Zrezygnowaliśmy z wspinania się w tym roku na Kilimandżaro z powodu mojego braku kondycji. Wystraszyłam się, a potem, kiedy siedzieliśmy na lotnisku w Nairobi i widzieliśmy tych wszystkich wspinaczy z rewelacyjnymi butami przewieszonymi przez szyję, którzy cierpliwie ładowali się na samolot do Kilimandżaro (punkt startowy wspinaczki), to mi się zrobiło okropnie żal i obiecałam sobie, że prędzej czy później na górę wejdę. Póki, co pozostało nam safari. Długo zastanawialiśmy się, gdzie pojechać, jaki kraj wybrać, czy jechać z dziećmi, bo po zeszłorocznym pobycie na Kubie mieliśmy spore obawy. W końcu po przeczytaniu masy informacji zdecydowaliśmy się na Kenię. Zapytane nastolatki, które ostatnimi czasy bardzo marudzą, że za dużo jeździmy, oburzyły się, że jednak myślimy o wyjeździe bez nich i kategorycznie oznajmiły, że ten ostatni raz z nami pojadą.
Ten wyjazd to były pierwsze nasze wakacje EVER, które zorganizowało nam biuro. Baliśmy się, że Afryka jest dla nas za bardzo terenem nieznanym, by próbować załatwiać samemu. Skorzystaliśmy, więc z usług Freedom Africa i nie pożałowaliśmy. Przysłali nam propozycje, a my grymasiliśmy np. nie podobał nam się hotel, który nam zaproponowali, bo czytaliśmy nienajlepsze opinie na Trip Advisor. W końcu stanęło na resorcie Baobab, który opiszę w innej opowieści. W poprzednim moim wpisie podzieliłam się z wami moimi niezbyt pozytywnymi spostrzeżeniami o Afryce, tutaj skoncentruje się na plusach. A plusy w Kenii to przede wszystkim natura. W tym państwie istnieje ponad 40 narodowych parków, gdzie zwierzęta żyją na wolności, a my turyści możemy ich podglądać w naturalnym środowisku. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym nie miała wątpliwości moralnych, czy jednak ci turyści powinni być wpuszczani na teren parków, ale nasz przewodnik mnie zapewniał, że gdyby nie safari i turyści, to nie byłoby pieniędzy na utrzymanie parków i ochronę zwierząt. Hmm…
Freedom Africa zaprosiło nas do odwiedzenia dwóch parków Tsavo Wschód i Tsavo Zachód. Są to jedne z najstarszych parków narodowych w Kenii. Założył je urodzony w Afryce Brytyjczyk David Sheldrick, który wypowiedział wojnę kłusownikom. Był on wielkim miłośnikiem słoni i to przede wszystkim nimi zajął się w swoich parkach, obecnie w Tsavo mieszka prawie 13 tys tych pięknych zwierząt. Z książki W pustyni i w puszczy pamiętałam, że afrykańskie słonie są większe od indyjskich i bardzo trudno je oswoić (choć Nel się to udało). Nie wiedziałam jednak, że są dwa rodzaje afrykańskich słoni: te z książki i drugi gatunek słoń czerwony, z daleka nieodróżniający się od czerwonej, wypalonej słońcem ziemi.
David ogromnie przyczynił się do ochrony zwierząt w Kenii, a po jego niespodziewanej śmierci na zawał serca, jego żona kontynuowała jego pracę i otworzyła Fundację jego imienia.







Oba Tsavo parki zajmują powierzchnię prawie 23tys km kwadratowych, czyli prawie mała Belgia. Tsavo East jest raczej płaski i wysuszony i to tutaj najczęściej można spotkać czerwonego słonia, a Tsavo West ma bardziej zróżnicowany krajobraz z cudownymi górami Taita Hills górującymi w tle. W obu parkach można spotkać słynną piątkę; czyli lamparta, lwa, słonia, bawoła i nosorożca. Nam nie udało się zobaczyć jedynie nosorożca, bo pozostało ich niewiele i schowane są w sanktuariach. Za to słoni widzieliśmy całe stada, od bawołów czerniał horyzont, lwy urządziły nam przedstawienie w postaci polowania na małe bawolątko, a potem usadowiły się wygodnie pod oknami naszego noclegu. Nawet lampart zaszczycił nas swoją obecnością, choć w dość dalekiej, bezpiecznej dla niego odległości; wylegiwał się leniwie na skale.









Poza nimi widzieliśmy całe stada małp zebr, antylop (gnu, skoczniki, gazele, koziołki), żyraf.
Nie możemy zapomnieć o pieknej galerii afrykańskich ptaków: strusi, perliczek, marabutów, bocianów, zimorodków, sokołów etc.







Wydaje mi się, że mieliśmy wyjątkowe szczęście do zwierząt, ale tez i do naszego przewodnika. Francis zabrał nas na więcej wypraw niż było w planach, każdego dnia wstawał wcześnie, by pojechać z nami na ranne safari, ale i zorganizował pomocnika z lampą byśmy wieczorową porą mogli pooglądać lwy wykańczające mięso z bawoła. Dzięki niemu byliśmy świadkami kilku cudownych spektakli natury. Francis opowiadał nam niestworzone rzeczy o zwierzętach i ludzkich mieszkańcach Kenii. Nie zawsze pozytywnie. Np. mówił, że wielkim problemem jest kłusownictwo. Za pieniądze ludzie zrobią wszystko. Mówił, że Kenia podpisała ostatnio sporo gospodarczych umów z Chinami, budują oni drogi, koleje, otwierają nową rafinerię naftową, ale mają specjalną słabość do kości słoniowej i płacą sporo za możliwość polowania na te piękne zwierzęta. Wydawałoby się, że w 21 wieku już cały świat zdaje sobie sprawę, że zagrożonych jest coraz więcej zwierząt na świecie, że do ich wyginięcia jest bliżej niż dalej, a tymczasem w ostatnich pięciu latach zabito w Tsavo parku ponad 100 lwów. Niestety kary za kłusownictwo są niesłychanie niskie. My sami widzieliśmy żyrafę, która miała poranioną nogę i resztki żelastwa z kolczastych wnyków. Na szczęście Francis zadzwonił po weterynarza.
Na zakończenie jeszcze ciekawostka. Kojarzycie film z Val Kilmerem i Michaelem Douglasem pt. Duch i Ciemność? Opowiada on o autentycznych wydarzeniach w Tsavo Parku w 1898 roku, kiedy to lwy ludojady zaczęły napadać na indyjskich robotników, pracujących przy budowie tutejszej kolonii. Liczba ofiar jest nieznana, podaje się liczby od 14 do 108. Kierownik budowy John Patterson w końcu lwy zastrzelił. Dlaczego atakowały one ludzi? Podobno przez Tsavo Park szedł w dziewiętnastym wieku szlak handlarzy niewolników i często gęsto oprawcy porzucali tutaj wycieńczonych ludzi, być może zachęcone łatwą zdobyczą lwy przyzwyczaiły się do ludzkiego mięsa? Szczerze wam powiem, że było mi nieswojo, gdy nocowaliśmy w jednym z hoteli, a parę metrów naprzeciw okna mieliśmy ułożone wygodnie lwy.
