To, co mi nie leży w Anglii

Mieszkam w Anglii od 17 lat i mimo kolczastej początkowej drogi, o czym możecie poczytać tutaj, w moim Alfabecie Emigracji:Alfabet, polubiłam ten kraj i dość łatwo i przyjemnie mi się tu mieszka. Ponieważ jednak nie może być idealnie, mam kilka rzeczy, do których w Anglii przyzwyczaić się nie mogę i nie chodzi tu o lewostronny ruch samochodowy, czy dwa krany w łazience. Już kiedyś pisałam o rzeczach, które mnie w Anglii irytują, tutaj można o tym poczytać:Trzy angielskie osobliwe normalności do których nie potrafię się przyzwyczaić, ale ponieważ teraz biorę udział w projekcie Klubu Polki na Obczyźnie, więc będę ponownie o tym pisać. Tym razem wspomnę o tylko jednej rzeczy, która niestety rzutuje na inne, o podziale klasowym w UK.

Urodzona i wychowana w komunistycznym systemie, mam bardzo duże poczucie równości człowieka. Nie zrozumcie mnie źle, wiem, że ludzie się różnią ze względu na umiejętności, czy talenty, czy mentalność, nie uważam jednak, że ktoś może być ważniejszy od innych przez to, że urodził się w „lepszej” rodzinie.  Niedawno wybrano w Anglii nowego lidera partii pracy. Grad krytyki spadł na niego w prasie, bo powiedział, że nie uklęknie przed królową na audiencji zaprzysiężenia. Nie dziwię mu się. Dla mnie królowa to kolejna osoba, z krwi i kości, której od czasu do czasu wkładają ciężką koronę na głowę.  Nie chcę przez to napisać, że królowa mi przeszkadza. Nic do niej nie mam, jeśli innym pasuje, pod warunkiem, że nie każą mi przed nią klękać. Anglia z całą swoją demokracją, parlamentem, zresztą jednym z pierwszych na świecie, ciągle jest bardzo podzielona na klasy, przede wszystkim mentalnie i czuje się to w na każdym kroku. Angielskie społeczeństwo to working class people, czyli klasa pracująca i posh people czyli klasa wyższa. Posh znaczy mniej więcej ekskluzywny, elegancki, wytworny. A to, do czego, ja najbardziej się nie mogę przyzwyczaić, to przekonanie ludzi z niższej klasy, że granica jest nieprzekraczalna. Dobra, wyższa edukacja jest tylko dla posh people, zdrowe jedzenie jest tylko dla posh people, dobra praca jest tylko dla posh people, piękne domy, dobra lokalizacja jest tylko dla posh people. Dolna klasa zna swoje miejsce. Bardzo mnie to intryguje, bo nie ma chyba kraju, poza może Kanadą i Stanami, który dawałby więcej możliwości swoim mieszkańcom. Trzeba tylko chcieć i wierzyć. Ambitni Polacy, hindusi, Arabowie są w stanie osiągnąć tutaj bardzo dużo, bo w to wierzą i są pracowici. Od niejednego Polaka usłyszycie opinie, że Angole to lenie, co oczywiście nie do końca jest prawdziwe, ale coś w tym jest. Mnie się wydaje, ze to coś wynika właśnie z przekonania o swojej „gorszej” przynależności.

Niedawno zapytałam koleżankę mojej córki, kim chciałaby zostać w przyszłości. Powiedziała, że kocha psy, więc coś związanego z psami. „Może weterynarz?” Zapytałam. Spojrzała na mnie jakbym spadła z nieba. „nie jestem wystarczająco mądra, nie mam szans”- odpowiedziała- „mama mi powiedziała, że mogłabym najwyżej spróbować zostać psią pielęgniarką”. Teraz ja zdębiałam. Dwunastoletnie dziecko ma już marzenia w obrębie własnej, nieprzekraczalnej klasy. To nie jest jedyny przypadek, jaki znam, ale nie będę was zanudzać.  Wystarczy popatrzeć skąd wywodzą się w Anglii lekarze, dentyści, weterynarze, ogólnie ludzie wykształceni. Jeśli spotkacie Anglika, to bardziej niż prawdopodobne jest, że pochodzi on z tej „lepszej” klasy. Oczywiście zdarzają się wyjątki. Na szczęście.

Ps. Zdjęcie przedstawia kadr z angielskiego serialu komediowego Little Britain, w którym aktorzy nabijają się właśnie z tego systemu klasowego. Polecam, choc dla niektórych może się wydać niesmaczny. Pisałam o tym trochę tutaj: Fenomen słowa Chav

Tajemnicza Góra

Ten post powstał w ramach projektu wakacyjnego Klubu Polki na Obczyźnie

Jestem z Krakowa i jak wszystkim wiadomo, wszyscy krakowianie maja totalnego bzika na punkcie swojego miasta. Nie jestem wyjątkiem, niemniej jednak, gdy zgłosiłam się do projektu o moim ulubionym miejscu w Polsce, to nie Kraków przyszedł mi na myśl, a wzgórze, malownicze, tajemnicze, otoczone jodłową puszczą, gdzie historia łączy się z legendą w jedną urokliwą całość. Wzgórze owo zwie się Świętym Krzyżem, a jeszcze starsza pogańska nazwa brzmi Łysiec, albo Łysa Góra i od niepamiętnych czasów otoczone jest mgiełką tajemnicy. Jest to drugie, co do wielkości wzniesienie w paśmie Gór Świętokrzyskich. Miejsce to kojarzy mi się z moim beztroskim, wczesnym dzieciństwem, z legendami i przesądami, w które wierzyła moja babcia. Może, dlatego teraz jestem prawie-wyznawcą dawnego kultu słowiańskiego i fascynuje mnie słowiańska kultura. Może, dlatego, że na szczycie góry pozostały fragmenty wału usypanego prawdopodobnie w 7 wieku naszej ery. Jan Długosz napisał:  „Na jej szczycie znajdować się miała bożnica w bałwochwalstwie żyjących Słowian, gdzie bożkom Lelum i Polelum ofiary czyniono i podług innych czczono tu bożyszcza: Świst, Poświst, Pogoda”. Niestety nie potwierdza tego archeologia. Słowianie rzadko stawiali imponujące gontyny, czcili raczej święte gaje, drzewa, rzeki, bagna czy właśnie wzgórza. Na Łysej Górze prawdopodobnie było takie święte miejsce, gdzie okoliczna ludność zbierała się by celebrować wydarzenia związane ze zmianami w przyrodzie typu przesilenie letnie, czy zimowe. Rozpalano wtedy ognie, które ze szczytu widoczne były bardzo daleko i wokół nich tańczono, skakano i bawiono się pełną piersią.

Niestety ta sielanka skończyła się wraz w nadejściem w te rejony chrześcijaństwa, które budowało swe świątynie w miejscach dawnych kultów, i ustanawiało święta w świąteczne dni pogan. Jak myślicie, dlaczego Wielkanoc jest ruchoma i odlicza się ją od księżyca? Albo, dlaczego urodziny świętego Jana przypadają w Sobótkę? Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność. Chrześcijaństwo nie przyniosło jednak zguby mojej ukochanej górze, a wręcz przeciwnie. Być może przyczynili się do tego benedyktyni, którzy wybudowali na szczycie góry opactwo, albo może królewicz węgierski Emeryk, który podarował im relikwie z krzyża Jezusa (stąd Święty Krzyż), bo odtąd tłumy wiernych pielgrzymowały z nadzieją na uzdrowienie czy błogosławieństwo. Najsłynniejszym pielgrzymem był bodaj sam król Jagiełło, który zsiadł ze swojego konia i przeszedł ostatni, leśny odcinek drogi na własnych nogach. Szedł prosić o pomyślność w rozprawie z Krzyżakami. Odtąd ta droga zwie się królewską. droga

Innym mniej znanym pielgrzymem jest ten z Nowej Słupi, jego posąg stoi tuż przy wejściu do lasu. Jego imię jest nieznane. pielgrzymPodobno był to hardy i dumny człowiek, rycerz, który zasłużył się w różnych bitwach i  postanowił pielgrzymować do wszystkich świętych miejsc na ziemi. Gdy przybył do Nowej Słupi, chełpił się wszystkim, że jest najpobożniejszym i najlepszym wyznawcą Chrystusa. Drogę z Słupi na Święty Krzyż postanowił odbyć na kolanach. Wspinał się już na zbocze góry, gdy nagle zabiły dzwony; uradowany rycerz wykrzyczał do przyglądających mu się mieszkańców, że to na jego chwałę dzwony biją. Nagle zrobiło się ciemno, zawisły gęste chmury, a krzykliwy pychałek zamienił się w kamień. Ale nie myślcie, że jest nieruchomy. Co roku posuwa się przed siebie o całe ziarenko piasku. Podobno, gdy dojdzie na szczyt nastąpi koniec świata. Nie martwcie się jednak, droga przed nim bardzo daleka.

Historia Świętego Krzyża pozostała burzliwa, podczas zaborów Rosjanie zamienili klasztor na więzienie dla polskich powstańców, a podczas drugiej wojny światowej, o ironio, hitlerowcy więzili tam właśnie Rosjan. U zbocza góry znajduje się cmentarz żołnierzy radzieckich.

W początku lat sześćdziesiątych przeprowadzono na Łysej Górze dokładne badania archeologiczne i odkryto w podziemiach dziwne, sporych rozmiarów komory, po których można było pływać pontonami. Hipotez ich powstania jest kilka: czy wykuli je więźniowie rosyjscy w 19 wieku, czy poganie dla ochrony siebie i swoich bóstw, czy benedyktyni dla ukrycia skarbów, które znoszono do świątyni. Nikt tego nie wie i z jakiegoś powodu zaniechano wszelkich badań. Pozostała tajemnica.

Tato opowiadał mi nieraz jak okoliczna ludność na początku lat pięćdziesiątych była niezadowolona, bo wybudowano na Świętym Krzyżu brzydką stalową konstrukcje, telewizyjną wieżę. Historia prawie jak z wieżą Eiffla. Straszy tam do dnia dzisiejszego.wieza

Co by wam tu jeszcze opowiedzieć o mojej górze. O słynnych szabatach czarownic słyszeliście? Stały się one symbolem całego regionu i co roku odbywają się specjalne festyny, gdzie każdy może znaleźć swą czarownicę. Można ją także kupić, jako pamiątkę na straganie.czarownica

Mam nadzieję, że choć trochę zachęciłam was do odwiedzenia Świętego Krzyża, a jeśli spacer przez las, piękny klasztor, legendy i burzliwa historia to mało, to zapraszam do zobaczenia Gołoborza (ciekawe ilu z moich czytelników wie, co to jest), muzeum przyrodniczego i krypty pod kościołem, gdzie dzięki jakiemuś sprzyjającemu klimatowi zachowały się tam w doskonałym stanie zmumifikowane zwłoki małżeństwa Oleśnickich, ich małoletnich dzieci, a także Jeremiego Wiśniowieckiego – pogromcy Chmielnickiego. Zwłaszcza zapraszam na coroczny średniowieczny festiwal Dymarki w Nowej Słupi. Dużo się dzieje, są pokazy walk, pokazy wytapiania żelaza, piękne stroje i rzemieślnicy wychwalający swój kunszt.

A stamtąd to już niedaleko do najstarszego polskiego dębu Bartek, do ruin zamku Chęciny, które zagrały Kamieniec Podolski w Panu Wołodyjowskim, do jaskini Raj i do wielu innych fantastycznych miejsc, bo Świętokrzyskie jest po prostu niesamowite.

Wakacyjny projekt dedykujemy wyjątkowej akcji Przemka Skokowskiego, który postanowił wybrać sięw podróż na Antarktydę autostopem i poprzez relacje z podróży na blogu zebrać 100 000 zł na rzecz hospicjum w Gdańsku oraz Fundacji Hospicyjnej, która opiekuje się osieroconymi dziećmi. Więcej o akcji Przemka przeczytacie na naszym blogu –> KLIK oraz na stronie SIEPOMAGA, na której można szybko i bezpiecznie przekazać dowolną kwotę. 40 tys. już zostało przekazane Fundacji, do setki brakuje jeszcze 35 tys, ale jesteśmy pewni, że z Waszą pomocą uda się zebrać całą kwotę.

Na kwaśne jabłko

BAJKI TYSIĄCA I JEDNEJ POLKI
Poniższy post powstał w ramach projektu „BAJKI TYSIĄCA I JEDNEJ POLKI” Klubu Polki na Obczyźnie, który dedykowany jest Karince oraz jej siostrze Ali. Dziewczynki aktualnie nie mają możliwości by podróżować, dlatego zabieramy je w baśniową podróż po świecie z dziecięcych snów.

Bajka 29.

Bajka 29 NA KWAŚNE JABŁKO

„Istnieje mapa bez krańców świata – są na niej wszystkie kontynenty, miasteczka i wsie, ale jako że zawieruszyła się w bibliotecznym dziale baśni, nabyła magicznych cech:, jeśli się na niej stanie, potrafi porwać ze sobą w najbardziej odległe miejsce. Byli tacy, którzy próbowali przedostać się mapą na skróty na Wielką Rafę Koralową u brzegów Australii, na szczyty Himalajów, a nawet do sklepu obuwniczego dwie przecznice dalej. Te próby jednak kończyły się fiaskiem, bo żaden ze śmiałków nie odkrył, że na wyprawę mogą wybrać się tylko dzieci. Czternastoletnia Ala i jej ośmioletnia siostra Karina poznały także inny sekret mapy – nie da się nią podróżować w pojedynkę. Dziewczynki dobrze wiedzą, że trzeba razem usiąść na wygniecionym papierze i mocno złapać się za ręce i dopiero wtedy otworzy się przed nimi droga. Dokąd tym razem? Jak zwykle tam, gdzie ktoś na tę dwójkę będzie czekał.”

5850884
-Karina, co ty masz na sobie! Kiedy Ty zdążyłaś się przebrać?
a ty? Mrużąc oczy Karina spojrzała krytycznie na starszą siostrę. Po chwili obie wybuchnęły gromkim śmiechem. Z jakiegoś nieznanego nikomu powodu ubrane były w długie czarne wełniane sukienki z kołnierzykami i długimi rękawami, obszytymi na końcu białą koronką. Na sukienki nałożone miały koronkowe fartuszki, które kiedyś pewnie były białe, ale teraz wyglądały jakby okres swej świeżości miały dawno za sobą. Na główkach miały biało- brudne czepki, a na nogach szarawe rajstopy z dziurami wielkości wskazującego palca. Jeszcze nie przestały się śmiać, gdy cień jakieś olbrzymiej postaci pojawił się tuż koło nich, a dudniący głos zahuczał: Śmiać wam się zachciało, zamiast pracować, już wy dostaniecie ode mnie zapłatę za pogaduszki! Dziewczynki zamarły z przerażenia, bo kątem oka dostrzegły olbrzyma z rozwianym włosem, który zbliżał się powoli, ale stanowczo w ich stronę. W tym momencie ktoś nagłym ruchem złapał je pod rękę i pociągnął za sobą. Uciekamy!!! Krzyknął jakiś nierozpoznawalny głos. Wydawało się to najlepszym wyjściem i Karinie w ostatniej chwili udało się złapać Śpioszka. Pchane przerażeniem biegły prawie jak wiatr, traciły oddech a wystające spod czepka włosy bez przerwy zaczepiały się jakieś gałęzie. Nie było szans by się porządnie rozglądać. Przed oczyma migały na przemian drewniane biało- czarne domy, sklepy z kolorowymi szyldami i brukowane ulice. Śmierdziało niemiłosiernie, a pod nogami słychać było nieprzyjemne chlap chlap. Przez moment z daleka dostrzegły wieżę jakiegoś majestatycznego kościoła i w tym kierunku mknęły. Szybciej szybciej krzyczał jakiś młodociany głośnik, który Ala zdefiniowała w swej mądrej główce, jako chłopięcy. Obie traciły już oddech, więc Ala postanowiła działać. Jej młodsza siostra była okropnie zmęczona, na jej policzkach lśniły jakieś krople. Co to? Pot? Łzy? Szarpnęła ręką z całej siły stając niemalże natychmiast w miejscu. Chłopak zachwiał się na nogach. „Nie możemy dalej biec powiedziała jesteśmy zbyt zmęczone!” Młodzieńczy głos okazał się chłopcem w poszarpanym garniturku w wieku około 13 lat który z wyrazem przerażenia na twarzy spojrzał na Alę –Oni zaraz Nas dorwą- krzyknął
Kto? No właśnie, kto nas goni?
Jak to, kto? Gang! Albo kradniesz dla Nich albo biją cię na kwaśne Jabłko!
Kradniesz? Karina otworzyła szeroko buzię ze zdziwienia, ale szybko ją zamknęła, bo blisko nosa usłyszała nieprzyjemne bzyczenie. Much było tu pełno latających nad stosami śmieci i odpadków jedzenia porozrzucanych po ulicach.
-jak to kradniesz?
– nie wiecie? Mieszkacie na ulicy i nie wiecie?
– nie mieszkamy na ulicy, tylko z mamą i tatą i mamy łóżka i pieczemy smakołyki i słuchamy muzyki -w tym momencie to chłopak wybałuszył oczy i rozdziawił usta
to wszystko prawda? A pokażecie mi? Czemu jesteście takie brudne skoro… nie zdążył jednak dokończyć zdania gdyż wielkie, ciężkie dłonie z rozczapierzonymi pulchnymi paluchami złapał go za kołnierz i tubalny głos wrzasnął: a to tu się skryłeś bratku! Chciałeś uciec naszymi pieniędzmi!
– ale ja naprawdę nie mam żadnych pieniędzy! Chłopak wyrywał się i krzyczał przeraźliwie, ale mężczyzna o wielkich dłoniach, olbrzymim cielsku i najbrzydszej szczerbatej, poobijanej twarzy, jakiej dziewczynki nie mogły sobie nawet wyobrazić trzymał go w stalowym uścisku.
Musimy mu pomóc krzyknęła Karina, której dobre serduszko nie potrafiło pogodzić się z tym, co widzi,
ale jak? Zastanowiła się Ala. Karina nie czekała na to, co wymyśli Ala; rzuciła się na olbrzyma z małymi piąstkami i zaczęła go tłuc po udach. Natychmiast dołączyła do niej Ala. Niestety skutek ich walenia z całych sił był tylko taki, że olbrzym otrząsnął się od nich jak od uciążliwych much, machnął łapskiem i obie wylądowały na zabłoconym bruku. Zanim się podniosły, olbrzyma z chłopakiem już nie było. Był za to starszy pan ubrany w czarną długą pelerynę, który stał i dobrodusznie im się przyglądał.
Kim pan jest – zapytała Karina, która już miała się popłakać, ale dzielnie powstrzymała łzy i zrobiła rezolutną minkę – i dlaczego nie pomógł pan temu małemu chłopcu, przecież pan widział, że zabrał go ten zły człowiek
Pozwólcie, że się przedstawię dziewczynki, nazywam się Charles Dickens, ale wy możecie na mnie mówić Karol, (bo tak chyba brzmi moje imię w waszym języku). Ale najpierw wstańcie z tego bruku, tu zaraz za rogiem jest moje biuro, tam możecie spokojnie umyć ręce i doprowadzić sukienki do porządku.
-, Ale nasza mama nam nie pozwala rozmawiać z obcymi, a tym bardziej iść do czyjegoś biura.article-2115891-123390DC000005DC-148_634x361
– Przecież zawsze możecie użyć swojej wyobraźni i uciec, czyż nie?
– Jak to wyobraźni?
A czy nie znalazłyście się tutaj w moim świecie, w drugiej połowie 19tego wieku, w Anglii, a dokładniej mówiąc w Kent tylko i wyłącznie dzięki waszej magicznej mapie, a ta mapa działa tylko i wyłącznie dzięki waszej wyobraźni?
Dziewczynki zamarły z wrażenia; a skąd on wie o mapie?
Widzicie, ja żyłem tutaj dawno dawno temu. Byłem niezbyt bogatym chłopcem, a mój tata pracował tutaj w stoczni przy budowie statków. Często zabierał mnie ze sobą na spacery, często do takiej piękniej wioski o nazwie Higham i tam pokazywał mi najpiękniejszy dom na świecie, przynajmniej dla mnie on był najpiękniejszy. Tata zawsze mówił, ze jak będę ciężko pracował to kiedyś sobie ten dom kupię i wiecie, co się stało?
Co się stało? Nie wiemy. – Dziewczynki słuchały z wypiekami na twarzy
Wczoraj właśnie kupiłem ten dom! article-2115891-11A0381D000005DC-408_634x423
– To znaczy, że jesteś bogaty?! – wykrzyknęła Karina
Hahaha, trochę jestem. Pracuję moją wyobraźnią i tak jak wy teraz, ja też przenoszę ludzi w inne światy. Ale pokazuję im nie tylko piękny świat, ale ten okropny, gdzie dzieci są bite i poniżane i muszą ciężko pracować. Chcę ludziom uświadomić, że to jest złe. Czy wy w waszym świecie też musicie ciężko pracować lub żebrać o jedzenie?
– Są jeszcze na świecie dzieci, którym jest ciężko i muszą pracować, ale w Polsce, u nas dzieci, mieszkają z rodzicami i chodzą do szkoły i tylko narzekają, że się muszą dużo uczyć
-Naprawdę? Nawet nie wiecie, jak bardzo chciałem się uczyć, gdy byłem mały
Dobra dobra, dorośli zawsze tak mówią, byśmy się czuli szczególnie, że się możemy uczyć. Karolu powiedz lepiej, kim był ten chłopak i gdzie zabrał go ten okropny facet. Czy on go zbije na kwaśne jabłko, albo każe mu kraść?
– Niestety tak będzie, ale jego historia nie skończy się tak źle…
Ale nagle coś natchnęło – Już wiem– wrzasnęła nagle jakby odkryła Amerykę – To Oliwer Twist! Prawda? Karina nie martw się, on znajdzie swój dom, ktoś go przygarnie, zaopiekuje się nim, choć najpierw nie będzie miał wesołego życia
Jestem pod wrażeniem – powiedział Karol – czytałaś moją książkę.
Eeeee… aaaa.. – Ala przez chwilę zrobiła głupią minę i mimo rozdziawionej buzi zapomniała jak się mówi
Nie czytałaś? To skąd wiesz, co się stało? – Dickens patrzył wyczekująco na dziewczynkę
Oooglądałłam filmmm – Ali, całej czerwonej ze zdenerwowania, udało się wreszcie wydusić z siebie wyznanie
Oglądałaś co? A zresztą nie ważne. Ważne, że znasz historię i wiesz, że w końcu Oliwier znajdzie kogoś, kto go pokocha i się nim zaopiekuje. Bo to ważne, by dzieci miały kogoś takiego, kogoś, kto się o nie troszczy i od czasu do czasu przytuli i pocałuje
Ala – Karina stanęła na paluszkach i wyszeptała do ucha siostry – ja już mam dość tych przygód, chcę do domu, do mamy. Najpierw w Niemczech znalazłyśmy masę zabawek dla dzieci, a teraz tu zobaczyłyśmy, że nie wszystkie dzieci na te zabawki stać, ale mimo tego, mogą mieć to, co najważniejsze na świecie – miłość bliskiej osoby. Ala, ja chcę do mamy! Tęsknię już za nią ogromnie.

oliver-twist

Gdy nie można zapomnieć

IMG_6391Tak personalnego postu jeszcze nie pisałam choć na moim blogu personalne wątki pojawią się dość często. W ramach nowego Klubu Polek na Obczyźnie piszemy o tym jak zaczęłyśmy raczkować na niepolskiej ziemi, jak trafiłyśmy, tu gdzie obecnie mieszkamy. A dla mnie był to czas, który chciałam wymazać z pamięci, a który jak bumerang powraca i w myślach i w sercu.

Nigdy tak naprawdę nie myślałam, że wyjadę z Polski na stałe, że opuszczę mój ukochany Kraków, mimo że zawsze kochałam podróżować. W młodzieńczych planach był samochód typu jeap ze studiem telewizyjnym w środku, z namiotem i podróżowanie dookoła świata alla Tony Halik i Dzikowska, których uwielbiałam oglądać. Ale Kraków miał być domem, bazą powrotną, do którego miałam wracać. Tak się nie stało, bo zakochałam się. Jednak motorem działania nie była miłość, a rozstanie; po 4 latach, które wtedy uważałam za najszczęśliwsze w moim życiu, moja druga połowa powiedziała, że czas na zmiany, zaznaczyła, że to nie ja, tylko, że on nie może mi dać tego, na co ja zasługuje i inne tego typu frazesy. Zawalił mi się świat. Potem okazało się, że ta potrzeba zmiany mojego chłopaka przybrała kształty kobiece, ale mnie już wtedy w kraju nie było. Poszło jakoś niesamowicie szybko, nie potrafiłam już chodzić po tych ukochanych krakowskich ulicach, wszystko mi się z czymś, z nim, kojarzyło. Dokładnie 10 października 1998 roku o 9 wieczorem wysiadłam z autokaru firmy Omnia na londyńskim dworcu Victoria. Bez znajomości angielskiego, bez jakichkolwiek wiadomosci o kraju, do którego nigdy nie chciałam jechać, bo kojarzył mi się z Deszczowcami. Dzięki dziewczynie poznanej w autokarze doszłam do metra, kupiłam bilet i pojechałam na stacje Ganz Hill. Mieli tam na mnie czekać ludzie, u których miałam zamieszkać. Niestety nikt nie czekał, było ciemno, chłodno, a ja miałam wielką torbę i tylko trochę mniejszy plecak. Torbę zarzuciłam na plecy, plecak na ramiona z przodu i jakimś nieludzkim wysiłkiem szłam przed siebie. Miałam mapkę narysowaną przez chłopaka mojej przyjaciółki ze studiów Kasi, który w domu, w którym miałam zamieszkać, spędził ostatnie wakacje. Z jakiegoś powodu nic na tej mapce się nie zgadzało. Potem okazało się, że wyszłam ze stacji nie tym wyjściem, którym powinnam i dlatego minęłam się z czekającymi na mnie osobami. Zdeterminowana podeszłam do taksowkarza i pokazałam mu adres. Wiedziałam, że nie zrozumiem, co powie ale liczyłam, że wskaże mi palcem kierunek i tak się stało. Wystarczyło tylko przejść przez ruchliwą ulicę by odnaleźć nazwy z mapy. Wszystko wydawało mi się identyczne, cały labirynt rzędów takich samych domków, z małymi ogródkami z przodu, zupełny brak punktów rozpoznawczych. Niemniej po kilkudziesięciu minutach szukania stanęłam przed właściwym domem. Był głuchy, ciemny, zamknięty na cztery spusty, przynajmniej przez pierwsze kilka minut, bo potem jednak drzwi się otworzyły i tak poznałam Kamilę, która zaprosiła mnie do środka, poczęstowała herbatą i zaczęła opowiadać niestworzone historie o miejscu do którego dotarłam, jego właścicielach i lokatorach Polakach, którzy w tym „polaczkowie” mieszkali już nieraz całymi latami. Zrobiłaby się spora kniga gdybym chciała opisywać historię każdej z poznanych tam osób i sposób ich życia. Wspomnę tylko jednego, niezwykle ważnego w moim życiu człowieka, którego poznałam tego właśnie, pierwszego dnia, w tym dziwacznym domu.Przyjechał parę tygodni przede mną i próbował się tu zaklimatyzować podobnie jak teraz ja. W planach miał podbój całego świata, ale póki co ciężko mu było znaleźć kogokolwiek z kim mógłby pójść do muzeum czy galerii, a czasami dziko jest zwiedzać samemu. Napatoczyłam się więc ja i od tej pory dni mijały nam na pracy, potem szkole angielskiego, a potem siadaliśmy w piętrowe autobusy i jeździliśmy z jednego końca Londynu na drugi.

Moje rozbite na million kawałków serce, jak części układanki, składało się powoli w ciagle pokiereszowaną całość. Gdy przypomnę sobie te pierwsze miesiące w Anglii to przechodzą mnie ciarki po grzbiecie, głównie z powodu ludzi, których spotkałam na swojej drodze. Aż sama nie wiem, opowiadać czy nie opowiadać o tym, co Polak potrafi zrobić drugimu Polakowi; ja sama byłam kilkakrotnie okradziona, oszukana, napastowana przez siedemdziesięcioletnich rodaków. W ciagu naszego pierszego roku w Londynie mieszkanie musieliśmy zmieniać 11 razy czyli prawie co miesiąc. Polska nie należała jeszcze wtedy do unii i problemy mieliśmy ze wszystkim, z wizą,z pieniędzmi, z wynajęciem mieszkania ( wynajmowaliśmy często od dziwnych ludzi, na których uczciwość nie mogliśmy liczyć), problemy z pracą (bez wizy brało się co było, sprzątanie, kelnerowanie w marnych barach). To była naprawdę niezła szkoła życia. Dopiekała samotność i tęsknota, zwłaszcza, za tym, który mnie już nie chciał. Ale zawzięłam się, nie mogłam wrócić z podwiniętym ogonem do domu. Powoli krok po kroku uczyłam się żyć w nowej rzeczywistości, nabierałam skorupy, ale na to, co przyszło, nie byłam przygotowana.
Zaszłam w ciążę, co samo w sobie w mojej sytuacji nie było błogosławieństwem. Niestety niedługo okazało się że Maluszek, którego mam środku ma chore serce i lekarze dawali mi jedynie 20% szans na to, że on się w ogóle urodzi. Ale on się urodził, dużo wcześniej niż powinien i ważył tylko 800 g. Od razu włożono go do inkubatora popodłączano całą masę różnych rurek i kabli. Taki był śliczny; pozwalono mi go przewijać i karmić strzykawką do rurki dochodzącej przez nos do przewodu pokarmowego. Czekaliśmy aż osiągnie kilogram, by lekarze mogli mu zrobić operację. Ojciec Dawida był przy mnie cały czas choć moje połamane serce nie było jeszcze w stanie odwzajemnić mu uczuć. Dzięki instytucji charytatywnej połączonej z McDonaldem dostaliśmy pokój w przyszpitalnym hotelu Ronald Macdonald house i mogliśmy być na stałe przy naszym synku. Dzisiaj, zawsze, gdy jestem w McDonaldzie wrzucam pieniądze do małej szkatułki, którą mają na ladzie bo nie wiem co byśmy wtedy zrobili gdyby nie ludzie tam pracujący, którzy pomagali nam na każdym kroku. Zdrowie Dawidka pogarszało się z dnia na dzień i lekarze zdecydowali się nie czekać dłużej. 18 lipca zrobiono operację, która się udała, serce ruszyło pełną parą, zaczęło pompować krew, ale wtedy nieprzygotowane i nieprzystosowane małe żyłki i aorty nie wytrzymały i Dawid miał wylew, a zaraz potem drugi. Lekarze dwolili się i kroili wokół niego, a ja chodziłam po szpitalnym korytarzu i wyłam. W pewnym momencie zaproszono mnie do gabinetu ordynatora szpitala i zapytano, czy podejmę decyzję, by moje dziecko odłączyć od tych wszystkich urządzeń podtrzymującech mu życie, bo on już nie ma szans. Nie wiem jak ktokolwiek mógłby podjąć taką decyzję, ja nie mogłam, nie podpisałam ale ordynator zrobił to za mnie. Po raz pierwszy mogłam bez tych wszystkich rurek i kabli wziąć na ręce, przytulić tą małą kruszynkę, której byłam matką. Pod moją dłonią malutkie serduszko biło coraz ciszej i coraz wolniej, aż wreszcie ustało całkowicie. Mój cały świat, w ciągu zaledwie 8 miesięcy od siebie, ponownie runął w gruzy i pojawiła się wielka, czarna dziura, z której wydawało się, że nigdy już nie wyjdę…
Wyszłam, jak widać, choć znacznie zmieniona, jestem, żyje i nawet dobrze się mam, jakby świat postanowił mi udowodnić, że kręgosłup mam ze stali. Do Polski nie wróciłam, jestem z tym samym mężczyzną, którego poznałam tutaj w dniu mojego przyjazdu, a który nie opuścił mnie nawet na chwilę w tych wszystkich trudnych chwilach. Gdzieś po drodze pokochałam go za jego uśmiech i łatwość radzenia sobie w najtrudniejszych nawet tarapatach. Mamy dwoje cudownych dzieci i razem rodzinnie podbijamy świat. Myślę że ten mój pierwszy rok pobytu w kraju nad Tamizą, na przekór, nauczył mnie cieszyć się każdą chwilą, radować każdym drobiazgiem, cenić wartościowych ludzi, których spotykamy na swojej drodze. Przez wiele lat chciałam wymazać ten rok z życiorysu, nie dało się, ciągle pamiętam każdy drobiazg, każdy moment, każdą łzę. Postanowiłam więc rozprawić się z nim inaczej. Ten post to takie moje rozliczenie się z czasem. Jeśli nie można zapomnieć to może trzeba celebrować, bo bez wątpienia to, co się wydarzyło miało niesamowity wpływ na to kim jestem teraz i o czym marzę, a ciągle marzę by podbić świat.

IMG_6391.JPG

POLANGLIA

1013843_10152028352577104_435598395_nMoja przygoda, a raczej moje życie w Anglii zaczęło się 16 lat temu i choć trafiłam tu przypadkiem, bo nigdy nie pociągały mnie zamglone, mokre miasta, to jednak 16 lat to dużo czasu i chyba udało mi się zadomowić. Przez wiele lat widziałam tylko wady Anglii i byłam w tym bardzo niesprawiedliwa. Dopiero ostatnio pozwalam sobie nabierać zaufania do tego kraju i dlatego też zdecydowałam się wziąć udział w  projekcie Klubu Polek na Obczyżnie. Zmusiło mnie to do wyszukania co najmniej kilku plusów tego „mojego”  kraju. To będzie takie prywatne terapeutyczne ćwiczenie.

Może zacznę od tego co z Polski przywiozłabym do Anglii i chyba nie będę bardzo oryginalna jeśli na pierwszym miejscu postawię:

rosol_popup_watermark

1 Jedzenie.   Angielskie jedzenie często nie nadaje się ‚do jedzenia’, jest to oczywiście moja osobista i wielce przesadzona opinia bo w Anglii jest naprawdę dużo fajnych restauracji i różnego rodzaju sklepów gdzie teraz już praktycznie można wszystko kupić, nawet  rzeczy za którymi tęskniłam dawniej jak ogórki kiszone, biały ser czy dobra polska kiełbasa. Niemniej jednak brakuje mi tej kultury domowych rosołków i barszczyków.

773701_10151252284307104_119735449_o

2. Pory roku   W Angli praktycznie jest tylko jedna pora roku, lipiec od lutego może się różnić tylko paroma stopniami, a pamietam lata gdy w lutym było cieplej niż w lipcu. Np gdy brałam ślub 15 lutego 2002 roku słoneczko pięknie świeciło na niebie i całą sesje zdjęciową mielismy w plenerze w krótkich rękawkach. Oczywiście zdarzają się lata gdy zima jest zimą, a lato latem, ale trochę mi tego za mało.

3. Jakość i odpowiedzialność – 

Moja kochana przyjaciółka Ania wymyśliła takie określenie: BYLEJAKOSC

Angielska akceptacja bylejakości przejawiająca się zarówno w ubraniach, sposobie budowania domów, czy jedzeniu. To prawda, że w Anglii wiele rzeczy można kupić dużo taniej ale niestety kupuje się tu na ilość, a nie na jakość. Podobnie jest z odpowiedzialnością. Aby jaśniej zobrazować o czym mówię, przedstwię wam sytuację jakiej byłam świadkiem: Mężczyzna z dwojgiem dzieci, w wieku około 6-7 lat zamówił w kafejce kawę na wynos. Baristka zrobiła mu dwie kawy w papierowych kubkach, postawiła na ladzie i zaczęłą podawać inne rzeczy, które też zamówił. W tym czasie stojące koło niego dziecko złapało kawę (gdy on odbierał właśnie telefon od znajomego) i wylało ją przez przypadek na podłogę (na szczęście się nie poparzyło). Mężczyzna podniósł nieludzki krzyk, jaka to  ona (baristka) jest nieodpowiedzialna, bo stawia gorącą kawę na ladzie!!!! A gdzie za przeproszeniem miała ją postawić i kto do jasnej cholery powienien zająć się jego własnymi dziećmi. Takich przypadków widzę tu miliony, ludzie za własne pomyłki i błędy obarczają innych, na zasadzie potknąłem się i to wina podłogi, bo  była krzywa. Już nie bedę tutaj marudzić o fachowcach – naprawiaczach, którzy przyjeżdżają żeby naprawić lampę na suficie i nie naprawiają jej bo nie wiedzieli, że potrzebna im będzie drabina ( sytuacja autentyczna). Wiem, że takie rzeczy też zdarzają się w naszym kraju nad Wisłą, ale na dużo mniejszą skalę. Na szczęście.

601373_10151082747897104_1608872068_n

4. Kraków tętniący życiem kafejek – no co ja poradzę, że tęsknię niezmiernie za tym moim ukochanym miastem. Jeżdżę po świecie bardzo dużo i widziałam mnóstwo pięknych miast, ale nie znalazłam jeszcze takiego miasta, które miałoby tak niesamowitą atmosferę jak Kraków z jego piwnicznymi knajpami, cukierniami, teatrami i imprezami na Rynku. Przypuszczam, że to, że się w Krakowie urodziłam i spędziłam tam moje dzieciństwo i młodość wywarło się nieusuwalnym znamieniem na mojej duszy. Pisałam już kiedyś o tym, że kocham pisać w kafejkach, niekoniecznie przy full English Breki i tych kafejek mi tu, w Anglii, niezmiernie brak. Na szczęście i to się powoli zmienia. Nawet niedawno dowiedziałam się, że polska para otworzyła kawiarenkę w Maidstone. Nie byłam tam jeszcze, ale na pewno niedługo tam trafię.

Tramwaj_warszawski

5.Transport – trochę prozaicznie, ale chciałabym by w  miasteczku, w którym mieszkam i w sąsiednich miasteczkach kursowały normalne autobusy i tramwaje, żeby moja córka mogła wyjść na przystanek i dojechać do szkoły. Teraz też może, to prawda, ale autobus jeździ 2 razy dziennie w jedną strone i dwa razy dziennie w drugą. Jak nie złapiesz to jesteś udupiony brzydko mówiąc. O tramwajach mogę tylko pomarzyć. Bez samochodu w prowincjonalnej Anglii ani rusz.

Teraz pora na to by przestać narzekać i napisać o rzeczach, które jednak w Anglii cenię czy lubię:

Multicultural Britain

1. Zróżnicowanie narodowościowe i równouprawnienie – wsadziłam to do jednego worka bo obydwie te kwestie się zazębiają. W Anglii jest bardzo dużo osób z różnych stron świata, ale każdy ma tutaj szansę godnego życia i jeśli się postara to może osiągnąć naprawdę dużo. Dzięki temu mogę pochwalić się, że w najbliższym mi kręgu przyjaciół są Irlandczycy, Włosi, Litwini, Hindusi, Anglicy i Afrykanie i rozumiemy się świetnie, pomagamy sobie wzajemnie i rok rocznie w październiku jeździmy wspólnie na wakacje.

W Anglii także ludzie o innych wyznaniach czy orientacjach seksualnych mogą  godnie żyć, pracować, rozwijać się etc.  Jak wszędzie zdarzają się różne nieprzyjemne „incydenty”, na szczęście jednak są one surowo karane. Nie ma tu dominacji jednej religii nad drugą.

no_bureaucracy_greeting_card-r6950989f4c104c4d8ad37e6e736fd13d_xvuak_8byvr_512

2. Łatwość załatwiania rzeczy w urzędach, i brak  biurokracji. – Chyba nie ma innego kraju na świecie, gdzie z taką łatwością można otworzyć własny biznes, załatwić zasiłki czy zmienić dostawcę gazu – i jest tych rzeczy znacznie więcej – wystarczy sięgnąć po telefon, pogadać kilka minut i na drugi dzień można być np samozatrudnionym we własnej firmie. I wszystko jest czarne na białym.

3. National Trust. Dawno, dawno temu postanowiliśmy z mężem odwiedzić dom Winstona Churchilla (bo oboje uwielbiamy zwiedzać) w Chartwell. Bilety wejściowe kosztowały coś około 7 funtów, ale powiedziano nam, że jesli zapłacimy za rok przynależności do  National Trust to przez ten cały rok będziemy mieli wejścia za darmo do wszystkich posiadłości, domów, pałaców, ogrodów, które znajdują się pod ich opieką. Nie mieliśmy wtedy pojęcia ile pięknych miejsc będzie nam dane odwiedzić. Nigdy nie żałowaliśmy decyzji wykupienia członkowstwa i szczerze powiem, że życzyłabym sobie aby taką organizację otwarto w Polsce, aby  piękne stare polskie dwory, pałace i kamienice miały kogoś, kto się nimi w profesjonalny sposób zajmie. Bo to jest właśnie dziedzina National Trust: organizacja próbuje ocalić i chronić historyczne miejsca, które zdobywa wykupując je lub dostając w spadku. W tym momencie należy do nich ponad 200 historycznych domów, które są otwarte dla zwiedzających, wśród nich domy takich osób jak Beatrix Potter, Kiplinga, Churchilla, Agathy Christie, a nawet ostatnio kupione domy Paula McCartneya czy Johna Lennona. Należą do nich znakomite kolekcje malarstwa, rzeźby, ceramiki. Ale dzieki nim ludzkość może to wszystko poznawać, korzystać i podziwiać.

charity-shop

4. Charity sklepy (czyli sklepy dobroczynne) i car boot sales (czyli pchle targi) – Bardzo nie lubię jak się rzeczy marnują i jestem wielkim zwolennikiem recyclingu, ale lubię małe, piękne drobiazgi, książki czy tanie, dobrej jakości ciuchy. I dlatego taki angielski pchli targ to dla mnie raj na ziemi. Sprzedający przyjeżdżają samochodami o 6 rano i rozkładają swoje skarby, a my możemy w tym buszować ile się da. Znam osoby, które umeblowały i wyposażyły sobie domy dzięki takim miejscom. Boot sale odbywają się zwykle w weekendy, ale jeśli ktoś lubi takie szperactwo, to w każdym miasteczku jest co najmniej jeden charity sklep. Jest to taki pchli targ z dachem nad głową i w którym niestety nie można się targować, ale ciągle jest tanio

1175207_10151605170377104_2021600813_n

5. Musicale na West Endzie – przypuszczam, że kazdy słyszał o Cats, Mamma Mia, Rock of Ages, Lion King, Wicked etc etc, dużo by jeszcze wymieniać. Musical po raz pierwszy pojawił się właśnie w Anglii jako komedia muzyczna i stąd ruszył w świat podbijając w szybkim tempie Amerykę. Podobno zaletą musicalu jest to, że jest efektownym, lekkim przedstawieniem rozrywkowym, pozwalające widzowi na ucieczkę w świat fikcji, bez potrzeby podejmowania wysiłku intelektualnego. Fabuła musicalu jest zdecydowanie mniej ważna niż, uwielbiane przez publiczność, przebojowe piosenki i brawurowe sceny zbiorowe.
Wiem, że nie ma idealnego kraju choć wiele osób marzy by mieszkać gdzieś indziej bo podobno zawsze lepiej gdzie nas nie ma. Niemniej jednak pomarzyć zawsze można. Tutaj możecie poczytać o idealnych krajach innych blogerów http://klubpolek.blogspot.it/2014/09/projekt-moj-kraj-idealny.html?m=1. Zapraszam