Czasami jeżdżę z mojego Maidstone do Chatham bocznymi drogami, przez urokliwą wioskę Boxley. Darzę ją sympatią ze względu na piękny kościół i pola makowe. Od lat obiecuję sobie, że przyjadę tam z aparatem i porobię parę zdjęć. Jakoś nigdy nie było czasu i wiosna mijała, a jak miałam czas to mi ukradli aparat. Wreszcie w tym roku mam i czas i aparat, wsiadam do samochodu, jadę do Boxley, a tam… pole skoszone, maków niet. Rozpacz mnie ogarnęła czarna, bo zachorowałam na te maki nieuleczalnie. Ale, od czego mamy wujka google. Poszperałam i znalazłam w Internecie piękne zdjęcia makowych przestrzeni zrobione, nie dalej niż pół godziny drogi ode mnie. Wpakowałam się, więc do auta i w pierwszy wolny dzień ruszyłam szukać maków. Droga, jaką jechałam była cudowna, wśród zarośniętych zbożem pól, leśnych gaików, ale nigdzie z daleka nie widziałam tej upragnionej przeze mnie czerwieni na polach. Wreszcie dojechałam do wioski nazwanej w czasach Sasów osadą u podnóża stromego wzgórza, czyli Shoreham.
Okolice rzeki
Pierwszy postój zrobiłam na brzegu rzeki Darrent. Niestety nie mogłam tu zostawić samochodu, bo parking był tylko dla mieszkańców z pozwoleniem. Niemniej jednak wysiadłam na chwilę i rozglądnęłam się po okolicy. Rzeka, która swój początek bierze na wzgórzach Greensand, nie jest tutaj ani szeroka, ani głęboka. Przechodzi przez nią malowniczy, trójprzęsłowy, kamienny most z solidną balustradą zrobioną z cegły. Obecna konstrukcja jest dziwiętnastowieczna, choć podobno most istniał tu już w czasach średniowiecza. Uroku otoczeniu dodaje rosnąca nad samą wodą płacząca wierzba. Po drugiej stronie rzeki stoi pomnik wybudowany po pierwszej wojnie światowej dla uczczenia poległych. W latach czterdziestych dodano nazwiska tych, którzy zginęli w drugiej wojnie.
Spacerując po Shoreham miałam wrażenie, że cała wioska jest jakby naznaczona śmiercią. Podobno była on najbardziej zbombardowanym miejscem, poza Londynem, podczas niemieckich nalotów. Na każdej ławce, drzewie nawet na furtkach są nazwiska zmarłych, którym poświęcono dane miejsce. Niedaleko rzeki stoi piękny, duży dom, z bramą wjazdową, na której widnieje plakietka informująca, że tutaj żył i pracował artysta Samuel Palmer. Jednak, gdy później googlowałam jego osobę, to znalazłam informację, że to pomyłka. Samuel wbrew miejscowej legendzie mieszkał w innym domu. Ten zaś należał do jego ojca. Palmer był romantykiem, malującym w grupie skupionej wokół Wiliama Blake’a. Spora część jego obrazów przedstawia właśnie okolice wokół Shoreham. Oglądnęłam je sobie na Internecie i żadne nie przedstawiają pól makowych.
Wioska
Po spacerze nad brzegiem rzeki zaparkowałam auto na głównej ulicy, na szczęście parking tam był bezpłatny. Przeszłam wioskę wzdłuż i wszerz, najważniejsze są dwie ulice High Street i Church street, które układają się w lekko koślawą literkę T. Nie ma za dużo do zwiedzania, ale miejsce jest rozkoszne i z czystym sumieniem mogę zachęcić do przyjazdu tutaj. Domy są przeważnie wolnostojące, białe, nie mają numerów, tylko nazwy i są ukwiecone z każdej strony porastającą je roślinnością. Przez to jest tu bardzo kolorowo, jak w bajce. Nie tylko domy są kolorowe. Na ulicy minęłam starszą panią z różowo – fioletowymi włosami, w zwiewnej kwiecistej sukience, wyglądała jak dzieło sztuki. Niestety zabrakło mi odwagi by zrobić jej zdjęcie.
W centrum wioski stoi village hall, czyli siedziba lokalnych władz i szkoła. Sa tu podobno 4 puby i chyba wszystkie udało mi się zobaczyć, choć nie wstąpiłam na piwko. Weszłam za to do herbaciarni o słodko brzmiącej nazwie Honey Pot (Garnuszek miodu) na lunch, gdzie urocza kelnerka stała się źródłem moich informacji o Shoreham. Zamówiłam miętowo – groszkową zupę i kawę. Zupa była pyszna, naprawdę czułam groszek przeplatany nutą świeżej mięty. A kawa była mi potrzebna do dalszej włóczęgi.
Niedaleko jednego z pubów, jak przystało na porządną wioskę znajduje się kościół pod wezwaniem Piotra i Pawła. Zbudowany z czerwonej cegły, otoczony cmentarzem, naprawdę robi wrażenie. Zwłaszcza, że od bramy prowadzi do niego długa drzewiasta alejka.
Trochę dalej za kościółem doszłam do prywatnej ulicy. Podejrzewam, że domy w tej bajce nie są tanie, ale ile mogą kosztować w miejscu, gdzie nawet droga jest prywatna?
Zaraz za tą drogą natknęłam się na kolejną niepodziankę. Czyżbym przeniosła się do innego kraju? Aż się uszczypałam, bo przede mną rozciągała się najprawdziwsza winnica. Nic o niej jeszcze nie wiem, ale obiecuje, że się dowiem i opisze.
Praktycznie naprzeciwko herbaciarni, niedaleko merostwa (gdzie można skorzystać z publicznej toalety) w bocznej uliczce jest muzeum lotnictwa. Niestety tego dnia było zamknięte. Nad Shoreham toczyła się częściowo bitwa lotnicza o Anglię i 15 września 1940 roku niemiecki samolot został postrzelony i musiał lądować na polach jednej z tutejszych farm. Niemieccy oficerowie najpierw zostali zabrani do pubu Fox and Hounds (który już nie istnieje), gdzie poczęstowano ich brandy, a później odstawiono na posterunek policji w Sewenoaks. W muzeum podobno można pooglądać pozostałości tego samolotu jak i inne pamiątki dotyczące wojen lotniczych.
Obsługująca mnie pani w herbaciarni opowiedziała mi o inicjatywie dzieci z tutejszej szkoły. Dzieciaki zaprojektowały, wydrukowały i zalaminowały kartki informujące o historycznych miejscach w Shoreham. Później chodząc po mieście poprzyczepiały te informacje w odpowiednich miejscach i faktycznie podczas mojego spaceru udało mi się kilka zobaczyć. Dzięki nim dowiedziałam się, gdzie był na początku poprzedniego wieku sklep rzeźnika, a gdzie inne rzemieślnicze sklepy. Bardzo spodobał mi się ten pomysł na zaangażowanie dzieci w historię wioski.
Krzyż w Shoreham
Idąc dalej polną drogą zaczynającą się pomiędzy muzeum a merostwem można dojść do monumentu stworzonego w 1920 r. Jest to wykopany w ziemi chrześcijański krzyż, wzmocniony betonem. Teoretycznie krzyż powinien być widoczny z daleka. Niestety ja nie miałam szczęścia; dostrzegłam jedynie ogrodzenie. By go zobaczyć w całej okazałości musiałabym się wspiąć na jedno z pobliskich wysokich drzew. Chwilowo jednak forma mi na to nie pozwala. Może kiedyś…
Od pani w herbaciarni dostałam jednak zdjęcie krzyża, które zeskanowałam i pokazuję wam. Tak powinien wyglądać:
To zobaczyłam ja:
Maki
Najbardziej jednak urzekły mnie maki.
Wyprawę do Shoreham uważam za udaną. Urocza pani kelnerka napomknęła o jeszcze jednym szczególnym miejscu. Pojechałam tam, a jakże, ale opiszę, kiedy indziej. Teraz na zachętę małe zdjęcie: