Głód – pomnik w Dublinie

Po każdym powrocie z wakacji mam mózg napchany pomysłami i mnóstwem energii. Wracam do domu i wiem, że chcę, że muszę napisać o tym, co widziałam podczas podróży. Próbuję ubrać w słowa moje wrażenia, historię miejsc, które odwiedzam, czy wyłapać jakieś ciekawostki. Po majówce spędzonej w Dublinie wróciłam zachwycona i pełna melancholii. Kolejny kraj, którego historię pisała przemoc i rozlew krwi. Co z nami, ludźmi,  jest nie tak. Czemu zawsze chcemy być lepsi od innych, czemu nie akceptujemy inności ludzi, czemu tak łatwo przychodzi nam zabić, poniżyć drugiego człowieka. Tyle już złego zrobiliśmy na tym świecie i ciągle dalej i dalej brniemy w to samo. Wystarczy dać nam w łapy trochę władzy i stajemy się potworami.

399A3722

Dzisiaj opowiem wam o pomniku, a właściwie o wydarzeniach, które przyczyniły się do jego powstania. Był rok 1845. W całej Europie dużo się działo, przemysłowa rewolucja tworzyła nowe grupy społeczne, kwitł kapitalizm i rozwijały się  tendencje narodowościowe. Irlandia pozbawiona była niepodległości na rzecz Wielkiej Brytanii i w rękach angielskich magnatów znajdowały się spore połacie kraju. Irlandzcy chłopi tylko dzierżawili małe poletka na których uprawiali głównie ziemniaki i w ich formie płacili właścicielom za czynsz. Niestety rok 1845 był bezlitosny dla europejskiego ziemniaka. Pojawiła się plaga, Phytophthora Infestans, która doszczętnie zniszczyła zbiory. Na szczęście rolnicy mieli zgromadzone zapasy. Zacisnęli pasa, ale przeżyli. Rok później jednak zapasów zabrakło, a ziemniaki ciągle zjadał grzyb. Początkowo rząd angielski przyszedł z pomocą, wysyłali kontenery żywności i otwierali jadłodajnie, ale w międzyczasie były wybory i na czele stanął przywódca wigów John Russell, który wstrzymał pomoc angielskiego rządu. Zastosował tzn Laissez Faire, czyli politykę niemieszania się. Większość członków brytyjskiego parlamentu uważała Irlandczyków za ludzi gorszej kategorii, a plagę, która doświadczyła irlandzkie plony za karę od niebios. Irlandzcy chłopi głodowali, jedli, co mogli znaleźć i masowo chorowali na choroby związane z niedożywieniem, takie jak szkorbut. Jakby tego było mało, ponieważ nie mieli czym zapłacić czynszu, właściciele ziem, które dzierżawili wywalali ich, bez żadnych skrupułów na zbity pysk, a ich dotychczasowe domy rozwalali lub palili, by przypadkiem nie wrócili oni z powrotem. Z głodu Irlandczycy dopuszczali się przestępstw. Woleli by ich złapano i wywieziono do Australii, bo tam przynajmniej mieli szansę na nakarmienie. Właśnie wtedy zaczęła się masowa emigracja Irlandczyków do innych krajów i do Ameryki. Do 1852 roku, z głodu i chorób zmarło około miliona,  a opuściło kraj prawie dwa miliony jego mieszkańców. Był to najgorszy moment irlandzkiej historii.

399A3729

Pomnik Famine przedstawia właśnie takich, uciekających, głodnych irlandzkich chłopów. Chudzi, w obdartych ubraniach idą powoli przed siebie, szurając nogami po ziemi, bo nie mają siły by stawiać normalne kroki. 399A3614399A3724399A3621

Nieruchome oczy patrzą przed siebie, a twarze idąc wyrażają skrajną rozpacz, ale i determinację. Są tam mężczyźni i kobiety, a jeden człowiek niesie na ramionach zwisające mu bezwładnie dziecko. Za głodnymi ludźmi podąża wychudzony, wyglądający jak cień, ale ciągle wierny pies. 399A3717399A3715

Pomnik postawiono w Dublinie na brzegu rzeki Liffey, w miejscu, skąd wyruszył do Ameryki pierwszy statek Perseverance,  wyładowany głodnymi Irlandczykami. Jego kapitanem był 74 letni urzędnik, który rzucił bezpieczną posadkę w stolicy by pomóc transportować ludzi za ocean. Na szczęście statek i jego pasażerowie dotarli bezpiecznie do celu. Jego replika jest dziś muzeum głodu i stoi zacumowana niedaleko pomnika przy Sean O’Casey Bridge.

399A3709

Autorem pomnika jest Rowan Gillespie. Drugą, bardzo podobną rzeźbę zamówiono u niego po drugiej stronie oceanu w Toronto w Irish Park.

 

Pomniki cz1. Dziecko z Bieslanu

Mały chłopczyk ubrany jest tylko w bieliznę. Na jego kamiennej twarzy rozpoznawalny jest ból, gniew  i przerażenie. Stojąc przed nim w ciszy wyraźnie słyszę jak krzyczy z rozpaczy, trwogi, jednocześnie wołając o pomoc. 399A1540aaSytuację, którą upamiętnia ten pomnik mam ciągle w oczach. Widzę stłoczone na sali gimnastycznej dzieci , bez jedzenia i picia i pilnujących ich oprawców z karabinami. Pamiętam scenę, gdy podczas szturmu wojsk rosyjskich dzieci próbowały biec do przez dziedziniec ku wolności, terroryści strzelali im w plecy. Stos trupów dzieci zwiększał się. Zginęło ich wówczas 186. Dorosłych zginęło drugie tyle. Oblężenie szkoły miało miejsce od 1 do 3 września 2004 roku w Biesłanie, w Osetii, rosyjskiej prowincji. Tak niedawno. Czeczeński przywódca Szamil Basajew wziął na siebie odpowiedzialność za przygotowanie zamachu.399A1541

Ten pomnik napotkany na wzgórzu w San Marino błaga by nikt nie zapomniał tego, co się wówczas wydarzyło. I by nigdy, przenigdy coś takiego już się nie powtórzyło.

Brakuje słów, by wyrazić emocje jakie mną targały, gdy stałam przed tym pomnikiem. Straszne sceny z telewizji już nigdy nie wymażą się z mojej pamięci.

399A1542

Autorem pomnika jest urodzony w San Marino Renzo Jarno Vandi. Tu jest jego strona, niestety tylko po włosku: http://www.rjvandi.com

Pomnik poświęcony zamordowanym Żydom Europy

Podczas II wojny światowej Hitler i jego nazistowscy zwolennicy zabili kilka milionów Żydów. Jest wiele teorii, dlaczego tak bardzo Führer nienawidził Żydów. Jedna z nich mówi, że Hitler nie został przyjęty do słynnej szkoły artystycznej w Wiedniu kierowanej przez Żydów właśnie. Brzmi głupio? Być może, ale uważam, że ludzie są zdolni do najgorszego, gdy ich duma została upokorzona, gdy boli.
Po wojnie Niemcy musieli żyć z tym piętnem i tym ogromnym poczuciem winy. Teraz jest nowa generacja Niemców i ufam, że są lepszymi ludźmi niż ich rodzice i dziadkowie.
a2W latach 2003 – 2004 zbudowali tę niesamowitą konstrukcję poświęconą zamordowanym Żydom Europy, którą niektórzy nazywają „Pomnikiem ofiar Holokaustu”, choć nieprecyzyjnie, bo to szczególne miejsce czci tylko ofiary pochodzenia żydowskiego. W Berlinie jest dużo innych pomników poświęconych zabitym innego pochodzenia lub religii.  Ten Memoriał przypomina labirynt 2711 betonowych bloków i robi wrażenie ogromnego cmentarza. Bloki betonowe zostały zaprojektowane w sposób, aby stworzyć niepokojącą atmosferę, a cały pomnik ma reprezentować rzekomo uporządkowany system, który utracił kontakt z ludzkim myśleniem. Strona Fundacji tego Miejsca Pamięci wspomina, że ​​projekt reprezentuje radykalne podejście do tradycyjnej koncepcji pomników. Być może ma to być coś na kształt  cmentarza lub nekropolii, poświęconych tym zamordowanym, którzy nie zostali pochowani lub zostali wrzuceni do nieoznakowanych dziur w ziemi. Kilka nierównych, pochyłych bloków sugerują stary, zaniedbany, a nawet zbezczeszczony cmentarz. Ta ogromna abstrakcyjna instalacja pozostawia wiele miejsca na interpretację. a1 Wędrowałam między płytami jak w klaustrofobicznym labiryncie, pełna niepokoju, szczególnie że powierzchnia pola była pochyła i idąc dalej, coraz głębiej, prawie nie widziałam wyjścia. Na granicy strachu. Być może architekt Peter Eisenman chciał, abyśmy tak się czuli, by odtworzyć w naszych umysłach co przeżywali ludzie w czasie wojny (oczywiście nie można tak naprawdę porównać tych sytuacji). Muszę powiedzieć, że jeśli będąc tam koncentrujesz się mocno i myślisz o tych wszystkich zabitych ludziach podczas Holocaustu, uczucia są bardzo przytłaczające. 

a (28)
Kilka faktów:
Powierzchnia instalacji ma 4,7 akrów
2711 płyt betonowych ułożonych jest we wzór siatki na pochyłym polu (architekt nie wyjaśnił skąd ta liczba pochodzi)
Bloki mają 2,38 m długości, 0,95 m szerokości i różnią się wysokością od 0,2 m do 4,7 m
Są zorganizowane w rzędach 54 na północny-zachód, 87 na zachód-zachód pod kątem prostym, ale nieco krzywe
Znajdujący się w podziemiach punkt informacyjny wymienia nazwiska około 3 milionów ofiar żydowskich.

Adres: CORA – BERLINER -STR 1, 10117 BERLIN

 

Galeria na wschodnim brzegu rzeki Spree w Berlinie

Jedyna taka galeria na wolnym powietrzu. Namalowana na byłym berlińskim murze; 1.3 kilometra sztuki i historii w jednym, ciągle zmieniających się murali, opowiadających niesamowite historie, nawołujące do równości, miłości, a przede wszystkim pokoju. To po prostu trzeba zobaczyć. Postanowiłam sobie, że co jakiś czas będę wracać do Berlina, by uwieczniać na zdjęciach, coraz to nowsze ścienne obrazy.

Nie będę dzisiaj za dużo pisać. dzisiaj chcę wam pokazać i będę wdzięczna jeśli podzielicie się ze mną wrażeniami z tego, co zobaczyliście.a2a5a4a1a6a

Majowy weekend w Berlinie cz.1

Czy warto pojechać na długi majowy weekend do Berlina? Zdecydowanie warto. Można tak sobie rozłożyć czas by zobaczyć jak najwięcej bez zbytniego wysiłku. My pojechaliśmy groupą 10 osób i baliśmy się, że będziemy mieć problemy ze znalezieniem restauracji, czy pubu, który by pomieścił tyle osób. Nic z tych rzeczy. Zwiedzanie było przyjemnością. Chodziliśmy dużo i daleko, a pogoda tylko dodawała nam skrzydeł. Jeszcze przed wyjazdem zarezerwowaliśmy tour po Berlinie z przewodnikiem z firmy Oryginal Berlin Walks. Original Berlin Walks

399a3381Trochę niepokoiliśmy się, że dołączą nas do wielkiej grupy ludzi i będą gonić po mieście w tempie lamparcim. 399a4257Tymczasem ten spacer po Berlinie był dla wielu z nas punktem kulminacyjnym całego wyjazdu. Zwłaszcza zachwycił nas przewodnik Darren, uroczy Irlandczyk z poczuciem humoru. 399a3744Wiedza jaką posiadał rzuciła nas przed nim na kolana. Wiedział chyba wszystko o Berlinie, zwłaszcza z czasów drugiej wojny światowej, a co ciekawsze opowiadał nie tylko o suchych faktach, ale o ludziach, o mentalnych skazach, o tym, że im więcej się studiuje i czyta o tym okresie, tym mniej się z tego rozumie. Bo nie można zrozumieć, że to zwykli ludzie, innym zwykłym ludziom zgotowali taki los. Postanowiłam sobie, że opiszę poszczególne miejsca, o których oprowadzał nas Darren w osobnych, krótkich opowiastkach, w kolejnych odcinkach wyprawy po Berlinie.

399a3720Mieszkaliśmy w samym centrum, w hotelu Gat Checkpoint Charlie, czyli niedaleko słynnego, czy raczej niesławnego przejścia pomiędzy wschodnim, a zachodnim Berlinem. Hotel spełnił nasze oczekiwania, był wygodny, czysty, bez jakiś wyimaginowanych wygód, ale o to nam chodziło, by po dniu pełnym wrażeń móc się dobrze wyspać. 399a3918Na dole był bar czynny do 1am, gdzie po powrocie ze zwiedzania mogliśmy się jeszcze napić dobrego piwa w litrowym kuflu (te litrowe kufle pełne piwa to była dla nas jedna z większych atrakcji). Na śniadanie był duży wybór i w większości były to dobre rzeczy, choć trochę jednostajne. Rozczarowaniem były napoje: zimnawa kawa, niesmaczna herbata i zwłaszcza soki, mocno rozcieńczone wodą. Jeśli spodziewacie się dobrej śniadaniowej angielskiej herbaty to podobnie jak nasza przyjaciółka Monica, możecie się rozczarować.  Gat Checkpoint Charlie

399a3684Na kolację zarezerwowaliśmy pierwszego dnia typowo niemiecką restaurację Maximilians. Był to dobry pomysł, bo następnego dnia szukając restauracji znaleźliśmy się we włoskiej tawernie, w której sporo rzeczy pozostawiało wiele do życzenia. Zwłaszcza włoski kelner, który był chyba leciutko podchmielony, żarty miał na granicy przyzwoitości i notorycznie zapominał naszych zamówień. Pochwalił się nam, że ma żonę Polkę, ze Szczecina. Muszę tutaj zaznaczyć, że obsługiwanie naszej grupy czasami nie jest łatwe, bo lubimy zmieniać zdanie i komplikować sytuację. Nie mniej jednak obsługa mogła być milsza. Jeśli chodzi o jedzenie, to serwowany makaron był bardzo dobry. Gorzej było z pizzą. Mój tzw pizza bread był mocno przesuszony i gdyby nie oliwę z czosnkiem, które dostałam jako dressing, to byłoby ciężko go zjeść. Lody na deser były dobre, ale nie zachwycały. Później przeczytaliśmy artykuł, o tym, że włoskie restauracje w Berlinie nie cieszą się dobrą sławą, są raczej na miernym poziomie. Szkoda, że nie wiedzieliśmy wcześniej. Choć pewnie niewiele by to zmieniło. Po 5 godzinach chodzenia byliśmy głodni i zmęczeni i po prostu chcieliśmy coś zjeść.

O wspomnianej wyżej niemieckiej restauracji Maximilians napiszę osobny tekst. Dla zainteresowanych podam jednak link tutaj, niestety jest tylko po niemiecku:  Maximilians Restaurant

399a3692Zanim pojawiliśmy się w Berlinie zarezerwowaliśmy sobie jeszcze jedną atrakcję na sobotni wieczór. Był to burlesque show w klubie Kleine Nachtrevue, jedna z fajniejszych rzeczy jaką miałam okazję doświadczyć. Przed wejściem obstawialiśmy czy zobaczymy kobiece sutki, jak się okazało zobaczyliśmy znacznie więcej. Ale nie będę zdradzać. Muszę jednak napisać, że show, mimo swojej intymności nie był wulgarny, był wykonany gustownie i niejednokrotnie zabawnie. Zdecydowanie damskim faworytem był taniec Kevina z ręcznikiem. Na pewno poświęcę temu miejscu osobny artykuł, ale dla ciekawych tu jest link:Kleine Nachtrevue Burlesque Show

Kolejnego dnia zafundowaliśmy sobie bardzo długi spacer praktycznie przez całe historyczne centrum Berlina Mitte, później przez blokowiska typowe dla czasów komunistycznych aż do największej na świecie galerii murali na powietrzu. Władze miasta pozwolili artystom z różnych krajów na pokrycie malowidłami pozostałości po dawnym murze odgradzającym Berlin Wschodni od zachodniego. Oczywiście napiszę o tym osobny tekst, bo jest to jedno z bardziej intrygujących miejsc w Berlinie. Tutaj na zachętę pokażę wam kilka fotek:

399a4052399a4028

Wieczorem wybraliśmy się za to do najwyżej położonego w Berlinie pubu. Jeszcze przed wyjazdem mój tato, który przez wiele lat pracował w Niemczech namawiał mnie gorąco na odwiedzenie tego niesamowitego reliktu z czasów komunistycznych. Mam na myśli wieżę telewizyjną. 399a4166

Udało nam się tam trafić na zachód słońca i zdecydowanie tę właśnie porę polecam na odwiedziny tego miejsca. Zawiodła nas jednak trochę organizacja miejsca, ale o tym kiedy indziej. Tutaj tylko link Tv Tower

399a4351Ostatni dzień w Berlinie spędziliśmy na odwiedzinach w Muzeum Currywurst. Czy warto tam pójść każdy musi zdecydować za siebie. Dla mnie było trochę za mało i zbyt plastikowo, ale kiełbaska, którą dali nam na koniec była naprawdę dobra. I podobno zawierała, aż 93 procent mięsa. Jatinder, jeden z uczestników naszej wycieczki miał co do tego spore wątpliwości. Tu jest link do muzeum: Muzeum Currywurst

399a3865Ostatni spacer po Berlinie odbyliśmy wzdłuż rzeki Spree, nad którą gęsto rozłożone są pociągająco wyglądające puby i restauracje. Doszliśmy aż do Hackescher Markt, gdzie zjedliśmy ostatni niemiecki posiłek, większość z nas currywurst, ja zjadłam pretzel z bawarskim serem, a dwójka odważnych połasiła sie na wielką porcję golonki z mielonką i kiełbaskami – typowo niemieckie mięsiwa. 399a4373Tu jest link do restauracji: Weihenstephaner Restaurant

Może to pogoda sprawiła, a może dobre zimne piwko, ale opuszczaliśmy Berlin z rozrzewnieniem i nostalgią. Sporo się nauczyliśmy, mimo, że nie zobaczyliśmy nawet namiastki tego, co Berlin ma do zaoferowania,  ale przede wszystkim po raz kolejny potwierdziliśmy sobie, że lubimy razem spędzać czas i razem zawsze jest wesoło.us

Zapiski z Wilna, po mojemu

Zanim pojechałam do Wilna, słyszałam o tym mieście nieszczególne rzeczy, że jest typowo post- komunistyczne, szare, nudne i brudne. Poza moją litewską przyjaciółką, która, co prawda pochodzi z Kłajpedy, ale w stolicy swojego kraju jest bardzo zakochana. I może to te jej kochające oczy sprawiły, że zobaczyłam Wilno w innym wymiarze. Owszem jest postkomunistyczne, momentami szare, ale do nudnych czy brudnych bym go nie zaliczyła. Kto chodził niektórymi ulicami Paryża, czy Londynu, nie mówiąc o afrykańskich ulicach, to wie, o czym mówię. Tam dopiero potrafi być brudno.

Wróćmy jednak do Wilna. Oczekiwania, jakie miałam przed przyjazdem nie potwierdziły się nie tylko w kwestii samego miasta, ale także ludzi. Z iluż to stron słyszałam jak się nas, Polaków źle traktuje na Litwie. Nie wiem, czy ktoś miał tutaj negatywne doświadczenia, ja nie miałam. Jedyna niemiła przygoda spotkała nas ze strony angielskiego turysty i to wcale nie dlatego, że jesteśmy Polakami. Możecie poczytać o tym tutaj: ZACHOWANIA LUDZKIE

Miłą niespodzianką było dla mnie, że polski ciągle jest tu w użyciu, nie tylko w formie napisów na domach, ale praktycznie wszędzie mogłam się dogadać w naszym języku, łatwiej niż po angielsku, a to się często nie zdarza.

Jak już wspomniałam wyżej patrzyłam na miasto zakochanymi oczami mojej psiapsiółki, która pokazała mi swoje zakątki, ale ja nie byłabym sobą, gdybym nie odkryła czegoś dla siebie. Ubrałam je więc w 10 punktów:

  1. Ulica Literacka, o której popełniłam osobny wpis tutaj: „Po twych ulicach błądzę zadumany…”
  2. Zarzecze czyli republika Uzurpis, o tym też napisałam osobno tutaj : PAŃSTWO W WILNIE
  3. Murale – nie ma ich dużo, widać, że miasto dopiero przestaje być dziewicą sztuki ulicznej, ale udało mi się zobaczyć parę perełek collage MURALcollage MURAL1collage MURAL2
  4. Pomniki – szczerze mówiąc w postradzieckiej republice spodziewałam się zobaczyć więcej, ale prawdopodobnie zaraz po wyzwoleniu z radzieckiego jarzma, spadły one na łeb i szyje, ze swoich piedestałów. Te, które ujrzałam były urocze, oryginalne i miałam wrażenie, że uśmiechają się do mnie, ciesząc się, że jednak je znalazłam. Pokaże wam tu kilka: collage POMNIKI
  5. Domy secesyjne/eklektyczne. Mało ich niestety, ku mojej wielkiej rozpaczy, ale kilka znalazłam i od razu miasto podniosło się dla mnie o stopień w górę. Niektóre zostały zaprojektowane przez polskich architektów. Polecam zwłaszcza przejść się szeroką dziewiętnastowieczną ulicą Prospektem Giedymina
  6. Wzgórze Giedymina – polecam spacer na ten pagórek, gdzie stoi dawna wieża założyciela rodu nazywanego u nas Jagiellonami, a na Litwie znani są jako dynastia Giedyminowiczów. Miałam nawet potyczkę językową z naszym przewodnikiem, bo opowiadał mi historie, które dobrze znałam (jestem przecież historykiem), a cały czas mówił o jakiś Giedyminowiczach. Ale to oczywiście wszystko było w bardzo żartobliwej formie. Widok ze wzgórza jest rozkoszny na całe miasto.399A0177
  7. Ser. Tak, dobrze przeczytaliście. Nie pomyliło mi się z Francją czy Szwajcarią. Na Litwie produkują swój własny, twardy ser, podobny trochę do włoskiego parmezanu. Dojrzały ma te cudowne, o orzechowym posmaku kryształki, które tak kocham. Polecam z czystym sercem, a jeśli macie okazję trafić na testowanie, jak ja, to się zakochacie. Właśnie tutaj udało mi się kupić najstarszy ser, jaki kiedykolwiek, gdziekolwiek kupiłam – 6 letni! Bajka, marzenie, mniam mniam. Niestety nie da się go zjeść za dużo naraz.
    399A0416

    Logo wytwórni sera

    399A0430

    Podczas testowania

  8. Jestem wielką fanką kościołów, fascynuje mnie ich piękno i klimat, ale w Wilnie mam problem. Zazwyczaj nie umiem się oprzeć urokowi romańskich, normańskich kościołów, czy gotyckich katedr. Tu takich nie ma. Owszem jest piękny przykład płomienistego gotyku pod wezwaniem św Anny, ale to jakby nie moja bajka. 399A0005-2Mieszkańcy Wilna się szczycą, że ten kościół umiłował sobie Napoleon, gdy przybył do miasta, podczas wyprawy na Moskwę, ale w rzeczywistości urządził tu tylko koszary. Inne kościoły są jak dla mnie zbyt bogate, zbyt symetryczne barokowo lub klasycystycznie, ale… katedra wileńska skrywa w sobie kaplicę zdecydowanie wartą odwiedzenia. 399A9886399A9887Kaplica jest poświęcona patronowi Wilna, którego my znamy, jako królewicza Kazimierza. Miał zbyt dużo braci by mieć jakąkolwiek szansę do korony królewskiej, poza tym był zbyt dobry, zbyt usłużny i umarł zbyt szybko. Kaplica jest cała z marmuru, a dla nas o tyle atrakcyjna, że spoczywa w niej Barbara Radziwiłłówna, umiłowana żona ostatniego Jagiellona. Do kościoła ostrobramskiego nawet nie weszłam. 399A0087Odstraszyła mnie skutecznie pani przewodnik grupy Polaków stojących przed wejściem. Powiedziała do swoich gości: „no to teraz szybciutko paciorek w środku, raz raz…” W życiu bym jej nie zatrudniła!
  9. Chaczapuri – gruzińskie chlebki serowe, które można kupić nawet na ulicy. Mniam, niebo w gębie.

    Zachęciło mnie skutecznie do planowania podróży do Gruzji. Wino gruzińskie już od dawna kocham. Wiem, że to nie litewskie, ale tam tego spróbowałam po raz pierwszy i nie zapomnę. Litewska kuchnia która spróbowałam jest ok.

  10. Bambalyne, na który to pub mój mąż notorycznie mówił Bambolini –cudownie tajemnicze miejsce, z olbrzymim wyborem alkoholi, w tym ponad 100 gatunków litewskiego piwa. Tu jest link do pubu jakby ktoś chciał spróbować BAMBALYNE

    Ale ja z piwem jestem na bakier, dlatego polecam spróbowanie 80% miodu pitnego i wina z jagód. Postanowiłam sobie, że o tych trunkach jeszcze napiszę

 

Wilno spodobało mi się bardzo, ale tak sobie myślę, że ważne jest nie tylko miasto, ale i ludzie, z którymi się miasto odkrywa. Nasza paczka zna się jak łyse konie. Z nimi mogę Wilno kraść399A9879

Państwo w Wilnie

Gdy zobaczyłam nazwę „republiki” pomyślałam, że to jakaś samozwańcza, uzurpatorska władza ją wykreowała i po części miałam rację, ale słowo Uzupis znaczy po prostu Zarzecze, bo miejsce, o którym chce wam dzisiaj opowiedzieć znajduje się w Wilnie po drugiej stronie rzeczy Wilenki. Kiedyś była to dzielnica biedniejsza, mieszkali w niej różnej maści rzemieślnicy, niżsi urzędnicy, potem wraz z rozwojem przemysłu powoli popadała w ruinę. Stała się prawie slumsem, z mnóstwem odrapanych, albo i zrujnowanych domów. W czasach władzy radzieckiej szaleni artyści, specjalnie nieśmierdzący litewskim odpowiednikiem grosza zaczynali się tam osiedlać zmieniając skutecznie wygląd dzielnicy. W 1997 roku posunęli się jeszcze dalej i samozwańczo ogłosili dzielnicę nad Wilenką republiką. 399A9947Dla bezpieczeństwa jednak na datę ogłoszenia Republiki wybrano 1 Kwietnia, dzień, w którym wszelkie żarty są dopuszczalne. Symbolem nowego państwa została ręka, powiewająca teraz na sztandarach i flagach Uzupis, a konstytucja nowego „państwa”, przetłumaczona na kilka języków pojawiła się na lustrzanych tablicach, na  murach ulicy Paupio. Jako ciekawostkę przytoczę kilka punktów konstytucji:

  1. Człowiek ma prawo mieszkac nad Wileńką
  2. Człowiek ma prawo nic nie robić
  3. Pies ma prawo być psem
  4. Każdy ma prawo świętować urodziny, swoje lub cudze itd

 

Dla mnie to taka Seksmisja, niby konstytucja to żart na Prima Aprilis, ale gdzieś tam miedzy wierszami przemyca hasła wolnościowe. Obecnie Zarzecze ma poza konstytucją, flagą i godłem, swojego prezydenta, walutę, gazetę i pseudo-armię.

Bardzo miło nam się spacerowało po nastrojowych, malowniczych ulicach. Od przejścia „granicy”, czyli mostu na Wilence praktycznie, co krok cos zwracało naszą uwagę. 399A9927Sam most jest sympatyczny, żelazny i oczywiście obwieszony kłódkami, bo przecież Uzupio to taki Montmartre litewski, jak go zdają się postrzegać mieszkańcy Wilna. Chodzi podejrzewam o wszechobecną sztukę, zabrakło mi jedynie malujących na ulicy malarzy.collage Uzupio

Z mostu dostrzec można inną atrakcję tego miejsca: zaczarowaną rusałkę, która swoją urodą i magią przyciąga tutaj tłumy z całego świata. 399A9934Niektórzy zakochują się w niej do nieprzytomności i zostają na Zarzeczu już na zawsze. Autorem tej intrygującej rzeźby jest Romas Vilciauskas.

Pieczę duchową nad państwem sprawuje najprawdziwszy anioł. Dumnie góruje nad wszystkimi u wylotu ulicy Zarzecznej. Podobno symbolizuje połączenie ziemi z niebem, ale, na jakiej płaszczyźnie to nie wiem. 399A9939-2Wilno to wielokulturowe i przede wszystkim od wieków wieloreligijne miasto, mieszkają tu koło siebie tatarscy muzułmanie, katolicy, ortodoksi, Karaimi o wyznaniu mojżeszowym, kalwini i Żydzi. Da się?

Zarzecze pokochał Konstanty Ildefons Gałczyński, któremu właśnie tutaj urodziła się córka Kira. Niestety nie odwiedziłam domu poety i niestety nie zobaczyłam nawet jednej szóstej miejsc w tej dzielnicy. Powinno się tutaj spędzić, co najmniej tydzień, a nie jeden szybki spacer po okolicy. 399A9953

399A9963Ale polecam nawet i ten spacer. Zarzecze ma w sobie coś, intryguje i pociąga. Nie można mu odmówić poczucia humoru. Tego humoru zaczyna brakować tutaj jednak agencjom mieszkaniowym, bo ceny za małe mieszkanko są niebotyczne.

 

 

„Po twych ulicach błądzę zadumany…” Ulica Literacka w Wilnie

„Po twych ulicach błądzę zadumany,

W starych zaułkach na kamieniach siadam,

Głosem znajomym mówią do mnie ściany

I z duszą murów o umarłych gadam.”

Ten piękny fragment wiersza Artura Oppmana znakomicie oddaje moje odczucia podczas spaceru po Wilnie. Byłam w tym mieście po raz pierwszy, a wszystko wydawało się jakoś dziwnie znajome. Nie mam tu nawet na myśli architektury, która mojemu mężowi przypomniała Bydgoszcz, a mnie trochę Warszawę, trochę krakowski Kazimierz. Nazwy, budynki, ludzie na pomnikach z wszystkim tym już się kiedyś spotkałam. Wspominałam już pewnie wielokrotnie, że jestem historykiem, a to miasto krzyczy historią, tą, którą dobrze znamy ze szkolnych ław, choć jej interpretacja jest tutaj troszkę odmienna. Ale nie będę się dzisiaj rozwodzić nad tym, kto wygrał bitwę pod Grunwaldem. Chciałam was zaprosić na wolno snujący się spacer po jednej ze zwykłych- niezwykłych ulic Wilna. Dlaczego mamy się poruszać jak muchy w smole? By nie przepuścić okazji spojrzenia na każdą z zawieszonych na murach plakietek poświęconych literatom litewskim i innym, którzy coś wspólnego z Wilnem mieli. ulica literatów 2ulica literatów 1Mówię wam niektóre to prawdziwe dzieła sztuki; namalowane, wyrzeźbione, wygrawerowane, z drewna, z metalu, z ceramiki, czarno-białe lub kolorowe… Tylko snuć się i podziwiać. Oczywiście nie jest możliwe zobaczenie każdej, mnie zdecydowanie uciekło kilka. 399A0043-2

399A0039

399A0033

399A0026Nie widziałam Szymborskiej, Słowackiego, a tej, której najbardziej żałuję, to tabliczki poświęconej Gałczyńskiemu. Bardzo lubię tego poetę, mieszkał w Wilnie kilka lat, na Zarzeczu, o którym napiszę osobno.

Te artystyczne szyldy podarowali miastu pisarze i artyści, zakochani w Wilnie. Na pomysł wpadła grupa wileńskich literatów w 2008 roku. Dlaczego właśnie w tym tajemniczym zaułku wileńskiej starówki?  Na przełomie wieków XIX i XX na tej krętej, wąskiej ulicy mieściło się dużo małych, klimatycznych księgarni i antykwariatów, a pod numerem piątym mieszkał sam wielki wieszcz Adam Mickiewicz (wiecie, że o narodowość mistrza toczą boje aż trzy kraje, Polska, Litwa ( przecież pisał Litwo ojczyzno moja…) i Białoruś, bo na jej ziemiach się urodził). 399A0055To tutaj, w małym pokoiku na poddaszu spotykali się filomaci i to tutaj powstawały wersy Grażyny i Dziadów.

Pod numerem 9 mieszkał tuż przed wojną inny wielki polsko- litewski pisarz, laureat nagrody Nobal, Czesław Miłosz.  Tak pisał o swoim pobycie w tym miejscu: „Ze wszystkich moich przystani, ta była chyba najbardziej kojąca, niby kwatera studenta niemieckiego uniwersytetu gdzieś koło 1800. Zresztą rozleniwiając, ciepło, bezpiecznie, cicho, bo najmniejszych nawet odgłosów ulicy…”399A0040

Może, dlatego ulicy nadano nazwę Literackiej: Literatu Gatve.

Berno – miasto fontann

Zainspirowana pewnym klubem podrózników, postanowiłam zrobić opisy stolic, w których byłam. Miało być alfabetycznie, ale nie mogę się zdecydować, czy Amsterdam zaliczyć do stolic, dlatego zaczynam od B, choc tutaj też mam małe wątpliwości.

Berno jest siedzibą rządu szwajcarskiego, wielu międzynarodowych firm, organizacji i banków wygląda jak historyczna, kolorowa wioska, zwłaszcza stara część, położona wysoko w zakolu rzeki Aare. Można w nieskończoność spacerować po wąskich, brukowanych ulicach, nie czując zmęczenia, bo uroda miasta dodaje nam skrzydeł. Całe stare miasto wpisane jest na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.Szwajcaria (152) Prawie na każdym rogu napotkać można piękne fontanny z krystalicznie czystą wodą z Alp. Nie bez powodu nazwano Berno miastem fontann. Na ulicach Marktgasse i Kramgasse, na długości zaledwie 150 metrów zobaczymy ich aż jedenaście, a w obrębie całego miasta jest ich ponad 100. Najsłynniejsza jest Fontanna Ogra, ozdobiona sceną pożerania małych dzieci przez olbrzyma. Na tej ulicy jest też Zeitglockenturm, czyli wieża zegarowa z 1530 roku, niegdyś sprawiająca funkcję bramy wjazdowej do miasta. Szwajcaria (177)Co godzinę, dokładnie cztery minuty do, figurki zegara poruszają się przy dźwiękach muzyki. Warto zobaczyć to przedstawienie. Na ulicy Munsterplatz stoi katedra, z wysoką wieżą, na którą, by się wdrapać, trzeba przejść 134 stopnie. Opłaca się, bo widok z platformy jest niesamowity; zobaczyć można dawne mury bastionów stromo opadające ku rzece, małe uliczki ze wspaniałą architekturą, ale też butiki, restauracje i małe popularne tutaj sceny teatralne. W oddali dostrzeżemy zaśnieżone zbocza Alp. Portal katedry przedstawia sceny z sądu ostatecznego, a witraże w oknach pomalowane są w taki sposób, że nie można ich odtworzyć. Najsłynniejszy witraż katedry, niebywale kolorowy pokazuje scenę mordowania jakiegoś mieszczanina i nazwany jest Tańcem Śmierci. Średniowieczne, drewniane Berno w 1405 roku zniszczył pożar. Odbudowano je, na nowo, z lokalnego piaskowca.Szwajcaria (148)

W samym centrum miasta, w imponującym, szerokim budynku, do dziewiętnastego wieku był spichlerz (Kornhaus), a obecnie znajduje się tam centrum kulturalne z halą koncertową, teatrem biblioteką, czy aulą wykładowczą. Wnętrza przyozdobione są renesansowymi rzeźbami przedstawiającymi sceny z mitologii, a także jest tak wystawa tradycyjnych strojów szwajcarskich i strojów renesansowych muzyków.
Nazwa miasta pochodzi od słowa niedźwiedź i to właśnie to zwierzątko stało się symbolem stolicy. Podobno założono ją w miejscu, gdzie książę Bertold V upolował wielkiego misia. Dużą atrakcją Berno, zwłaszcza dla dzieci są jaskinie nad rzeką, rodzaj zoo, Bärengraben, gdzie trzymane są niedźwiadki brunatne, które często można karmić przeznaczonymi dla nich smakołykami. bern bearWokół jaskiń rozciąga się duży park niedźwiedzi, w którym wytyczone są specjalne ścieżki dla turystów. W tym momencie miśków jest tylko trzy, mama, tata i bobas: Finn, Björk i Ursina. W zimie zapadają w długi sen. Dobrze o tym pamiętać odwiedzając Berno w miesiącach zimowych. W lecie misie odwiedzać można codziennie, za darmo, w godzinach od 8 do 5. Nowa część miasta położona w jest dole, poza zakolem rzeki i gwarantuje cudowny widok na Starówkę. Najpiękniej jednak widać miasto z Ogrodu Różanego, bo róże to druga po misiach wielka atrakcja Berno. W ogrodzie jest ponad 200 gatunków tych pięknych kwiatów, a także setki innych gatunków roślin, np. irysów. Ogród położony jest na bardzo silnie nasłonecznionym wzgórzu, ponad rzeką, w zaciszu starych drzew.
Oczywiście nie może w stolicy zabraknąć muzeum. Największe to Muzeum Historyczne, gdzie wielką popularnością cieszy się wystawa poświęcona słynnemu mieszkańcowi tego miasta Einsteinowi. Poza tym można tam zobaczyć obiekty z czasów historycznych i prehistorycznych, oraz eksponaty etnograficzne ze wszystkich stron świata. Bernisches Historisches Museum otwarte jest od wtorku do niedzieli, od 10 do 17.
Szwajcaria (175)Jeśli komuś spodobają się wyrywki z życia wielkiego naukowca, zobaczone w Muzeum Historycznym, to zapraszam do jego domu. Stoi zaledwie 200 metrów od wieży zegarowej Zeitglockenturm. Mieszkał tam dwa lata, od 1903 do 1905 roku i pozostawił po sobie meble, bibeloty, książki. Dom otwarty jest codziennie, od 10 do 17.
Innym wielkim mieszkańcem miasta był Paul Klee i w 2005 roku otwarto nową atrakcję związaną z tym artystą. Zentrum Paul Klee, w kształcie fali, zaprojektował włoski architekt Renzo Piano. Bern, Paul Klee CentrePoza samym budynkiem warta zobaczenia jest olbrzymia kolekcja rysunków Klee, oraz innych artystów, a można tam wejść by posłuchać koncertu, czy wygłaszanego referatu. Imprez kulturalnych Centrum organizuje bardzo dużo. Otwarte jest od wtorku do niedzieli, od 10 do 17 i wejście kosztuje 20 franków szwajcarskich. Obrazy Klee, podobnie jak innych malarzy można tez zobaczyć w Muzeum Sztuki, najstarszej tego typu placówce w Szwajcarii, skupiającej ponad 4 tys dzieł, od Gotyku, po czasy obecne. Poza stałą ekspozycją odbywają się tam często wystawy czasowe, poświęcone wielkim twórcom z całego świata. Osobiście polecam jeden z nowych nabytków muzeum, instalacje wizualno – dźwiękową szwajcarskiego artysty Yves Netzhammera. Instalacja obraca się wokół pytania o tożsamość, kontakt i relacje między ludźmi, zwierzętami, przedmiotami i przedstawia alternatywny do rzeczywistego świat, który jest jednak lustrzanym odbiciem tego realnego. Świat filmowych obrazów wchodzi w dialog ze światem widzów, którzy sami stają się częścią dzieła. Bardzo interesujące przeżycie.
O tym, co oferuje Berno można by jeszcze pisać bardzo długo. Warto się tam wybrać i na krótki weekend i na pobyt dłuższy. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Możliwości zrobienia zakupów i skosztowania pysznej kuchni szwajcarskiej też jest bardzo dużo. Jedną z lepszych, choć nietanich restauracji jest Suder, oferujący dania kuchni regionalnej, ale i europejskiej, przyrządzone z lokalnych produktów. Tańszą opcją jest restauracja Tramway. Wielkiego wyboru tam nie ma, ale piwo jest tanie, a sznycle olbrzymie, można się naprawdę dobrze najeść.