Moja przygoda, a raczej moje życie w Anglii zaczęło się 16 lat temu i choć trafiłam tu przypadkiem, bo nigdy nie pociągały mnie zamglone, mokre miasta, to jednak 16 lat to dużo czasu i chyba udało mi się zadomowić. Przez wiele lat widziałam tylko wady Anglii i byłam w tym bardzo niesprawiedliwa. Dopiero ostatnio pozwalam sobie nabierać zaufania do tego kraju i dlatego też zdecydowałam się wziąć udział w projekcie Klubu Polek na Obczyżnie. Zmusiło mnie to do wyszukania co najmniej kilku plusów tego „mojego” kraju. To będzie takie prywatne terapeutyczne ćwiczenie.
Może zacznę od tego co z Polski przywiozłabym do Anglii i chyba nie będę bardzo oryginalna jeśli na pierwszym miejscu postawię:
1 Jedzenie. Angielskie jedzenie często nie nadaje się ‚do jedzenia’, jest to oczywiście moja osobista i wielce przesadzona opinia bo w Anglii jest naprawdę dużo fajnych restauracji i różnego rodzaju sklepów gdzie teraz już praktycznie można wszystko kupić, nawet rzeczy za którymi tęskniłam dawniej jak ogórki kiszone, biały ser czy dobra polska kiełbasa. Niemniej jednak brakuje mi tej kultury domowych rosołków i barszczyków.
2. Pory roku W Angli praktycznie jest tylko jedna pora roku, lipiec od lutego może się różnić tylko paroma stopniami, a pamietam lata gdy w lutym było cieplej niż w lipcu. Np gdy brałam ślub 15 lutego 2002 roku słoneczko pięknie świeciło na niebie i całą sesje zdjęciową mielismy w plenerze w krótkich rękawkach. Oczywiście zdarzają się lata gdy zima jest zimą, a lato latem, ale trochę mi tego za mało.
3. Jakość i odpowiedzialność –
Moja kochana przyjaciółka Ania wymyśliła takie określenie: BYLEJAKOSC
Angielska akceptacja bylejakości przejawiająca się zarówno w ubraniach, sposobie budowania domów, czy jedzeniu. To prawda, że w Anglii wiele rzeczy można kupić dużo taniej ale niestety kupuje się tu na ilość, a nie na jakość. Podobnie jest z odpowiedzialnością. Aby jaśniej zobrazować o czym mówię, przedstwię wam sytuację jakiej byłam świadkiem: Mężczyzna z dwojgiem dzieci, w wieku około 6-7 lat zamówił w kafejce kawę na wynos. Baristka zrobiła mu dwie kawy w papierowych kubkach, postawiła na ladzie i zaczęłą podawać inne rzeczy, które też zamówił. W tym czasie stojące koło niego dziecko złapało kawę (gdy on odbierał właśnie telefon od znajomego) i wylało ją przez przypadek na podłogę (na szczęście się nie poparzyło). Mężczyzna podniósł nieludzki krzyk, jaka to ona (baristka) jest nieodpowiedzialna, bo stawia gorącą kawę na ladzie!!!! A gdzie za przeproszeniem miała ją postawić i kto do jasnej cholery powienien zająć się jego własnymi dziećmi. Takich przypadków widzę tu miliony, ludzie za własne pomyłki i błędy obarczają innych, na zasadzie potknąłem się i to wina podłogi, bo była krzywa. Już nie bedę tutaj marudzić o fachowcach – naprawiaczach, którzy przyjeżdżają żeby naprawić lampę na suficie i nie naprawiają jej bo nie wiedzieli, że potrzebna im będzie drabina ( sytuacja autentyczna). Wiem, że takie rzeczy też zdarzają się w naszym kraju nad Wisłą, ale na dużo mniejszą skalę. Na szczęście.
4. Kraków tętniący życiem kafejek – no co ja poradzę, że tęsknię niezmiernie za tym moim ukochanym miastem. Jeżdżę po świecie bardzo dużo i widziałam mnóstwo pięknych miast, ale nie znalazłam jeszcze takiego miasta, które miałoby tak niesamowitą atmosferę jak Kraków z jego piwnicznymi knajpami, cukierniami, teatrami i imprezami na Rynku. Przypuszczam, że to, że się w Krakowie urodziłam i spędziłam tam moje dzieciństwo i młodość wywarło się nieusuwalnym znamieniem na mojej duszy. Pisałam już kiedyś o tym, że kocham pisać w kafejkach, niekoniecznie przy full English Breki i tych kafejek mi tu, w Anglii, niezmiernie brak. Na szczęście i to się powoli zmienia. Nawet niedawno dowiedziałam się, że polska para otworzyła kawiarenkę w Maidstone. Nie byłam tam jeszcze, ale na pewno niedługo tam trafię.
5.Transport – trochę prozaicznie, ale chciałabym by w miasteczku, w którym mieszkam i w sąsiednich miasteczkach kursowały normalne autobusy i tramwaje, żeby moja córka mogła wyjść na przystanek i dojechać do szkoły. Teraz też może, to prawda, ale autobus jeździ 2 razy dziennie w jedną strone i dwa razy dziennie w drugą. Jak nie złapiesz to jesteś udupiony brzydko mówiąc. O tramwajach mogę tylko pomarzyć. Bez samochodu w prowincjonalnej Anglii ani rusz.
Teraz pora na to by przestać narzekać i napisać o rzeczach, które jednak w Anglii cenię czy lubię:
1. Zróżnicowanie narodowościowe i równouprawnienie – wsadziłam to do jednego worka bo obydwie te kwestie się zazębiają. W Anglii jest bardzo dużo osób z różnych stron świata, ale każdy ma tutaj szansę godnego życia i jeśli się postara to może osiągnąć naprawdę dużo. Dzięki temu mogę pochwalić się, że w najbliższym mi kręgu przyjaciół są Irlandczycy, Włosi, Litwini, Hindusi, Anglicy i Afrykanie i rozumiemy się świetnie, pomagamy sobie wzajemnie i rok rocznie w październiku jeździmy wspólnie na wakacje.
W Anglii także ludzie o innych wyznaniach czy orientacjach seksualnych mogą godnie żyć, pracować, rozwijać się etc. Jak wszędzie zdarzają się różne nieprzyjemne „incydenty”, na szczęście jednak są one surowo karane. Nie ma tu dominacji jednej religii nad drugą.
2. Łatwość załatwiania rzeczy w urzędach, i brak biurokracji. – Chyba nie ma innego kraju na świecie, gdzie z taką łatwością można otworzyć własny biznes, załatwić zasiłki czy zmienić dostawcę gazu – i jest tych rzeczy znacznie więcej – wystarczy sięgnąć po telefon, pogadać kilka minut i na drugi dzień można być np samozatrudnionym we własnej firmie. I wszystko jest czarne na białym.
3. National Trust. Dawno, dawno temu postanowiliśmy z mężem odwiedzić dom Winstona Churchilla (bo oboje uwielbiamy zwiedzać) w Chartwell. Bilety wejściowe kosztowały coś około 7 funtów, ale powiedziano nam, że jesli zapłacimy za rok przynależności do National Trust to przez ten cały rok będziemy mieli wejścia za darmo do wszystkich posiadłości, domów, pałaców, ogrodów, które znajdują się pod ich opieką. Nie mieliśmy wtedy pojęcia ile pięknych miejsc będzie nam dane odwiedzić. Nigdy nie żałowaliśmy decyzji wykupienia członkowstwa i szczerze powiem, że życzyłabym sobie aby taką organizację otwarto w Polsce, aby piękne stare polskie dwory, pałace i kamienice miały kogoś, kto się nimi w profesjonalny sposób zajmie. Bo to jest właśnie dziedzina National Trust: organizacja próbuje ocalić i chronić historyczne miejsca, które zdobywa wykupując je lub dostając w spadku. W tym momencie należy do nich ponad 200 historycznych domów, które są otwarte dla zwiedzających, wśród nich domy takich osób jak Beatrix Potter, Kiplinga, Churchilla, Agathy Christie, a nawet ostatnio kupione domy Paula McCartneya czy Johna Lennona. Należą do nich znakomite kolekcje malarstwa, rzeźby, ceramiki. Ale dzieki nim ludzkość może to wszystko poznawać, korzystać i podziwiać.
4. Charity sklepy (czyli sklepy dobroczynne) i car boot sales (czyli pchle targi) – Bardzo nie lubię jak się rzeczy marnują i jestem wielkim zwolennikiem recyclingu, ale lubię małe, piękne drobiazgi, książki czy tanie, dobrej jakości ciuchy. I dlatego taki angielski pchli targ to dla mnie raj na ziemi. Sprzedający przyjeżdżają samochodami o 6 rano i rozkładają swoje skarby, a my możemy w tym buszować ile się da. Znam osoby, które umeblowały i wyposażyły sobie domy dzięki takim miejscom. Boot sale odbywają się zwykle w weekendy, ale jeśli ktoś lubi takie szperactwo, to w każdym miasteczku jest co najmniej jeden charity sklep. Jest to taki pchli targ z dachem nad głową i w którym niestety nie można się targować, ale ciągle jest tanio
5. Musicale na West Endzie – przypuszczam, że kazdy słyszał o Cats, Mamma Mia, Rock of Ages, Lion King, Wicked etc etc, dużo by jeszcze wymieniać. Musical po raz pierwszy pojawił się właśnie w Anglii jako komedia muzyczna i stąd ruszył w świat podbijając w szybkim tempie Amerykę. Podobno zaletą musicalu jest to, że jest efektownym, lekkim przedstawieniem rozrywkowym, pozwalające widzowi na ucieczkę w świat fikcji, bez potrzeby podejmowania wysiłku intelektualnego. Fabuła musicalu jest zdecydowanie mniej ważna niż, uwielbiane przez publiczność, przebojowe piosenki i brawurowe sceny zbiorowe.
Wiem, że nie ma idealnego kraju choć wiele osób marzy by mieszkać gdzieś indziej bo podobno zawsze lepiej gdzie nas nie ma. Niemniej jednak pomarzyć zawsze można. Tutaj możecie poczytać o idealnych krajach innych blogerów http://klubpolek.blogspot.it/2014/09/projekt-moj-kraj-idealny.html?m=1. Zapraszam