to nie oni samodzielnie wpakowali Żydów jak bydło, do przepełnionych wagonów i zawozili bez mrugnięcia okiem do komór gazowych. To robili tacy jak my, zwykli ludzie. Teraz nie możemy sobie tego wyobrazić. Myślimy, że my nigdy nie zrobilibyśmy czegoś takiego, ale czy na pewno… Darren wspomniał nam o książce Ordinary People, której autor Christopher Browning opowiada o Batalionie 101. Uformowany z normalnych ludzi, kierowców, policjantów, kilku biznesmenów, lekarzy, budowlańców czy robotników fabrycznych, grupa ok 500 osób w wieku 30-40 lat, z ludzi, którzy w domu mieli rodziny, często z małymi dziećmi, został przeznaczony do rozwiązania tzw kwestii żydowskiej w Polsce. Tym ludziom powiedziano: wiemy, że macie dzieci, a my jedziemy zabijać, dlatego macie wolną rękę, jedziecie z nami do Polski, czy nie? Niewielu się wycofało. Zabijanie i nienawidzenie Żydów stało się wówczas normą, a niestety ludzie często są jak owce, robią, to co inni. Bardzo trudno iść pod prąd. Jak to napisała kiedyś słynna polska pisarka, Nałkowska, w swoich opowiadaniach o Auschwitz: To ludzie ludziom zgotowali ten los.

399A3548W pewnym momencie Darren przyprowadził nas na dość sporych rozmiarów zwykły parking dla aut, otoczony blokami. Zapytał, czy wiemy dlaczego tu jesteśmy. Okazało się, że to w tym miejscu pod ziemią znajdował się bunkier Hitlera. Nie ma żadnej tabliczki, żadnej adnotacji, a sam bunkier odkryto przez przypadek, podczas prac budowlanych. Darren zapytał czy myślimy, że rzeczy, które były w bunkrze powinny ujrzeć światło dzienne. Czy jest to pozytywem, że przez dziesiątki lat próbowano usunąć to miejsce z ludzkiej pamięci. Mieliśmy dobre odpowiedzi, że zarówno Hitler, jak i jego miejsca zasłużyli by odejść w zapomnienie. Darren jedynie pokiwał głową i stwierdził, że się nie zgadza, że dla niego jest to zamiatanie problemu pod dywan, że powinno się to wszystko przebadać, poznać, by zrozumieć skąd się takie ideologie wzięły, by  nauczyć się jak zapobiegać podobnym fanatykom w przyszłości. Zaszokowało nas, że mimo braku tabliczki ktoś składa na tym parkingu kwiaty regularnie we wszystkie rocznice urodzin lub śmierci Hitlera. I nie są to jego wnuki.

399a3720Naszą wycieczkę zakończyliśmy przy Checkpoint Charlie, miejscu, gdzie znajdowało się jedno z przejść granicznych pomiędzy Wschodnim, a zachodnim Berlinem. Widzieliśmy berliński Mur zbudowany w sześciesiątych latach, ale to nie ta konstrukcja zaszokowała nas najbardziej, a fakt istnienia tak zwanej ziemi niczyjej, gdzie przy próbie ucieczki zginęło około 200 osób, głównie przez zastrzelenie przez strażników. Wśród ofiar były też dzieci. Obecnie nazywa się to pasem śmierci.WALL (2)

 

Jak widać tour po Berlinie nie należał do wesołych, bo niestety historia miasta czasami na to nie nie pozwala ale Darren stworzył niesamowitą atmosferę, swoje opowieści ubarwiał ciekawymi anegdotami, także nie mieliśmy czasu na nudę. Od czasu do czasu padały nawet gromkie wybuchy śmiechu.

Także z całym sercem, serdecznie polecam Darrena i jego biuro i nie piszę tego na zlecenie. Tu jest link: Berlin Original tours 

 

Wspomnienie z Olimpiady

Olimpiada w Korei właśnie dobiegła końca. Przyznam się, nie oglądałam wszystkiego z należytą uwagą, ale śledziłam zmagania Polaków i Brytyjczyków i o ile w UK sporty zimowe wielkiej tradycji nie mają, o tyle liczyłam bardziej na naszych. Nie będę się wypowiadać, o co tym myślę, bo w gruncie rzeczy to ja się nie znam. Ale przy okazji Olimpiady wzięło mnie na wspominki. W 2006 roku pojechaliśmy bowiem na zimową Olimpiadę do Turynu. Całą rodziną. Mój mąż kocha sport i dla niego było to ważne wydarzenie, a ja skorzystałam z okazji, zwiedziłam Turyn, Bergamo, Mediolan oraz góry w Piemoncie i  doświadczyłam niepowtarzalnej atmosfery. Od tamtej pory lubię takie wielkie wydarzenia sportowe, ludzie na nich są jakby inni, lepsi, milsi dla innych i skorzy do zabawy.

W 2006 roku cały Turyn ozdobiony był na czerwono, wszędzie powiewały olimpijskie sztandary i flagi. Chodziliśmy, więc po ulicach miasta chłonąc świąteczny, pełen patosu klimat. Nasze dzieci były wtedy takie małe.

olimpiada 06 (77)

Atmosfera na mieście

olimpiada 06 (67)

Turyn

olimpiada 06 (25)

olimpiada 06 (39)

Oscar przed zniczem olimpijskim

Znajomi i rodzina mówili, że jesteśmy szaleni, że zabieramy takie maluchy na takie zimno, ale nam ani zimno, ani żadne inne kłody pod nogami nie były straszne. Polecieliśmy samolotem do Bergamo, tam wynajęliśmy samochód i pojechaliśmy do Turynu. Maciejowi udało się kupić bilet na mecz hokeja. Grała Szwecja z Rosją, ale kto wygrał, to nie pamiętam. Wiem, jedynie, że mieliśmy żółte rekwizyty, by kibicować ojczyźnie Abby. olimpiada 06 (63)olimpiada 06 (61)

Z Turynu pojechaliśmy w Góry Piemontu. Tam dopiero była atmosfera: śnieg, słońce, pyszne piemonckie wino lało się strumieniami. Moim odkryciem było Barolo, na którego degustację trafiliśmy przypadkiem. Celem pobytu  w Piemoncie było kibicowanie naszym skoczkom. Niestety nie pamiętam, jak im poszło, chyba nie za dobrze, ale dla nas ważne było ubranie się na biało-czerwono i świętowanie ze spotkanymi rodakami. Pamiętam, nawet Gazeta Krakowska zrobiła z nami wywiad, bo Oscar był najmłodszym polskim kibicem. olimpiada 06 (112)olimpiada 06 (105)

Dzieciom najbardziej podobało się jednak spotkanie z olimpijskimi maskotkami. olimpiada 06 (102)

A my byliśmy dumni, że zobaczyliśmy ówczesną dumę wszystkich Polaków Adama Małysza, tylko z daleka, ale zawsze coś.olimpiada 06 (114)

Dom mądrych ludzi, dom Barham w Teston,

Młody chłopak schowany za drzewem, szybkim ruchem, pociąga trzymany w ręku sznur. Rozlega się dziwny wrzask, jazgot i chłopak triumfalnie wyskakuje ze swojej kryjówki. Na drugim końcu sznura jest zdobycz, średniej wielkości kurakowaty ptak. Chłopak zadowolony łapie go pod pachę, ale niestety nie cieszy się swoją zdobyczą zbyt długo. Radość przerywają dochodzące z daleka głosy. Chłopak szybko wraca za drzewo. Widok, jaki jawi mu się po chwili jest przerażający. Korowód ludzi, powiązanych ze sobą prowadzi ciemnoskóry jegomość w kapeluszu. U boku powiewa mu pejcz, a na ramieniu wisi karabin. Idący mężczyźni mają pęta na nogach i rękach oraz pętle na szyjach.

V0050647 Group of men and women being taken to a slave market

Połączeni są jednym wspólnym sznurem. Są prawie nadzy, bosy, a z ich stóp i ciała spływa krew. Z ich boku idą biali uzbrojeni oprawcy, a karawanę zamyka kolejny biały, o twarzy wykrzywionej nienawiścią. Handlarze niewolników prowadzą swoją zdobycz na statek. To scena, jaką pamiętam ze słynnego serialu Korzenie, który w czasach mojego dzieciństwa emitowała polska telewizja. Pamiętacie słynnego Kunta Kintę?

Obrzydliwy proceder handlu niewolnikami trwał wieki. Od czasu odkrycia Ameryki i tworzenia tam kolonii, sprowadzano ludzi do pracy w nieludzkich warunkach na farmach, w kopalniach i przy budowach, około 12 do 15 milionów ludzi. Najwięcej przywieziono ich ze wschodniej i centralnej Afryki. Przywożeni ludzie traktowani byli jak własność, jak inwentarz kupujących i ci mieli prawo robić z nimi, co chcieli, nawet zabić. Ten nędzny proceder wysyłania niewolników do kolonii zapoczątkowali w piętnastym wieku Portugalczycy, ale dość szybko dołączyły inne kraje. Ale nie myślcie, że wcześniej nie było niewolników. Nawet przed Kolumbem przywożono do Europy jeńców wojennych z Afryki, by stawali się służbą domową w bogatych domach. W osiemnastym wieku Londyn miał największą populację ciemnoskórych ludzi z Afryki, zarówno niewolników, jak i zbiegów, liczba ta dochodziła do 10 tys.1280px-johan_zoffany_-_the_family_of_sir_william_young_-_google_art_project

Johan Zoffany Rodzina sir Williama Younga z niewolnikiem

Nie mogę zrozumieć jak chrześcijańska Europa mogła się godzić na takie traktowanie ludzi. Kiedy słyszę, gdy ktoś mówi, że ludzie teraz są gorsi niż kiedykolwiek wcześniej, to chce mi się śmiać. Przypominam sobie inkwizycję, handel niewolnikami, krwawe wojny itp. i doceniam czasy, w jakich przyszło mi żyć.

W osiemnastym wieku przyszło oświecenie, a wraz z nim pojawili się wielcy myśliciele, a wraz z nimi pierwsze prawa ludzi, pierwsze konstytucje. W Wielkiej Brytanii, Portugalii, Stanach Zjednoczonych, jak i innych państwach, wykształciła się opozycja przeciwko handlowi niewolnikami znana pod nazwą abolicjonizmu. Abolicjoniści chcieli najpierw zakazu handlu niewolnikami, a potem zniesienia samego niewolnictwa. official_medallion_of_the_british_anti-slavery_society_1795  Na czele ruchu stali kwakrzy (Religijne Towarzystwo Przyjaciół) oraz elita Kościoła ewangelickiego z senatorem Williamem Wilberforce na czele.   I właśnie ta osoba interesuje mnie najbardziej.

WHM146809

Tak się złożyło, ze około 5 kilometrów od mojego domu znajduje się Barham House, elegancki, biały budynek, z okien, którego jest cudowny widok na dolinę rzeki Medway. 399a3319Dom ma bogatą historię. Zbudowany był dla jednego z siekaczy, którzy w katedrze Canterbury zarąbali Thomasa Becketa. Potem przechodził z rąk do rąk, aż wreszcie trafił w ręce rodziny Barham. I to właśnie tutaj, właścicielka domu, lady Barham zapraszała na tajne schadzki Williama Wilberforce. I nie tylko jego. Nie myślcie, że była to pani rozwiązłych obyczajów, wręcz przeciwnie. Zapraszani goście, zjeżdżali się po cichu, by dyskutować o niedoli niewolników i o konieczności zniesienia łajdackich procederów. Krok po kroku odnoszono sukcesy, w 1772 roku wszyscy niewolnicy sprowadzeni na wyspy brytyjskie uzyskali wolność. Pierwszym krajem, który zakazał handlu niewolnikami została w 1792 roku Dania, a szesnaście lat później dołączyła Wielka Brytania.. Odtąd Brytyjczycy skutecznie działali próbując zmienić nastawienie innych krajów i wprowadzić wszechobowiązujący zakaz. Powoli dołączały kolejne państwa jak Portugalia, Szwecja.

Stany od 1807 zakazały importu niewolników, ale handel był ciągle możliwy na terenie kraju.  Abolicjoniści z Wilberforce walczyli jednak dalej, spotykając się i planując między innymi w Barham House, aż wreszcie aktem z 1833 Parlament Brytyjski oficjalnie zniósł niewolnictwo w kraju i w koloniach. Akt podpisano niestety w miesiąc po śmierci naszego parlamentarzysty.

Cieszę się, że tak wielkiej wagi debaty miały miejsce, niedaleko mojego domu. 399a3314

Być kibicem na chwilę

Football, jak większość kobiet oglądam tylko, gdy grają nasi i tylko podczas wielkich wydarzeń sportowych typu mistrzostwa Europy, czy świata, czy czasami podczas letnich olimpiad.  Na szczęście wiem, co to spalony i na jakich pozycjach grają piłkarze. Zupełnie jednak inaczej ogląda się mecze w telewizji, a inaczej na żywo. Dlatego, gdy mąż i siostra zapytali czy chcę jechać do Paryża to oczywiście powiedziałam tak. Jestem obserwatorem, kolekcjonerem doświadczeń, a takiego w moim bagażu jeszcze nie miałam. Pojechaliśmy Eurostarem, szybkim pociągiem łączącym Londyn z Paryżem. Mamy to szczęście, że najbliższa stacja jest 15 min od naszego domu, nie musieliśmy, więc stać w londyńskich korkach i płacić majątku za parking. Paryż powitał nas deszczem i taksówkarzem naciągaczem, który zaproponował, że zawiezie nas do hotelu za, bagatelka 62 euro, bo przecież pada. Odmówiliśmy mu i poprosiliśmy go, by nam pokazał, w którą stronę mamy iść. Nie chciał pokazać, znalazł wymówkę. Okazało się, że hotel znajdował się naprzeciwko wyjścia z dworca Gare du Nord. Doszliśmy do niego w pół minuty i oszczędziliśmy 62 euro. Swoją drogą to trzeba mieć tupet, prawda? 13480355_10153754626917104_1970932029_nHotelik był niewielki, ale łózko miał wygodne, a łazienkę czystą. Nic więcej do szczęścia nie było nam potrzebne. Na dole była restauracja Cafe du Nord. Zjedliśmy tu dobry lunch, z francuskimi serami, wypiliśmy butelkę wina i zakończyliśmy niebiańskim espresso. Nad naszą głową powiewała najprawdziwsza polska flaga, a w drugim końcu była flaga niemiecka.

Na stadion dotarliśmy godzinę przed rozpoczęciem meczu. Jechaliśmy kolejką miejską RER wraz z ubranymi na biało – czerwono grupkami mężczyzn, kobiet i dzieci; wszyscy się do siebie uśmiechali, pozdrawiali nawzajem. Atmosfera była niesamowita. Spotkani niemieccy kibice tez zachowywali się przyjacielsko. Nie było burd, czy wyzwisk. Znaczy da się.

13480454_10153754617242104_446512790_n

Policja przed pubem, w którym siedzieliśmy

To prawda, policji wszędzie było dużo, ale nie musieli interweniować. Jak się skończył mecz wiemy, Polacy zremisowali 0-0 z Niemcami, choć większość komentatorów sportowych na świecie prorokowało nam przegraną. Według mnie graliśmy trochę gorzej od mistrzów świata, ale okazja do strzelenia bramki była, niestety niewykorzystana. Były momenty, że obgryzałam paznokcie w napięciu i wrzeszczałam jak szalona. Ale dobry remis nie jest zły.

Powrót do hotelu był trochę gorszy, z jakiegoś powodu kolejka czasowo przestała jeździć, a my nie mogliśmy znaleźć autobusu.

13479903_10153754627062104_1697241485_n

Powrót 

Wróciliśmy, więc taksówką i usiedliśmy sobie naprzeciwko naszego okna hotelowego w pubie, by celebrować przeżywane właśnie chwile i sam fakt bycia w mieście miłości, choć obecnie dominuje w nim piłka. Dzień zdecydowanie zaliczyć mogę do udanych.

 

Babski wieczór z Planetą Singli

Polski film w angielskim Odeonie nie zdarza się zbyt często. Niedawno grali u nas Pitbulla, ale niestety nie mogłam pójść. Na Planetę Singli musiałam. Tylko z kim?  Miałam iść z mężem, ale wiecie mecz i te sprawy. Na szczęście koło ratunkowe rzuciły mi Sylwia i jej koleżanka Marysia i wyciągnęły mnie na film. Super było. Romantyczna komedia w kobiecym towarzystwie. Czegóż chcieć więcej? Można uronić łezkę i spotka się to ze zrozumieniem.

Scenariusz Planety Singli to pozszywany patchwork znanych, dobrych, angielskich i amerykańskich komedii. Film jest zabawny, pełen uroku, dowcip nie jest wulgarny, ani przesadzony, sceny są wiarygodne, a aktorstwo świetne. W główne role wcielili się Agnieszka Więdłocha i Maciej Stuhr, między którymi, mimo dzielących ich różnic rozkwita uczucie. W pozostałych oglądamy Weronikę Książkiewicz i Tomasza Karolaka, tworzących w mistrzowski sposób perypetie drugiego planu. Ale mamy również przyjemność spotkać takie gwiazdy jak Danuta Stenka, Ewa Błaszczyk, Piotr Głowacki, Katarzyna Bujakiewicz.

Fabuła nie jest jakoś szalenie skomplikowana, choć całkiem nieźle rozbudowana i jest żywo związana z dzisiejszymi czasami; portale randkowe, tokszoły, internetowe czaty i blogi, właśnie tak wygląda dzisiejszy świat. Scena, gdy dorośli pytają nastoletniej córki jak używać portalu na Internecie, jest tak autentyczna, jakbym ją widziała we własnym domu.

córka uczy dorosłych

Nawet zdjęcia mają kolorystykę żywcem wyciągniętą z Instagramu.  Wisienką na torcie dla mnie jest muzyka, a zwłaszcza nieśmiertelny Marek Grechuta, którego utwór „Dni których nie znamy” stał się jakby jednym z bohaterów filmu.  W ekranizacji są też nawiązania do kultowej już komedii z Cybulskim w roli głównej „Do widzenia do jutra”. I to wg mnie niesamowicie podnosi wartość filmu.

Mam jeszcze jedno spostrzeżenie. Gdy Tomek mówi Ani ; „No kocham cię bardzo” brzmi to dla mnie jak wspomnienie mojej ulubionej komedii polskiej, „Seksmisji”. Oglądnijcie i powiedzcie czy mam rację.

Muszę podziękować Sylwii, że mnie wyciągnęła na ten film, bawiłam się pysznie, autentycznie popłakałam się ze wzruszenia (taka płaksa jestem) i ze śmiechu.

Spotkanie z Legendą

Pewnie nigdy wam nie mówiłam, co jest moim ulubionym filmem. Ciekawe, czy ktoś by zgadł? Może jak przytoczę kilka cytatów? Może złożę wam propozycje nie do odrzucenia? Albo wyślę telegram sycylijski z rybą w gazecie? Bo wiecie, to nic personalnego, to tylko biznes. Wiecie już? Ok, podpowiem jeszcze inaczej. W tym filmie zagrały największe gwiazdy kina amerykańskiego, aktora grającego głównego bohatera niestety nie ma już wśród żywych. Kiedyś zagrał inną piękną role w Ostatnim Tangu w Paryżu. I niestety nigdy nie było mi go dane spotkać na żywo. Za to miałam to wielkie szczęście pójść na spotkanie z inną wielką legendą, z elektryzującą postacią z mojego ulubionego filmu, z Al Pacino. A mało brakowało, by ten wielki aktor nie zagrałby w moim filmie. Producenci nie chcieli się zgodzić, bo Al. był mały, niezbyt przystojny, nic porywającego. Jeszcze nie znano jego magnetyzującego spojrzenia. Jak to dobrze, że reżyser się uparł. Bo czy Ojciec Chrzestny byłbym Ojcem Chrzestnym bez Michaela Ala Pacino? Zgadliście film, prawda?
Al przyjechał do Londynu promować swój nowy film „Danny Collins”. W kilku teatrach odbyły się wieczory z nim. Jakimś niewyjaśnionym cudem mojemu mężowi udało się na to kupić bilety. I tak właśnie spełnił jedno z moich marzeń. Kochany mąż! al
Wróćmy jednak do naszej legendy. Najpierw na scenę wszedł Mark Kermonde i na pożarcie rozszalałemu tłumowi zaprosił Ala. Ten wyłonił się zza kotary nonszalancki, ubrany na ciemno, ale bardziej jak artysta plastyk z rozwianymi rękawami niż kryminalista, a chyba takiego Ala wszyscy się spodziewaliśmy. Kojarzony z twardymi typami, jakich zagrał w Scarface, Dog Day Afternoon, Ojciec Chrzestny, Serpico, Gorączka, czy nawet w Zapachu Kobiety jawił się Al, jako twardziel nie z tej ziemi. A tu niespodzianka. Na scenie pojawił się zabawny, wyrafinowany mężczyzna, z bransoletkami na nadgarstkach, łańcuchami na szyi i z bujną grzywką nad czołem, tylko trochę przyprószona sreberkiem. Al opowiadał o wielu rzeczach, wspominał początki swojej kariery, opowiadał anegdotki o sobie, i o ludziach, z którymi przyszło mu pracować. Stąd właśnie wiem, że nie był brany pod uwagę, jako Michael w Ojcu Chrzestnym. Opowiadał, że na planie Zapachu Kobiety dano mu rewolwer do ręki, by praktykował rozkładanie go z zamkniętymi oczami, a on poprosił, by mu najpierw wytłumaczono, jak ma się tą bronią posługiwać. Jak to? Michael Corleone aka Tony Montana aka Serpico nie umie strzelać? Nie umie, bo Al to pacyfista. Mimo tych wszystkich zagranych ról, a może właśnie, dlatego. Ściągnięto, więc porucznika z wojska by nauczyć Ala radzić sobie z pistoletem. Za każdym razem, gdy Alowi udawało się złożyć lub rozłożyć broń, jego nauczyciel-porucznik krzyczał „Uuu Haa”. Wiecie, o czym mówię? Słynny wykrzyknik Ala w Zapachu Kobiety stąd właśnie się wziął.
Al z wielkim ciepłem rozmawiał o swoich dzieciach. Ma ich troje. O ojcu powiedział, ze miał on cztery żony, a gdy publiczność zaczęła bić brawo, zapytał „I to wam się podoba?” Pewnie, dlatego sam nigdy się nie ożenił. Był związany z kilkoma kobietami, ale żadnej nie poprosił o rękę. Interesujące, ale o tym nie chciał gadać, gdy padało kłopotliwe, prywatne pytanie, udawał starszego niż jest, że to niby zapomina wątku: „to gdzie ja skończyłem?” By zmienić temat.
Jako dziecko Al był bardzo nieśmiały, właśnie by to zmienić został aktorem, choć przez całe spotkanie kilkakrotnie powtarzał, że ta cecha towarzyszy mu do końca. IMG_0755
Miłość do Pacino widoczna była na każdym kroku. Kobieta siedząca koło mnie darła się bez przerwy wniebogłosy, zupełnie, jak młoda panienka na koncercie Beatlesów. Pierwsze pytanie do Ala, jakie padło z ust publiczności było o numer telefonu. Wyrecytował, a jakże, ale bez numeru kierunkowego, co w Stanach może się nie przydać.
Oczywiście opowiadał nam o swoich nowych artystycznych i filmowych projektach, o tym nowym filmie „ Danny Collins”, gdzie gra podstarzałego gwiazdora rockowego. Na koniec zafundował prawdziwą perełkę, wyrecytował z pamięci wiersz – balladę Oscara Wilda. Słuchałam jak zahipnotyzowana, wpatrzona w stojącego przede mną 75 latka, któremu talentu i charyzmy niejeden młodzieniec mógłby pozazdrościć. Takie są legendy.

Wimbledon cz.2 Wspomnieniowo

w10Poprzednio pisałam o tym jak się dostać na Wimbledon, a dzisiaj chciałabym wam opowiedzieć o moich przeżyciach na ulicy Kościelnej ( Church Street, przy której jest Wimbledon). Mój mąż, który jest fanatykiem sportu, rejestruje się praktycznie, co roku, ale dopiero dwa razy udało mu się „wygrać”.  W udziale przypadły nam wejściówki, na czwartek, drugiego lipca, na Kort Centralny. Nie wiedzieliśmy, kogo będziemy oglądać, ale potem okazało się, że nie było źle. Ale po kolei.

Z domu wyjechaliśmy około jedenastej, na miejscu zaparkowaliśmy samochód na jednym z oficjalnych parkingów i nie spiesząc się, przez piękny park poszliśmy do bramy numer 6, gdzie odebraliśmy bilety. Przeglądnięto mi torbę i oczywiście zaniepokojenie wzbudził mój długi obiektyw do aparatu (Canon 70-300), na szczęście wcześniej sprawdziłam wymiary i okazało się, ze mieści się w dozwolonych granicach.  Wpuszczono nas więc, na olbrzymie terenach pełne kortów tenisowych, rożnych hal, restauracji i innych niezidentyfikowanych przez nas obiektów. Znaleźliśmy się  w tłumie podobnych do nas miłośników tenisa. Od czego zaczyna się zwiedzanie takich miejsc, po długiej jeździe samochodem? Oczywiście od toalety i jedzenia. W takiej kolejności. Toaletę załatwiliśmy dość szybko, a potem dylemat:, Co zjeść? kanapka z wieprzowinaWybór nie był powalający na kolana, szału nie było, ale padło na wielką pajdę chleba z pieczystą wieprzowiną. PYCHA! Po zaspokojeniu wszystkich potrzeb fizycznych nadszedł w końcu czas na dawkę tenisa. Obeszliśmy wszystkie mniejsze korty dookoła, szukając znajomych twarzy i nazwisk. kibice polscyPoprzyglądaliśmy się trochę, wraz z innymi polskimi kibicami, grze Łukasza Kubota w deblu z Mirnyi.

Przed wejściem na kort główny ‘zapodaliśmy’ sobie (jak to lubi mówić mój mąż) po drinku, Maciej duże piwko, Stella Artois, bo Żubra nie mieli, a ja nie mogłam sobie odmówić Pimmsa, nie spodziewałam się jednak, że będzie taki mocny.

Słoneczko i adrenalina zrobiły resztę i po jednej szklance byłam bardziej wesoła. Nadszedł czas by byka wziąć za rogi i wkroczyć na słynny kort centralny. Lisiecky1Trafiliśmy idealnie, bo akurat rozpoczynała swoją grę Sabine Lisicki, kobieta o najszybszym serwie.  Przez to, że rodzice Sabine byli z Polski podejrzewam, że jest ona bliższa nam, Polakom i z przyjemnością oglądałam jej zwycięską grę. Chociaż nie zaprzeczę, że wolałabym pooglądać np. Radwańską, ale tego dnia grała ona akurat na korcie numer 3, na który nie mieliśmy biletów.

By rozprostować trochę nogi, po meczu poszliśmy się przejść, a raczej poszliśmy poszukać słynnych truskawek z bitą śmietaną. Podobno podczas Wimbledonu sprzedano 142 tys. porcji. Były pyszne, słodziutkie, pewnie specjalnie wychodowane na tę niepowtarzalną okazję.

Zajadaliśmy się nimi siedząc na słoneczku, na górce i wraz z tysiącem innych głów kibicując ulubieńcowi Wielkiej Brytanii Andy Murrayowi.góka Taka smutna ciekawostka, Murray i jego brat chodzili do szkoły w Dunblane, w Szkocji i byli w szkole 13 marca 1996, w dniu, w którym lider skautów Thomas Hamilton wtargnął do budynku szkoły, zastrzelił szesnaścioro dzieci i nauczyciela, a potem zabił sam siebie. Jest to jeden z najtragiczniejszych epizodów z udziałem broni palnej w historii całej Wielkiej Brytanii. Czasami jak oglądam Murraya to i sobie o tym przypominam to zastanawiam się, jaki wpływ może mieć takie wydarzenie na życie człowieka. Murray nie lubi mówić o tym w swoich wywiadach. Chyba rozumiem, dlaczego.

Przepraszam, że przerwałam moje wspomnienia taką smutną aluzją.

Po truskawkach wróciliśmy na Główny Kort, gdzie właśnie rozpoczynał grę Roger Federer. federerJest to mój ulubiony sportowiec, jeden z największych tenisistów, jacy chodzili po tym świecie. Wygrał siedemnaście Wielkich Szlamów, w finale Wimbledonu był 10 razy, wygrał siedem razy, czym dorównał Pete Samprasowi. Jimmy Connors powiedział kiedyś: „W erze specjalizacji, jesteś albo specjalistą od mączki, specjalistą od trawy, specjalistą od twardego kortu, albo jesteś… Roger Federer.”

Lubię sposób, w jaki gra Roger, jego szybkość, jego długie, precyzyjne serwy, jego praworęczny forhend, sposób, w jaki potrafi wykiwać przeciwników przy siatce, ale także za wygląd. Przyznaję się bez bicia. Z wielką rozkoszą oglądam jak gra i miałam tę przyjemność widzieć go na żywo już wcześniej, podczas turnieju tenisowego na O2 w Londynie.

Po Federerze na korcie pojawił się Nadal, kolejna wielka gwiazda tenisa. Kolejny mistrz, ale muszę przyznać, że oglądanie jego gry nie jest dla mnie delicją, a jego, przepraszam za wyrażenie, wyciąganie majtek z tyłka i ceremonia koncentracji przed każdym serwem, są po prostu boleśnie nudne. Nie zrozumcie mnie źle, Nadal jest mistrzem, jego leworęczny forhend, (mimo, że Nadal jest praworęczny) to majstersztyk, do tego jest okropnie wytrzymały i nogi ma tak silne, że potrafi przyjąć piłkę z prawie każdej pozycji.nadal2 Nie jest jednak moim ulubieńcem.

Podobno Federer i Nadal są dobrymi przyjaciółmi, spotykali się na korcie finałowym aż dziewiętnaście razy, w różnych turniejach i przez wiele lat w rankingu byli na zmianę, na miejscu pierwszym lub drugim. Nigdy nie udało mi się jednak oglądać ich walczący przeciwko sobie.

Przyznam się wam szczerze, że niesamowitą frajdę sprawiało mi oglądanie kibiców podczas meczu, ich emocje, zachowania i wsparcie, jakiego nie żałowali wszystkim zawodnikom, bez względu, czy to byli to ich ulubieńcy, czy nie. Nie było gwizdów, czy chamstwa, tylko prawdziwe rozkoszowanie się miejscem i grą tenisistów. Podobna atmosferę widziałam tylko podczas maratonu londyńskiego, ale to już na inną opowieść.

Z przykrością żegnałam tereny przy Church Street. Spędziłam mile dzień, widziałam supergwiazdy i miałam okazję poprzyglądać się zwykłym ludziom podczas niezwykłego wydarzenia i powiem wam warto było.w4 Przed wyjściem zakupiliśmy jeszcze kilka pamiątek. Jestem, więc szczęśliwą i dumna posiadaczką ręcznika i parasola, jakimi posługiwali się zawodnicy podczas gry. Z tymi gadżetami pod pachą opuściliśmy Wimbledon, tak jak weszliśmy, przez bramę numer sześć.