Caunes Minervois

To małe miasteczko zawiera pozostałości murów miejskich i ciekawe dziedzictwo architektoniczne: wąskie uliczki, rezydencje, takie jak Hotel Siccard i Hotel Alibert, stanowiące przykład architektury renesansowej w Aude. Jest tu też olbrzymie, stare opactwo Benedyktyńskie, na którego terenie odbywają się koncerty muzyki klasycznej, co tydzień od lipca do początku sierpnia każdego roku. W opactwie znajduje się stała ekspozycja muzealna obejmująca zarówno lokalną historię, jak i geologię. Organizowane są tu też pojedyncze wystawy i happeningi. Pod tym budynkami klasztornymi rozległe piwnice i krypty są wykorzystywane do regularnych wieczorów jazzowych i innych wydarzeń.

Mam dylemat, bo nie wiem czy Caunes jest ładnym miasteczkiem czy nie, bo tyle samo tu interesujących skwerków, co brzydoty. Leży na wschodnim skraju nasłonecznionych winnic Minervois i szlaków spacerowych w górach Montagne Noir, pełnych  jaskiń wapiennych, kamieniołomów marmuru i głębokich wąwozów rzecznych, a także zrujnowanych fortec katarskich.

Caunes słynie z lokalnego “szkarłatnego” marmuru o czerwonawo -pomarańczowym odcieniu, który był bardzo modny w XVIII wieku i był użyty do dekoracji Wielkiego Trianonu w Wersalu, Opery Paryskiej, czy Łuku Triumfalnego. Na ulicach Caunes, oraz wzdłuż tutejszej rzeki można dzisiaj oglądać marmurowe rzeźby stworzone przez lokalnych i przyjezdnych artystów. W miasteczku są galerie sztuki, organizuje się tu zajęcia i pokazy garncarskie.

Ciągle to miejsce mnie nie zauroczyło. Trochę brakuje mi kolorów i takich urokliwych detalii. Domy sa stare, ulice jak wspomniałam wąskie i trochę zbyt szare. Główną atrakcją jest opactwo, ale z wyglądu też nie rzuca na kolana, dziwnie schowane między budynkami. Spacerując wśród odrapanych budynków, nierównego bruku poczułam jednak intrygujący klimat tego miejsca i rozglądając się znalazłam parę perełek na których można było zawiesić oko. Pokażę wam parę zdjęć i sami zdecydujcie.

 W Caunes są 3 targi tygodniowo – we wtorki, czwartki i soboty – mimo że jest to wioska licząca zaledwie 1400 mieszkańców.

Katarzy

Obiecałam napisać o katarach, których dawne siedziby odwiedzam średnio raz, dwa razy do roku, ale nie wiem jak ugryźć ten temat, bo zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy są takimi fanatykami historii średniowiecznej jak ja. Ale spróbuję: kataryzm był najsłynniejszą średniowieczną herezją, która stała się przedmiotem ostrego ataku Kościoła Rzymskokatolickiego. Rozwinęła się najbardziej na południu Francji, w rejonach dzisiejszej Langwedocji. Istniała zaledwie trzysta lat, a jej geneza leżała w starożytnym , perskim manicheizmie, koncepcji rzeczywistości, w myśl której świat jest areną zmagań dwóch bogów, dobrego i złego. Na świecie już wcześniej pojawiały się religie bazujące na podobnych przesłankach, np. ruch bogomiłów w Bułgarii.

Katarzy uważali, że świat materialny w tym ludzkie ciała zostały stworzone przez Zło, szatana, Lucyfera, albo wręcz samego Boga, ale tego ze Starego Testamentu, który kojarzył im się ze złem. Za cel życia ludzkiego uznawali dążenie do wyzwolenia duszy z ciała i  z grzechu i mogli to osiągnąć przez przestrzeganie kilku, wcale niełatwych, warunków: Po pierwsze, nieodzowna była wiedza, o roli człowieka w świecie i o pochodzeniu ciała i duszy. Po drugie post pokarmowy; niejedzenie produktów pochodzenia zwierzęcego, po trzecie wstrzemięźliwość płciowa. Ważna była również modlitwa, a jedyną dopuszczalną formą było Ojcze Nasz, choć w zmienionej formie, powtarzane nawet kilkadziesiąt razy w ciągu dnia. Te najsurowsze wymogi nie dotyczyły całej społeczności katarskiej, ale jedynie jej elity, tzw doskonałych, perfecti. Uważali się oni za „prawdziwych chrześcijan”, i byli wśród nich zarówno mężczyźni jak i kobiety, byli bardzo surowi wobec siebie: nosili szaty jak mnisi, nie jedli mięsa, byli w celibacie i często pościli. Perfecti przewodniczyli katarskiej społeczności i sprawowali  najważniejsze rytuały w kościele katarskim. Uznawali Biblię, ale jak wyżej wspomniałam bez Starego Testamentu, uważając, że jest on dziełem szatana. Maryję, matkę Jezusa akceptowali jako zesłanego przez Boga anioła, a na temat jej syna sądzili, że przyszedł na ziemię w postaci pozornej – żył, cierpiał, umarł i zmartwychwstał na niby. Katarzy uważali, że ówczesny Kościół katolicki zupełnie pobłądził, a tylko ich Kościół katarski kontynuuje tradycję apostolską.

Aude, kraj Katarów

Langwedocja, w której rezydowali szczyciła się wówczas wysokim poziomem kultury i zasłynęła w całym ówczesnym świecie ze swojej literatury, sztuki i języka, zwłaszcza takie miasta jak Carcassonne, Tuluza, Beziers. Prawdopodobnie zawdzięczają to między innymi właśnie działalności katarów, ich wykształceniu i umiłowaniu wiedzy. To przyciągało coraz więcej zwolenników do ich religii. Poza tym Katarzy na równi traktowali zarówno kobiety, jak i mężczyzn i w przeciwieństwie do nauk kościoła, namawiali raczej do seksu rozrywkowego niż prokreacyjnego, a nawet homoseksualizmu. Jak się domyślamy papiestwo w Rzymie nie mogło się z tym pogodzić i rozpoczęto nagonkę. Jej początki były takie sobie, ale w 1208 roku legat papieski Pierre de Castelnau został wysłany do francuskiej Tuluzy, gdzie ekskomunikował pana tych rejonów, hrabiego Rajmonda VI, za popieranie katarów. Po powrocie stamtąd został zamordowany, podobno właśnie na zlecenie księcia Rajmonda. Na wieść o morderstwie, papież Innocenty III się wkurzył i ogłosił krucjatę, która przeszła do historii pod nazwą krucjaty przeciw albigensom (od miasteczka Albi). W 1209 roku na czele krucjaty stanął opat Citeaux i legat papieski Arnaud Amaury, znany ze słów, jakie miał wypowiedzieć przed zdobyciem katarskiego Béziers: „Zabijcie wszystkich. Bóg rozpozna swoich” (łac. „Caedite eos. Novit enim Deus qui sunt eius”), ale o tym jeszcze napiszę przy okazji opowieści o Beziers.

Katedra w Beziers.

Walki były okrutnie krwawe i jak się domyślamy nie chodziło tylko o religie.  Chęć zysku przyciągnęła różnych zbiorów, barbarzyńców i karierowiczów, bo oczywiście za pomoc obiecywano ziemię i zdobycze. Katarzy słynęli z majętności. Wybito  większość heretyków lub spalono ich na stosach; mężczyzn, kobiety i dzieci. Wśród ofiar znaleźli się także katoliccy mieszkańcy tych ziem, bo przecież bóg rozpozna swoich, no i Żydzi.

W 1244 roku padła ich ostatnia twierdza Montsegur, a 200 katarskich doskonałych zostało ostentacyjnie spalonych. Powołanie inkwizycji papieskiej dopełniło reszty, choć Święte Oficjum potrzebowało niemal stulecia, by ostatecznie wyplenić tę herezję z Francji.

Z kwitnącej, wysublimowanej krainy Langwedocja, czy raczej jak ją wówczas nazywano Occitania stała się najbiedniejszym, zapomnianym regionem Francji. Innym skutkiem ubocznym krucjaty albigienskiej był fakt, że Watykan uwierzył, że może podporządkować sobie świat siłą i że przy pomocy terroru Inkwizycji, płonących stosów i odpowiedniej propagandy mogą trzymać ludzi w ciemności i posłuszeństwie wobec jedynie słusznej religii.  

Peyrepertuse, zamek Katarów

Francuzi obecnie wykorzystują historię Katarów, by przyciągnąć turystów na południe Francji (zwłaszcza do rejonu Aude, który mianuje się krajem katarów) i chyba działa, bo jeżdżę tam, co rok i za każdym razem, jest coraz więcej odwiedzających. Ale trudno się dziwić, historia fascynuje, a pozostałości po niesamowitych zamkach wybudowanych na wzgórzach i piękne średniowieczne kościoły pobudzają wyobraźnię. 

Peyrepertuse

Gdzie płonęły stosy… Minerve

Może to dlatego, że jechaliśmy wśród malowniczo zielonych wzgórz i winorośli, w porze dnia, kiedy popołudniowe słońce dodawało okolicy złocistej poświaty, to pierwsze nasze spotkanie z wioską zachwyciło nas na całego. Pojawiła się nagle, niespodziewanie, za zakrętem, otoczona kamiennym murem. 

Siedząc na wysokiej, skalistej ostrodze z widokiem na głęboki wąwóz w dzikiej i otwartej dolinie, Minerve onieśmiela i ekscytuje. Dostępna jest tylko pieszo (choć chyba mieszkańcy mają prawo wjechać autem). Można do niej dojść przez kamienny most o kilku przęsłach, łączący dwa brzegi wąwozu. Samochody trzeba zostawić na parkingach po drugiej stronie.

Ta przedromańska wioska jest teraz prawie całkowicie poświęcona turystom, którzy jednak nie rujnują spokoju tego historycznego miejsca, bo nie ma ich aż tak dużo, a raczej dodają mu (dzięki wydanym pieniądzom) trochę luksusu i życia. Dla odwiedzających jest kilka sklepów, kawiarni i restauracji (nawet z gwiazdką Michelina) oraz wspaniałe małe muzeum o katarskiej przeszłości regionu. 

Minerve jest A MUST dla miłośników historii średniowiecznej, zwłaszcza dla tych którzy fascynują się tematem katarów czy inaczej albigensów. Była to sekta religijna istniejąca na przełomie dwunastego i trzynastego wieku na południu Francji. Nie uznawali władzy papieża i mieli swoją własną doktrynę, hierarchię, a przede wszystkim skarb.  Oczywiście papieżowi się to nie podobało i zorganizował przeciwko nim krwawą krucjatę. Obiecuję, że napiszę o tym więcej, bo ich historia mnie bardzo interesuje.

Póki co, chcę wam tylko napomknąć, że Minerve było jednym z tych miasteczek w którym heretycy schronili się przed papieskimi wojskami. Niestety mimo dzielnej i długiej obrony, po tym jak najeźdźcy zniszczyli studnię i zabrakło dopływu wody, władze miasta postanowiły się poddać. Warunki były ciężkie. By uratować skórę katarzy mieli przyjąć katolicyzm.  Stu czterdziestu z nich jednak odmówiło odrzucenia swojej wiary i spalono ich żywcem na jednym z głównych placów miasta. 

W miasteczku jest naprawdę świetne, choć małe muzeum, które o tym opowiada. 

Miasteczko jest oczywiście na liście Najpiękniejszych Miasteczek i wiosek  we Francji.

Na koniec jeszcze napiszę, że od nazwy miasteczka pochodzi nazwa całego regionu, w którym produkuje się naprawdę wyśmienite, głównie czerwone wino Minervois. 

Le Somail – francuskie misteczko

Trafiłam tu przez mandat. Nie ma się czym chwalić. Przekroczyłam dozwoloną prędkość 80km na godzinę i nie wiadomo skąd pojawili się dwaj policjanci na motocyklach, a ponieważ nie miałam przy sobie gotówki (90 euro) to eskortowali nas do najbliższego banku. Moja córka miała frajdę, a ja już niekoniecznie. I tak przejechałyśmy przez Le Somail, a po załatwieniu formalności z policją wróciłyśmy tam na dłużej. Nawet nie wiem, czy można to miejsce nazwać małym miasteczkiem, może raczej taką większą wioską położoną malowniczo na samym brzegu kanału La Midi. Jest to dawny port. W sumie to wiele tu nie ma: kilka murowanych domów na krzyż, kamienny most, okrągła lodownia, kapliczka, parę restauracji i niespodzianka, przepiękny antykwariat. Wystarczy by zauroczyć. Podobno to miejsce przyciąga artystów z całego świata i wcale się nie dziwię. Jest tu po prostu cudnie i spokojnie. Wszystko przyjmuje rytm cicho wijącego się wśród pól kanału, którego flegmatyczność wręcz hipnotyzuje przybyszy. Widziałam ludzi snujących się leniwie wzdłuż brzegu, z bezustannym uśmiechem na ustach.
Miasteczko powstało praktycznie w tym samym czasie, co kanał, trzysta lat temu, jako miejsce odpoczynku dla pływających na barkach flisiarzy i rybaków. Wybudowano tu od razu kilka gospód, w których mogli odpocząć i porządnie zjeść i te miejsca ciągle istnieją i niektóre z nich do tej pory słyną z dobrego jedzenia. Mogę to potwierdzić, bo wróciliśmy wieczorem, już całą gromadą by się posilić w jednym z tych nadwodnych lokali o dziwnej nazwie “ L’O à la bouche”

Cassoulet z kaczka

Na koniec jeszcze wspomnę o tym antykwariacie. Całym sercem kocham takie miejsca, a ten zrobił na mnie niesamowite wrażenie ilością książek (podobno mają ich 50 tysięcy) i swoją malowniczością.

Jeśli kiedykolwiek traficie do Le Somail to wpadnijcie, do sklepiku – kafejki na łódce przycumowanej naprzeciwko antykwariatu. Kawa jest tam pyszna, a i chlebek wygląda smakowicie. Podobno jest to kolejne kultowe miejsce w tej wiosce.  

Powiem wam szczerze, że mogłabym tam zamieszkać.

Wspomnienia z wakacji

Od końca wakacji minęło już prawie trzy tygodnie i cały ten czas obiecuję sobie, że napisze o tylu miejscach, które udało mi się odwiedzić. Niestety zazwyczaj mam tak, że do każdego miejsca o którym pisze robię porządny research, poza tym przygotowywuję zdjęcia, a tych zrobiłam w tym roku kilka tysięcy. I tak od 3 tygodni nie skończyłam nic. Zainspirowana jednak moim niezawodnym Klubem Polek na Obczyźnie postanowiłam zrobić małe podsumowanie lata. Nie było takie intensywne jak poprzednie, ale ciągle dużo się działo. Było to też pierwsze lato od 14 lat w kiedy nie pojechaliśmy nigdzie tylko jako rodzina i pierwsze kiedy dzieci wyjechały bez nas. I to wyjechały daleko. Olivia aż do Stanów, do Seattle, a przy okazji odwiedziła Kalifornię, a Oscar miał niesamowitą okazję pojechać na obóz do Chile i przy okazji odwiedził Wyspę Wielkanocną. Każde z nich wróciło z głową pełną wrażeń i opowieści, a my uświadomiliśmy sobie, że czas naprawdę upływa nieubłaganie szybko i może nie  zostało nam dużo wyjazdów wspólnych. Młodzi studenci rzadko chcą jeździć na wakacje z rodzicami, czyż nie?

img_6564

Wracając jednak do wspomnień. W tym roku po raz pierwszy od wielu lat pojechaliśmy do Polski, ale nie zostaliśmy w jednym miejscu. Udało nam się pojeździć i pozwiedzać i tak zaliczyliśmy Kraków, Wrocław, Warszawę, Łódź, Cieszyn, Sanok.

Wróciłam z naszego kraju pełna mieszanych uczuć i emocji. Niektóre rzeczy podobały mi się bardzo, ogólnie nasz kraj jest piękny, ale już jego mieszkańcy niekoniecznie. Jestem bardzo liberalnym i tolerancyjnym człowiekiem, poza tym mam przyjaciół pochodzących z różnych stron świata, wyznających różne religie i o różnych orientacjach seksualnych i wypowiedzi niektórych osób w Polsce bardzo mnie raziły. Przeszkadzał mi też seksizm, ukryty pod postacią żartów, podziału ról czy dawnych przyzwyczajeń. Np wg mnie reklama, którą notorycznie słyszałam w radio: ‚pomaganie to męska rzecz synku’ nie powinna mieć miejsca. Mieszkam w Anglii, a tutaj bardzo się przywiązuje wagę do tego typu rzeczy.  

Nie będę tu jednak robić najazdów na nasz kraj. Nie wszyscy jego mieszkańcy są krótkowzroczni czy nietolerancyjni i dziękuję im za to.

Z nowo odwiedzonych miejsc w Polsce zakochałam się w ulicy Piotrkowskiej w Łodzi, ponownie w uliczkach i kafejkach krakowskiego Kazimierza, w kawiarni  u Kornela w Cieszynie, w pomniku Przechodnie we Wrocławiu i w wystawie prac Beksińskiego na zamku w Sanoku i to są moje zdecydowane TOPs.

Do tego dodam oczywiście obwarzanki krakowskie, oscypek i zapiekanki.  Co mi bardzo przeszkadzało to okropne pseudograffiti na prawie każdym budynku w miastach. Kocham murale i widziałam piękne np w Łodzi, ale te bazgroły mają niewiele wspólnego ze sztuką. 

Po powrocie z Polski oczywiście musieliśmy pojechać do Francji, do Langwedocji, którą obecnie nazywa się Occitania. To miały być nasze rodzinne wakacje, ale okazało się, że znajomym nie wyszło z ich wyjazdem i zaproponowaliśmy by pojechali z nami. Było super, choć bardzo intensywnie. Właściciel domu, który wynajęliśmy nadał nam tytuł the most adventurous guest bo nawet jednego dnia nie spędziliśmy całkowicie bycząc się na basenie. Wyprawiliśmy się i do Hiszpanii i do Monako, jakbyśmy zrekonstruowali podróż, którą ja i Maciej odbyliśmy 19 lat temu. Dokładnie wtedy zakochaliśmy się w tym regionie i super było pokazać nasze miejsca przyjaciołom. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym kilkakrotnie nie wstała nad ranem by odwiedzić jakieś nowe miejsca. Ten rejon obfituje w urocze małe miasteczka i wioski, a moje najpiękniejsze odkrycie to Minerve i Roqueuburn, o których na pewno niedługo napiszę. Moja rodzina odważnie popłynęła kajakami po rzece Orb, ale ja i woda nie lubimy się za bardzo i zamiast tego wspięłam  się na najwyższe wzniesienie w okolicy. Widok miałam cudowny.

W drodze powrotnej odwiedziliśmy Orlean i muszę przyznać, że poza katedrą to miasto nie rzuciło mnie na kolana. img_6565

Za to restauracja z gwiazdką Michelina, w której tam jedliśmy już tak. 

Zaraz po powrocie z Francji dołączył do naszej rodziny nowy członek, o którym niedługo napiszę: Joey. 

img_6464

Oczywiście to bardzo skrótowe podsumowanie, mam z tych wakacji tysiące zdjęć, bo w nich ukryta jest moja pamięć. Jeśli nie mam zdjęcia z jakiegoś miejsca to znaczy, że mnie tam nie było. 

 

Przejście Jerzy Kalina — seria pomniki

Pewnie już wiecie, jaką miłością darzę pomniki, oczywiście nie wszystkie, ale takie, które w jakiś sposób zawirowały mi w głowie. Powodów może być wiele; wygląd, przesłanie, artystyczny przekaz, umiejscowienie czy chociażby rozmiar. Pomnik, o którym chcę dzisiaj napisać można by podciągnąć pod kilka z tych kategorii. 399A0242Przedstawia ludzi, najzwyklejszych, takich jak my, anonimowych, żyjących własnym życiem, mających własne, codzienne problemy, biegających tu i tam, załatwiających różne, bieżące sprawy. Czyli mogę śmiało napisać, że pomnik przedstawia mnie, tylko jeszcze nie zdecydowałam, którą z 14 postaci jestem. Bo jest tam i matka z dzieckiem, facet z dętką od roweru, staruszka, kobieta z siatkami, elegancka pani z torebką czy inna pod parasolem itd itd. Jednakże pomnik ten mógłby mieć drugie dno, jeśli się nad nim zastanowimy. 399A0185Przedstawione postaci to przechodnie, którzy stopniowo krok po kroku schodzą do przejścia podziemnego, znikając wśród chodnikowych płyt. A podziemie kojarzy nam się wieloznacznie, między innymi z walką z najeźdźcą, krwawym reżimem etc. Wiec może ci zwykli ludzie to także bohaterowie, którzy przynieśli Polsce wyzwolenie z rąk oprawców… A może to tylko ludzie, którzy uczyli się przeżyć w trudnych czasach…

399A0206

Interpretację i refleksję pozostawię wam. 

399A0188

Kilka faktów: pierwowzór pomnika to postaci z płyt gipsowych, autorstwa Jerzego Kaliny, które telewizja umiejscowiła na przejściu w Warszawie w 1977.  Obecny pomnik odsłonięto we Wrocławiu, w nocy z 12 na 13 grudnia 2005 roku, w 24 rocznicę stanu wojennego. Znajduje się przy skrzyżowaniu ulic Świdnickiej i Piłsudskiego399A0194

Jerzy Kalina powiedział, że wzorował postaci na sobie i swoich bliskich, poza jedną osobą, która miała przedstawiać ubeka. Ciekawe, czy potraficie go wskazać.

 

Wrocławskie krasnale

Gdybym nie była z urodzenia krakowianką, to zrobiłabym wszystko, by zostać wrocławianką. Tak mi się bowiem podoba to miasto, jego atmosfera, ludzie itd. Chodząc po wrocławskich ulicach ma się wrażenie, że świat uśmiecha się do nas, że jest jakby przyjemniejszy, milszy. A to wszystko przez krasnale…

Bo wiecie, że te małe karzełki przybyły nad Odrę dawno dawno temu i osiedliły się tutaj na stałe wraz ze słowiańskimi mieszkańcami tych rejonów. Współżycie układało się różnie, ale po latach, albo i wiekach ludzie i krasnoludki nauczyli się żyć ze sobą w pełnej symbiozie.

By uczcić swoich niewidocznych na co dzień obywateli, miasto Wrocław postanowiło postawić im posag, a w zasadzie wiele posągów. Podobno jest ich już prawie 400. Mnie się udało zebrać może z 40 do kolekcji fotek. Obiecuje sobie odwiedzić Wrocław jeszcze wiele razy i powiększać moją kolekcję.

Wg strony krasnale.pl te małe ludziki pojawiły się w mieście w formie rysunków i graffiti na murach już w latach 80 tych, kiedy ówczesny reżim mocno dawał ludziom popalić. Były one formą protestu. W roku 1988 podobno 20 tys. ludzi w pomarańczowych czapeczkach przeszło ulicami Wrocławia. Potem komunizm upadł i na chwile zapomniano o krasnalach, aż w 2003 roku prezydent miasta przypomniał sobie o nich i odsłonił tablice upamiętniającą ruch krasnali. W 2005 pierwsze krasnoludki pojawiły się na ulicach miasta, a potem ich liczba zaczęła rosnąć jak grzyby po deszczu.

 

Mam nawet kilka ulubionych, pierwszy to gazeciarz, przed którym stoi filiżanka kawy, drugi to oczywiście mój ukochany Van Gogh, trzecia to feministka walcząca o glosy kobiet, a czwarty to fotograf. Takie małe cząstki mojej osobowosci, moje wewnętrzne krasnale.

A które są wasze? 

 

Tajemnica grobu Franciszka

Bez przesady mogę napisać, że turyści walą tłumnie do tego miasteczka lądem, wodą i powietrzem. Większość z nich chce zobaczyć imponujący kościół na wzgórzu wybudowany dla tego, który żadnych dóbr materialnych nie chciał. Bogactwem mu były śpiewające ptaki i kwitnące na łące kwiaty:

“Bierzmy przykład ze zwierząt i ptaków, które kiedy otrzymują pokarm, są zadowolone i szukają tylko tego, czego potrzebują z godziny na godzinę. Tak też i człowiek powinien być zadowolony z tego, co jest mu zaledwie umiarkowanie wystarczające do zaspokojenia potrzeb, nie prosząc o nic więcej.”                     Kwiatki św Franciszka.

st-francis-assisi

Był synem wpływowego kupca i jego młodzieńcze życie pełne było specjalnych przywilejów, które dają pieniądze. Trwonił je, ale i uczył się od ojca jak je na nowo zdobywać. Pewnego jednak dnia wszystko się zmieniło. Bogactwo przestało mieć dla niego wartość i zaczął oddawać je ubogim. Rozgniewanemu ojcu, który wyrzucił mu, że rozdaje jego pieniądze, oddał swoje odzienie. Ubrany tylko w prymitywny, zgrzebny wór odszedł z domu. Według legendy to Bóg do niego przemówił prosząc  by naprawił pęknięcia w psującym się, zdegenerowanym kościele. Franciszek, bo o nim mowa zabrał się do pracy. Zaczął od siebie. Nie zmieniał innych na siłę. Założył nowe bractwo, którego jednym z pierwszych postanowień było życie w ubóstwie. Patrząc teraz na bogaty kościół, który dla niego zbudowano w Asyżu, to nie do końca jestem przekonana, czy mu ta naprawa wyszła. Patrząc na to jak instytucja kościoła podchodzi do spraw pedofilii i nadmiernego bogactwa wśród księży, jak tuszuje jedną sprawę za drugą oraz czytając o polowaniach na czarownice, krucjatach, czy inkwizycji  to mi tego Franciszka po prostu żal. Przewraca się w grobie.

399A6998

Muszę jednak oddać sprawiedliwość świątyni, wybudowanej dla chwały Franciszka, ta bazylika jest bardzo piękna. Chwała za to architektom i budowniczym. Idealnie osadzona na zboczach wzgórza Subasio króluje z daleka nad całą okolicą.

399A7099Zaprojektowana z rozmachem na życzenie papieża Innocentego IV, jest jednym z najstarszych przykładów sztuki gotyckiej we Włoszech.

 

399A7008

Bazylika podzielona jest na dwie kondygnacje, z których wyższa miała służyć dla odprawiania liturgii, a niższa sprawowała funkcję krypty z grobem samego świętego. Górna część słynna jest przede wszystkim ze swoich fresków idących od ołtarza dookoła kościoła zgodnie z ruchem wskazówek zegara.

w środku 

Namalował je Giotto i jego uczniowie, a jego nowatorskie w tamtych czasach użycie kolorów i realistyczne odtwarzanie postaci zrewolucjonizowało zachodnie malarstwo. Malunki na ścianach przedstawiają sceny z życia świętego Franciszka.

W dolnej części jak już wspomniałam wyżej znajduje się grób Franciszka. I tutaj ciekawostka, lub nawet tajemnica.

grób Po śmierci Franciszka pochowano go w innym kościele w Asyżu, jednak papież Innocenty IV kanonizował go w bardzo krótkim czasie i zamówił wybudowanie dla niego osobnego kościoła. Spodziewał się, że do świętego, umiłowanego przez biedaków, tłumnie będą ciągnąć pielgrzymki. Tak też było, na Asyż ruszyły tłumy, a odpowiedzialni za kościół i święte zwłoki,  wystraszyli się, że jeśli po prostu postawi się przed ołtarzem grób, to zostanie on szybko rozkradziony dla relikwii. Poza tym bardzo, w owych czasach, bano się najazdów Saraceńskich. Dlatego sarkofag z trumną ukryto. Najprawdopodobniej nadzorujący budowę opat kazał ją gdzieś zamurować. Zrobiono to tak dobrze, że nikt go nie znalazł aż do 1818 roku, kiedy to, ówczesny papież wydał zgodę na odszukanie grobu. Dosłownie przekopano cały kościół i wreszcie znaleziono sarkofag z nienaruszonym ciałem świętego, a wraz z nim kilka przedmiotów, między innymi monety, koraliki, pierścień, których przeznaczenia nikt nie potrafił wytłumaczyć. Stworzyło to kilka teorii spiskowych, pogłębionych faktem, że te dziwne przedmioty zniknęły w tajemniczy sposób.

Fascynujące prawda?

Obecnie grobowiec dostępny jest dla pielgrzymów w dolnej części kościoła. Póki co nikt nie próbuje ukraść świętej czaszki.

399A7013399A7003399A7017

Przed bazyliką, dla wygody podróżujących do grobu wiernych, w  XV wieku dobudowano  renesansowy dziedziniec, otoczony kolumnadą, która wg mnie tylko dodała urody i majestyczności miejscu. 

399A7000

Na zakończenie tej krótkiej opowieści o kościele Franciszka w Asyżu szczerze wam polecam udanie się tam wczesnym rankiem. Na ulicach spotkacie tylko lokalnych i idealnie można robić zdjęcia bez foto-bomb w postaci włażących w kadr turystów. 

399A7007

 

 

Stow on the Wold

Stow on the Wold położone jest najwyżej ze wszystkich miejscowości w Cotswolds na 244m npm,  oraz bardzo nietypowo, bo na skrzyżowaniu siedmiu dróg, w tym tej najstarszej, zbudowanej przez Rzymian zwanej Roman Fosse Way. Jak na małe miasteczko przystało jest tam po prostu romantycznie uroczo. A rozwinęło się ono podobnie jak inne miejscowości w tym rejonie dzięki hodowli owiec i produkcji bardzo dobrej jakości wełnianych materiałów. Stow (13) Duży rynek świadczy o szczególnym znaczeniu miasta w przeszłości. Kiedyś odbywał się na nim słynny w rejonie, a nawet w całym kraju targ. Rocznie sprzedawano około dwadzieścia tysięcy owiec. Nadal wiele się tam dzieje, praktycznie co miesiąc organizowane są różnego rodzaju imprezy, handlowe i nie tylko.Stow (11) Stow (1)

Przyjemnie się spaceruje  po rynku i uliczkach, które pamiętają dawne dzieje. Budynki w kolorze pysznego miodu nadają miejscu tego specjalnego charakteru i atmosfery i pewnie opowiedzieć by mogły niejedną historię sprzed wieków.  Podobno jeden z tutejszych pubów, The Porch House jest najstarszą ciągle działającą gospodą w całej Anglii, pochodzi według niektórych źródeł z dziesiątego wieku.

Stow (6)Z jednej strony rynku stoi stary kamienny posąg z krzyżem, a po drugiej niesamowita pamiątka z dawnych czasów: dyby służące kiedyś do karania tutejszych złodziei. Taki nieszczęśnik zakuty w żelastwo mógł tam siedzieć bez jedzenia kilka dni, wystawiony na łaskę i niełaskę ludzi, którzy dla zabawy mogli na niego pluć, rzucać kamieniami lub choćby łaskotać godzinami. Stow (18)

Miasteczko to gratka również dla fanów fantastyki, wielbicieli Władcy Pierścieni. Pamiętacie może jak wyglądała Zachodnia Brama do Morii? Niektórzy wierzą, że studiujący w niedalekim Oksfordzie Tolkien przyjeżdżał w te strony i w lokalnym kościele pod wezwaniem św Edwarda znalazł inspiracje. Wielkie dębowe drzwi zachodniej fasady oplata masywny, kamienny portal, obramowany piękni, starymi cisami pamiętającymi czasy Cromwella. Stow (2)Jest to jedno z najbardziej fotografowanych miejsc w całym regionie. Zobaczcie fragment filmu, w którym bractwo odnajduje drzwi przy świetle księżyca, widzicie podobieństwo?

Znalezienie drzwi Durina, scena z filmu

Sam kościół jest wart odwiedzenia. Budowano go na przestrzeni kilku wieków, a jego najstarsze początki są pochodzą z czasów sprzed Wilhelma Zdobywcy. Stow (5)

Mieszkańcy Stow zapraszają do siebie zwłaszcza w maju i październiku, kiedy to odbywa się tutaj popularny Cygański Targ Koni. Sama jeszcze nie byłam, ale kto wie, może za rok.

Na zakończenie polecam jeszcze odwiedzenie małego sklepiku przyklejonego do siedziby burmistrza. Można tam zjeść najlepsze maślane cukierki przypominające w smaku nasze krówki.