Weekend w Hastings

Listopad i grudzień nie sprzyjają wycieczkom po Anglii, bo deszczowo i zimno, ale czasami by się chciało wyskoczyć na weekend, tylko we dwoje. Czyż nie? My tak czasami mamy. Nie chcieliśmy jechać daleko, ale z drugiej strony chcieliśmy odwiedzić miejsce, w którym jeszcze nie byliśmy. Padło na Hastings. Miasteczko znane na całym świecie, nie ze względu na swoją urodę, ale na bitwę, jaka tu się rozegrała przed wiekami. Chyba po raz pierwszy i ostatni Wyspy Brytyjskie (choć wtedy jeszcze tak się nie nazywały) zostały podbite przez najeźdźcę z zewnątrz. Wilhelm, nazwany na cześć tego zwycięstwa Zdobywcą przybył tutaj z sąsiedniej Normandii i zapoczątkował nową dynastię i nową erę, normańską, w dziejach Anglii.
Wyjechaliśmy w sobotę rano, pierwsze kroki kierując do angielskich winnic Carr Taylor. Pewnie popukacie się w głowę, bo kto o zdrowych zmysłach zwiedza winnice w listopadzie? Jednak okazało się, że takich jak my, było więcej. Parę dni przed wyjazdem zarezerwowaliśmy sobie tour po winnicy, ale nie byliśmy nim zachwyceni. Za mało widzieliśmy, za bardzo było przegadane. 399A2342Przewodnik opowiadał dużo, wręcz za dużo, o rodzinie Carr Taylor i ich ambicjach wyprodukowania super dobrego, angielskiego wina. Udało się tylko w pewnym stopniu. Dzięki ocieplaniu się temperatury, angielskie winnice, w których ziemia i mikroklimat są podobne do tego w Szampanii, produkują coraz lepsze wina musujące. I muszę przyznać, że nawet nam smakowały. Po obejściu zabudowań gospodarczych i zobaczeniu z daleka krzewów winogron zaproszono nas na degustację i lunch. I to był punkt kulminacyjny wyprawy. Jedzenie było wyborne, zwłaszcza sery, których miłośniczką jestem okropną. Wszystko było świeże i naprawdę wysokiej jakości. Co prawda, wolałabym do przepłukania gardła jakiegoś grzańca, bo zmarzliśmy stojąc na zagrodzie i słuchając  nudnego gaworzenia naszego przewodnika. Bąbelki, które nam podano zbyt mocno kojarzą mi się z ciepłą pogodą i piknikiem na trawie. Po lunchu zakupiliśmy jeszcze kilka pamiątek, w postaci musującej i pojechaliśmy dalej. Byliśmy najedzeni i mieliśmy dużo czasu do kolacji, dlatego pojechaliśmy odwiedzić miejsce słynnej bitwy w 1066. Myślę, że jest to jedyna data z historii, która pamięta każdy Brytyjczyk, coś alla nasz 1410. Zostało po niej wielkie zielone pole, ale miło było postać w miejscu, gdzie 951 lat temu zawzięcie walczyli z najeźdźcą przodkowie dzisiejszych brytyjczyków. Oddaliśmy im hołd w myślach i po 10 minutach jazdy samochodem byliśmy nad morzem w okolicach naszego hotelu The Landsdowne Hotel. 399A2418Mimo lekkiej mżawki zostawiliśmy rzeczy w pokoju i ruszyliśmy na spacer po miasteczku, które dzięki spektakularnemu połączeniu wybrzeża i krajobrazu, pamiątek z przeszłości, interesującej architektury dla każdego ma coś do zaoferowania. Nam najbardziej podobała nam się ulica św Jerzego (George Street), wypełniona dziwacznymi sklepami, od antycznych eksponatów po skarby shabby chic, uroczymi kawiarenkami, restauracjami, pubami i tradycyjnymi sklepami z pamiątkami. Jakbyśmy się przenieśli w inną epokę lub krainę żywcem z bajki. 399A2453-3collage shops
Hastings jest bardzo kosmopolitycznym miastem. Ma największą w Europie, bazująca na plaży flotę rybacką oraz, pozostałości pierwszego w Anglii zamku, zbudowanego przez Williama z Normandii. Ruiny dumnie królują na wzgórzu nad miastem. Można się tam wybrać na spacer wyznaczonym traktem, lub wjechać czymś w rodzaju linowego tramwaju. My niestety spóźniliśmy się na ostatni kurs, który w porze jesienno zimowej odjeżdża o 4. I nie dane nam było zobaczyć, podobno cudownego widoku na miasteczko. W zamian, by się rozgrzać weszliśmy do pubu Ye Olde Pumphouse. collage pub ye oldeSkusiła nas wywieszka na drzwiach przedstawiająca parujące grzane winko. Lokal był cudowny w środku, sam Harry Potter nie powstydziłby się wypić piwka tutaj. Może nawet pili by razem z Jackiem Sparrow z Karaibów, bo pub ma bardzo dużo detali nawiązujących do piratów i wypraw morskich. Po kilku drinkach byliśmy gotowi na kolację. Początkowo upierałam się, że chcę zjeść w jednej z restauracyjek z morskim jedzeniem, z którego przecież Hastings słynie, ale mój mąż przyprowadził mnie do malutkiej, uroczej włoskiej knajpki Rustico Italiano i dałam się skusić. 399A2578Nie pożałowałam. Jedzenie było pyszne, jakbyśmy się nagle przenieśli do Neapolu. Pizza była autentycznie włoska w smaku, niczego nie było za dużo, proporcje idealnie zachowane, ciasto chrupiące, miękkie, ale nie gumowe. Składniki na pizzy były świeże i aromatyczne, a kawa i canoli sprawiły, że znaleźliśmy się w słodkim niebie. Do tego przyjazna obsługa zdecydowanie zasłużyła na wzmiankę. Nie chcieliśmy stamtąd wychodzić, było nam dobrze jak u włoskiej mamy. Niestety wszystko co dobre…
Wróciliśmy do hotelu dobrze po północy. Pani, która pracuje w recepcji zapytała o nasze wrażenia i opowiedziała nam kilka szczegółów o Hastings. Była miła i konkretna. Nie napisałam wcześniej, że pomogła nam z parkingiem, bo niestety mieliśmy problemy ze znalezieniem miejsca. Ona też nam powiedziała, że właścicielami hotelu są Polacy. Brawo nasi, bo hotel jest naprawdę uroczy, zadbany i dobrze się nami opiekowano. Do tego cena nie zwala z nóg. Zdecydowanie polecam The Landsdowne Hotel. Spało się naprawdę wygodnie z widokiem na morze.
Rano obudziłam się przed wschodem słońca, jak to mam w zwyczaju i poszłam łapać je aparatem. Nawet nieźle mi wyszło. collage morze
Później poszliśmy na długi spacer po Stade, jak nazywa się część wybrzeża, od ponad tysiąca lat używana do trzymania łódek rybackich, rodzaj portu. Słowo stade pochodzi z języka sasów i oznacza miejsce lądowania. Część Stade zabudowana jest tzw net shop, czyli sklepami sieciowymi w dosłownym tłumaczeniu, ale z internetem nie ma to nic wspólnego, ani nawet z żadną znana siecią sklepów. Chodzi o zwyczajną sieć rybacką. Budynki te są smukłe, drewniane, wysokie na trzy piętra, pomalowane smołą na czarno, stojące w równych rzędach na plaży, zbudowane w dziewiętnastym wieku w celu zapewnienia schronienia odpornego na warunki atmosferyczne dla sprzętu rybackiego. 399A2524Pierwotnie były budowane na słupach, aby uchronić przed wodą w czasie przypływu, jednak przez lata na plaży morze naniosło coraz więcej żwiru i samo się cofnęło i woda nie dociera już do chat. Powiem wam, że te czarne budynki wyglądają bardzo oryginalnie, chyba nie widziałam nic takiego podczas moich podróży. Po latach popadania w ruinę zostały bardzo ładnie odnowione przez władze miasta. 399A2528Ogólnie widać, że lokalne władze przykładają dużą wagę by pomóc wyjść Hastings z letargu. W XIX był to bardzo modny, nadmorski resort dla Anglików, jednak Unia Europejska i tanie linie lotnicze przyniosły spadek jego popularności. Brytyjczyków zaczęły przyciągać ciepłe plaże zamorskich krajów. Jednak na każdym kroku widać, że w miasteczku dużo się dzieje: odbywają się tu targi morskiej żywności i wina, festiwale i pokazy muzyki jazzowej. Odnowione zostały historyczne budynki i otworzyło się dużo ciekawych restauracji, serwujących jedzenie z całego świata. Zdecydowanie Hastings jest idealnym miejscem na weekendowy wypad. My pewnie już tam nie pojedziemy ponownie, bo w Anglii jest dużo innych miejsc, w których jeszcze nie byliśmy, ale wam serdecznie polecamy.

Z życia wzięte – w pubie

Taki mój życiowy obrazek sprzed paru dni. Wyobraźcie sobie lunch z dawno niewidzianymi koleżankami. Gdzie? Jeśli z Angielkami, to oczywiście pubie. Jedzenie dobre zazwyczaj i booze (slangowe określenie na alkohol) zawsze pod ręką.

Wybrałyśmy dobry pub, z mnóstwem pozytywnych opinii na trip advisor i szerokim parkingiem. Przyjechałam, jako pierwsza, dużo przed czasem i pamiętna słowom koleżanki postanowiłam wejść do środka, by zająć stolik. Faktycznie pub byl popularny. Mnóstwo ludzi szumiało jak w ulu( bo przecież był lunchtime), a wolne miejsca miały karteczki z napisem zarezerwowane. Przeszłam jedną salę dookoła. Nic, wszystko zajęte. Weszłam do drugiej i w kąciku zauważyłam piękny, wymarzony, wolny stolik. Prawie podbiegłam do niego. Uradowana rozsiadłam się, wygodnie czekając na koleżanki. Wysłałam im nawet SMS, że zdobyłam dla nas miejsce. Jakbym, co najmniej kilka bojów stoczyła. Bałam się podejść do baru, po drinka, by mi ktoś nie ukradł miejsca. Z mojego siedliska obserwowałam ludzi; jest to moje ulubione zajęcie, gdy siedzę sama. Szczęśliwcy przy stolikach wcinali smacznie wyglądające potrawy, o olbrzymich rozmiarach, z których ryba z frytkami zrobiła na mnie największe wrażenie. Weszło kilka nowych osób i z rozczarowanymi minami szwendali się wśród napisów zarezerwowane. W pewnym momencie weszły dwie dziewczyny, z małą dziewczynką na spacerowym wózku. Przeszły salę od dołu do szczytu gdzie siedziałam. Naprzeciw było jedno z tych wygodnych, zarezerwowanych miejsc, ale jakoś je to nie wzruszyło. Dziewczyna z niezbyt uroczym: Who cares?! (Kto by się tym przejmował), zdjęła tabliczkę ze stolika, położyła na innym stoliku, dokładnie koło takiej samej tabliczki i wyjęła dziecko z wózka, które z radością wdrapało się na siedzenie. Po krótkiej naradzie jedna z nich poszła zamówić, a druga została zabawiając dziewczynkę.

A ja siedziałam, zaniemówiona, z otwartą buzią wpatrując się w ten życiowy obrazek. Z jednej strony przyszło mi na myśl, że to bezczelność, co one zrobiły, ale z drugiej… Stoliki stały puste, od co najmniej 20 min, w tym czasie sporo głodnych, szukających wolnych miejsc mogłoby się przy nich posilić.  Myślę, że ja bym się nie odważyła na to, co one zrobiły, ale raczej zawołałbym managera i ponarzekała mu, że stoliki stoją puste, gdy ja tymczasem mogłabym się przy nich zjeść. Pewnie nieumiejący mi powiedzieć NIE, manager usadziłby mnie przy jednym z nich. Wyszłoby na to samo? Ale mniej zamieszania. Dziewczyny wyszły zanim ja z moimi psiapsiółkami zamówiłyśmy nasze dania.

Jak pie to tylko w George and Dragon

Mam przyjaciół zwariowanych na punkcie angielskich pubów. Mają swoje ulubione, ale od czasu do czasu jeżdżą po Anglii szukając perełek warzących własne piwo, bądź serwujące jedzenie warte grzechu. Pewnego dnia zaprosili nas na lunch. Myśleliśmy, że znaleźli jakiś pub w okolicy, a oni tymczasem zabrali nas do małej wioski koło Bromley, nie tak daleko od samej stolicy. 399a3124Downe, bo o tej wiosce mowa, jest znana przede wszystkim dzięki słynnemu człowiekowi, który tam mieszkał. Charles Darwin spędził tam prawie całe swoje życie, włócząc się po okolicy i zbierając do swoich katalogów rośliny, owady i inne okazy przyrodnicze, gdy tymczasem jego żona Emma modliła się w miejscowym kościele.399a3088 Ta para i ich życie jest tak fascynująca, że kiedyś wam o nich napiszę, oraz o ich domu w Downe. Dzisiaj skupię się na bardziej przyziemnych używkach: piwie i jedzeniu.

W samym centrum wioski stoi pub George and Dragon, czyli po naszemu Jerzy i smok. Oczywiście nazwa pochodzi o biblijnego Jerzego, który pokonał smoka. George (Jerzy) jest patronem Anglii, o czym pewnie wiecie i w Anglii jest dużo pubów o tym imieniu, na które mówi się w skrócie George;  czyli „idziemy do Jerzego”399a3074

Gdy dotarliśmy na miejsce pub dopiero otwierał swe podwoje dla klientów, a już czekało na niego sporo ludzi. W środku panował półmrok typowy dla starych angielskich domów publicznych (pisałam o tym w artykule o pubach Cheers). Usiedliśmy przy masywnym, drewnianym stole, otoczeni, atmosferą rodem z dawnych wieków, bibelotami i starymi pamiątkami i zamówiliśmy jedzenie.

399a3101399a3105399a3100399a3109399a3099

Pub przede wszystkim słynie ze swoich pies (pajs). Pies są to placki z ciasta francuskiego lub kruchego z nadzieniem w środku. Nadzienie może być słodkie lub inne; mięsne, grzybowe, serowe, warzywne itp. W George and Dragon jest ich kilka do wyboru, ja zamówiłam sobie mięsny ze steka wołowego, z sosem z leśnych grzybów, mój mąż miał kurze nereczki, a koleżanka miłośniczka ryb, zamówiła pie rybny (też można), tylko mąż koleżanki się nie skusił i zamówił steka. pieWszystko smakowało nam wyśmienicie. Piwo też nas mile zaskoczyło. Serwują tam nie tylko znane z wszystkich innych stelle i budweisery, ale także, lane z beczki prawdziwe angielskie ales (ejls) z mniejszych browarów jak Harrweys z Sussex i Timothy Taylor Brewery z West Yorkshire, trochę mi jednak zabrakło lokalnego, kentowskiego piwa.399a3104

Po napełnieniu brzuchów ruszyliśmy na spacer po wiosce. Naprzeciw pubu jest ładny kościół z cmentarzem, wokół kilka ładnych domów, inny pub i kilka kafejek i tyle, bo wioska nie jest zbyt duża.

399a3121399a3126399a3128399a3134

Myśleliśmy, że uda nam się dojść do domu Darwina, ale gdy skończył się na drodze chodnik zrezygnowaliśmy i wróciliśmy po samochody. To było urocze popołudnie i jeśli kiedykolwiek będziecie w pobliżu to zapraszam do Downe.

Cheers

southampton arms bar handpulls-2Angielskie słowo pub stało się popularne na całym świecie. Nawet w Polsce powoli zastępuje nasze swojskie knajpy. Skąd sie wzięło? Jest to skrót od public house; ludzie mieszkający blisko podróżniczych traktów, by zarobić trochę grosza, otwierali swoje domy dla innych, przerabiali je na karczmy, czy zajazdy. Brytyjski pub nie jest jednak tym samym co puby w innych krajach, jest on bardziej związany ze sposobem życiem Anglików, Szkotów, czy zwłaszcza Irlandczyków. Mówi się, że jest to living room( pokój dzienny, salon) sąsiedztwa. Ludzie chodzą tam by zjeść, napić się piwa i innych trunków, spotkać z przyjaciółmi, celebrować ważne wydarzenia, załatwiać sprawy biznesowe itp. Oglądacie angielskie opery mydlane takie jak Eastenders, czy Coronation Street? Nawet w nich można zobaczyć, że puby to centra życia społecznego całych wiosek czy małych miasteczek. W niektórych miastach, na każdym rogu jest pub.IMG_1208
Pierwsze puby przybyły do Anglii wraz z Rzymianami, którzy budowali swoje słynne drogi po całym kraju, a przy nich, dla zmęczonych turystów otwierali gospody, zwane wtedy tawernami. Inną używaną nazwą było ale house czyli dom ale. Wiecie, co to ale? To taki rodzaj piwa, produkowanego dzięki fermentacji górnej, czyli w cieplejszych warunkach, drożdże unoszą się do góry i tam fermentują. Dla odmiany, do produkcji, w naszych czasach bardziej popularnych lagerów, używa się zimniejszego procesu fermentacji dolnej. Lagery mają czystszy smak, pochodzący głownie od chmielu i słodów, a ale czy ejl, jak się po polsku mówi, mają smak wzbogacony przez estry i fenole. Budwaiser to lager, a Guiness to ejl. Nie jestem specjalistką, ale kilka browarni odwiedziłam i pilnie nastawiałam ucha, by się czegoś nauczyć. Podobno najpierw pojawiły się ejle, a pózniej wymyślono lagery. Nazwa pub jest w powszechnym użyciu od 16 wieku. W 1552 wydano dekret nakazujący wszystkim właścicielom tawern, pubów, gospód itd starać się o licencje na ich prowadzenie. Obliczono, że pod koniec 16 wieku było na ziemi brytyjskiej około 20 tys takich przybytków, czyli jeśli wziąć pod uwagę ówczesną populacje, pub przypadał na około 200 mieszkańców kraju. Piwo było wówczas nieodłączną częścią diety Brytyjczyków, było bezpieczniejsze do picia niż woda. 17 wiek przyniósł tanie mocniejsze alkohole z Europy, brandy z Francji i przede wszystkim gin z Holandii, które stały się tak popularne, że musiano wystosować specjalny dekret limitujący ilośc spożywanych trunków, tzw gin akt.image
W 18 wieku podział klasowy uderzył i w puby, które podzielono na sale i do poszczególnych wpuszczano tylko tych o odpowiedniej randze, bądź urodzeniu. Na szczęście te czasy minęły i teraz każdy ma prawo wejść do pubu. Nawet turysta! Puby są podobno idealnym miejscem do flirtowania, wg statystyk jedna czwarta Brytyjczyków poznała swoją drugą połowę właśnie w pubie.
W UK jest kilka pubów, które pretendują do miana najstarszego, ciagle działajacego pubu, trzy z nich są w Nottingham: Ye Olde Trip to Jerusalem, Ye Olde Salutation Inn, The Bell Inn, a kolejny Ye Olde Fighting Cocks w St Albans, na północ od Londynu. W tym ostatnim byłam. Jest to przerobiony kurnik czy raczej ptasznik i ma udokumentowaną licencje od 1776 roku, choć podobno otwarto go dużo wcześniej.

image

Enter a caption

Ye Olde Fighting Cocks w St Albans

image

Enter a caption

Ye Olde Fighting Cocks w środku

Puby mają swoje unikatowe nazwy, wywodzące się niejednokrotnie z historii ich powstania. Serwują domowej roboty jedzenie, no może poza tymi „sieciowymi” pubumi, a niejednokrotnie warzą własne piwo. Które my potem możemy wypić.IMG_0040 W pubuch słyne są też wieczory quizowe, w księgarniach pojawiły się nawet całe leksykony z pytaniami i odpowiedziami, z których można się uczyć, lub przygotowac zabawę. Mozna też pograć w darta lub bilard, a ostatnio rekordy popularności bije karaoke.

Postanowiłam sobie, że poopowiadam wam o kilku pubach w jakich bywam, bo warto. Dzisiajszy tekst jest takim wstępem do serii. Niedługo kolejne odcinki. Ale jeśli ktoś z was był w jakimś super angielskim ( nie irlandzkim) pubie to napiszcie do mnie. A zwłaszcza jeśli byliście w tych pubach w Nottingham.

A tak na koniec, wiecie skąd się wzięło słowo cheers w tytule? To takie nasze „Na Zdrowie”, choć nie do końca znaczy to samo. Jest to życzenie dobrej zabawy i samopoczucia. Obowiązkowo należy podnieść do góry lampkę, szklankę, kieliszek stuknąć się nią i zakrzyknąć cheers!

Cheers wam wszystkim!