W lutym są ferie i dzieci mają wolne od szkoły. A jak są ferie to trzeba wyjechać, nawet na chwilkę, choć moja prawie dwunastoletnia córka już tak nie myśli
-„Mam dość tych ciągłych wyjazdów, tylko jeździmy i jeździmy, a ja się chcę spotkać z przyjaciółkami i włóczyć po osiedlu!” – Tak właśnie nam krzyczy, ten prawie nastolatek, na wiadomość o kolejnej wyprawie. A potem jedzie, bo nie ma wyboru, i świetnie się bawi. Tym razem było podobnie. Niestety udało nam się wyskoczyć tylko na parę dni, ale było super. Pojechaliśmy do Czarnogóry. Pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na nas stolica tego państwa, Podgorica, nie było najlepsze; prowincjonalne miasteczko, bez historycznego centrum, z brzydkimi budynkami. Ale potem ociepliliśmy się do niego i nawet znaleźliśmy parę rzeczy wartych zobaczenia i sfotografowania. Na te parę dni wynajęliśmy apartament, dwa pokoje z kuchnią. Było przestronnie, czysto i mieliśmy cudny widok na góry, ale w Podgoricy, chyba z każdego miejsca widać góry. To najlepsza atrakcja Czarnogóry.
Zaraz po przyjeździe poszliśmy na spacer po mieście. Odkryliśmy kilka fajnych deptaków z restauracjami i kafejkami, park nad rzeką z pięknym pomnikiem Włodzimierza Wysockiego i nowoczesny Most Millenium.
Porobiliśmy parę zdjęć i poszliśmy na pizzę, bo czymś córce trzeba było zrekompensować „uciążliwy” wyjazd na wakacje. Wieczorem sama wybrałam się do biura agencji, z której wynajmowaliśmy apartament by zapytać czy organizują jakieś wycieczki i tam poznałam Jovana. To było nasze zbawienie i niesamowite źródło informacji. Pokazał nam w Czarnogórze masę rzeczy i odpowiadał na każde nasze pytania. Był super.
Następnego dnia zapakowaliśmy się do samochodu Jovana i ruszyliśmy zwiedzać. Celem podróży było Cetinje, była stolica Czarnogóry, gdzie ciągle urzęduje prezydent i inni urzędnicy. To ważne dla państwa centrum nam przypominało raczej górskie uzdrowiskowe miasteczko.
Miasto ma ogromną wartość historyczną i duchową dla Czarnogóry. Podczas oblężenia przez Imperium Osmańskie, cała Czarnogóra została zredukowana do zaledwie Cetinje i jego okolic. Cetinje ma tylko 19000 mieszkańców i znajduje się w małej dolinie masywu gór Lovcen. Zostało założone w 15 wieku przez Ivan I Crnojević. A jego syn założył pierwszą drukarnię u Południowych Słowian. Istnieje do dziś, byliśmy i widzieliśmy na własne oczy. Ze względu na strategiczne położenie Czarnogóry, niepodległego państwa przy granicy z Imperium Osmańskim, wszystkie główne mocarstwa europejskie miały ambasady w Cetinje. Z tego powodu miasto reprezentuje różne style kontynentalnej Europy. Całe miasteczko obeszliśmy chyba w godzinę.Zobaczyliśmy słynny pałac prezydencki, z którego Czarnogórcy są naprawdę dumni, a potem Jowan zabrał nas do oczka w głowie mieszkańców, czyli do męskiego Monastyru Narodzenia Matki Bożej zbudowanego w 1701 przez władykę Czarnogóry Daniela I Petrovica na miejscu zrujnowanej przez Turków Osmańskich siedziby książęcej. Monastyr był wielokrotnie niszczony przez kolejne najazdy wojsk osmańskich. W północnej części głównej cerkwi klasztornej, przy ścianie skalnej, znajduje się tzw. cela św. Piotra gdzie przechowywane są relikwie św. Piotra Cetyńskiego oraz cząstka Krzyża Świętego, monastyr ma wielkie znaczenie duchowe dla ludności Czarnogóry. Jowan opowiadał, ze latem przyjeżdżają tam tłumy, ale teraz było cicho i spokojnie, jasne mury klasztoru pięknie połyskiwały w świetle porannego słońca. U stóp budynku zakwitły pierwsze tej wiosny krokusy.
Po pokazaniu nam klasztoru, Jowan zabrał nas na polanę z kapliczką, gdzie w otaczającej skale było wejście do jaskini.

Pamiętaliśmy piękne labirynty grot ze Słowenii, niestety tutejsze jaskinie, choć wielkie i piękne, nie są przystosowane dla turystów. Na własną odpowiedzialność weszliśmy, przyświecając sobie tylko telefonami. Było groźnie, ciemno, ślisko i słyszeliśmy tylko dudniące odgłosy naszych kroków, a w pewnym momencie potężny huk, bo Maciej poślizgnął się na zlodowaciałej powierzchni i runął na tyłek. Najlepsza atrakcja dla dzieci!
Na lunch Jowan zabrał nas do restauracji Kola na ulicy Peka Pavlovića, prowadzonej przez jego przyjaciela, a gdzie kiedyś odbyło się jego wesele. Było po prostu pysznie! Góry jedzenia; wtedy po raz pierwszy doświadczyliśmy ogromnych porcji, jakie serwuje się w czarnogórskich restauracjach. Przynieśli mi na talerzu wieprzowe medaliony z sosem grzybowym. Miód w gębie! Polecam. Nasz kelner był fantastyczny, kojarzył mi się z Jugosłowianinem z filmu „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”. O Polakach miał bardzo dobre zdanie, opowiadał nam o swojej wizycie w Gdańsku i Krakowie, doradzał, pokazywał, był jak stary przyjaciel, przy tym bardzo cierpliwy. W tej restauracji po raz pierwszy też spróbowaliśmy pysznego czarnogórskiego wina Vranac. O tym specjale, trzeba popełnić osobny rozdział.
Niestety sielankowy pobyt dobiegł końca. Trzeba było jechać dalej. W góry. Niestety tam, gdzie Jowan chciał nas zabrać nie mogliśmy jechać, bo śnieg uczynił dojazd nieprzejezdny. Pospacerowaliśmy, więc trochę po górach, prowadząc najprawdziwszą walkę na śnieżki, którą niestety przegrałam z masą śniegu za koszulą. Zrzucając wielkie kule śniegu z góry utworzyliśmy autentyczną, naturalną namiastkę lawiny. Dzieci naprawdę dawno, tak dobrze się nie bawiły.
Kolejny etap podróży to Kotor – ale o tym w innym wpisie