W poszukiwaniu maków do Shoreham

Czasami jeżdżę z mojego Maidstone do Chatham bocznymi drogami, przez urokliwą wioskę Boxley. Darzę ją sympatią ze względu na piękny kościół i pola makowe. Od lat obiecuję sobie, że przyjadę tam z aparatem i porobię parę zdjęć. Jakoś nigdy nie było czasu i wiosna mijała, a jak miałam czas to mi ukradli aparat. Wreszcie w tym roku mam i czas i aparat, wsiadam do samochodu, jadę do Boxley, a tam… pole skoszone, maków niet. Rozpacz mnie ogarnęła czarna, bo zachorowałam na te maki nieuleczalnie. Ale, od czego mamy wujka google. Poszperałam i znalazłam w Internecie piękne zdjęcia makowych przestrzeni zrobione, nie dalej niż pół godziny drogi ode mnie. Wpakowałam się, więc do auta i w pierwszy wolny dzień ruszyłam szukać maków. Droga, jaką jechałam była cudowna, wśród zarośniętych zbożem pól, leśnych gaików, ale nigdzie z daleka nie widziałam tej upragnionej przeze mnie czerwieni na polach. Wreszcie dojechałam do wioski nazwanej w czasach Sasów osadą u podnóża stromego wzgórza, czyli Shoreham.

Okolice rzeki

Pierwszy postój zrobiłam na brzegu rzeki Darrent. Niestety nie mogłam tu zostawić samochodu, bo parking był tylko dla mieszkańców z pozwoleniem. Niemniej jednak wysiadłam na chwilę i rozglądnęłam się po okolicy. Rzeka, która swój początek bierze na wzgórzach Greensand,  nie jest tutaj ani szeroka, ani głęboka. Przechodzi przez nią malowniczy, trójprzęsłowy, kamienny most z solidną balustradą zrobioną z cegły. Obecna konstrukcja jest dziwiętnastowieczna, choć podobno most istniał tu już w czasach średniowiecza. Uroku otoczeniu dodaje rosnąca nad samą wodą płacząca wierzba.399A0218-2 Po drugiej stronie rzeki stoi pomnik wybudowany po pierwszej wojnie światowej dla uczczenia poległych. W latach czterdziestych dodano nazwiska tych, którzy zginęli w drugiej wojnie.

 

399A0213399A0571

Spacerując po Shoreham miałam wrażenie, że cała wioska jest jakby naznaczona śmiercią. Podobno była on najbardziej zbombardowanym miejscem, poza Londynem, podczas niemieckich nalotów. Na każdej ławce, drzewie nawet na furtkach są nazwiska zmarłych, którym poświęcono dane miejsce. Niedaleko rzeki stoi piękny, duży dom, z bramą wjazdową, na której widnieje plakietka informująca, że tutaj żył i pracował artysta Samuel Palmer. Jednak, gdy później googlowałam jego osobę, to znalazłam informację, że to pomyłka. Samuel wbrew miejscowej legendzie mieszkał w innym domu.399A0214-2 Ten zaś należał do jego ojca. Palmer był romantykiem, malującym w grupie skupionej wokół Wiliama Blake’a. Spora część jego obrazów przedstawia właśnie okolice wokół Shoreham. Oglądnęłam je sobie na Internecie i żadne nie przedstawiają pól makowych.

Wioska

Po spacerze nad brzegiem rzeki zaparkowałam auto na głównej ulicy, na szczęście parking tam był bezpłatny. Przeszłam wioskę wzdłuż i wszerz, najważniejsze są dwie ulice High Street i Church street, które układają się w lekko koślawą literkę T. Nie ma za dużo do zwiedzania, ale miejsce jest rozkoszne i z czystym sumieniem mogę zachęcić do przyjazdu tutaj. Domy są przeważnie wolnostojące, białe, nie mają numerów, tylko nazwy i są ukwiecone z każdej strony porastającą je roślinnością. collage cottagesPrzez to jest tu bardzo kolorowo, jak w bajce. Nie tylko domy są kolorowe. Na ulicy minęłam starszą panią z różowo – fioletowymi włosami, w zwiewnej kwiecistej sukience, wyglądała jak dzieło sztuki. Niestety zabrakło mi odwagi by zrobić jej zdjęcie.

W centrum wioski stoi village hall, czyli siedziba lokalnych władz i szkoła. Sa tu podobno 4 puby i chyba wszystkie udało mi się zobaczyć, choć nie wstąpiłam na piwko. collage pubyWeszłam za to do herbaciarni o słodko brzmiącej nazwie Honey  Pot (Garnuszek miodu) na lunch, gdzie urocza kelnerka stała się źródłem moich informacji o Shoreham. Zamówiłam miętowo – groszkową zupę i kawę. Zupa była pyszna, naprawdę czułam groszek przeplatany nutą świeżej mięty. A kawa była mi potrzebna do dalszej włóczęgi.399A0366

Niedaleko jednego z pubów, jak przystało na porządną wioskę znajduje się kościół pod wezwaniem Piotra i Pawła. Zbudowany z czerwonej cegły, otoczony cmentarzem, naprawdę robi wrażenie. Zwłaszcza, że od bramy prowadzi do niego długa drzewiasta alejka.

 

399A0419399A0439399A0425-2399A0424

Trochę dalej za kościółem doszłam do prywatnej ulicy. Podejrzewam, że domy w tej bajce nie są tanie, ale ile mogą kosztować w miejscu, gdzie nawet droga jest prywatna? 399A0379

Zaraz za tą drogą natknęłam się na kolejną niepodziankę. Czyżbym przeniosła się do innego kraju? Aż się uszczypałam, bo przede mną rozciągała się najprawdziwsza winnica. Nic o niej jeszcze nie wiem, ale obiecuje, że się dowiem i opisze.399A0465

Praktycznie naprzeciwko herbaciarni, niedaleko merostwa (gdzie można skorzystać z publicznej toalety) w bocznej uliczce jest muzeum lotnictwa. Niestety tego dnia było zamknięte. Nad Shoreham toczyła się częściowo bitwa lotnicza o Anglię i 15 września 1940 roku niemiecki samolot został postrzelony i musiał lądować na polach jednej z tutejszych farm. Niemieccy oficerowie najpierw zostali zabrani do pubu Fox and Hounds (który już nie istnieje), gdzie poczęstowano ich brandy, a później odstawiono na posterunek policji w Sewenoaks. W muzeum podobno można pooglądać pozostałości tego samolotu jak i inne pamiątki dotyczące wojen lotniczych.

Obsługująca mnie pani w herbaciarni opowiedziała mi o inicjatywie dzieci z tutejszej szkoły. Dzieciaki zaprojektowały, wydrukowały i zalaminowały kartki informujące o historycznych miejscach w Shoreham. Później chodząc po mieście poprzyczepiały te informacje w odpowiednich miejscach i faktycznie podczas mojego spaceru udało mi się kilka zobaczyć. collage plakietkiDzięki nim dowiedziałam się, gdzie był na początku poprzedniego wieku sklep rzeźnika, a gdzie inne rzemieślnicze sklepy. Bardzo spodobał mi się ten pomysł na zaangażowanie dzieci w historię wioski.

 

Krzyż w Shoreham

Idąc dalej polną drogą zaczynającą się pomiędzy muzeum a merostwem można dojść do monumentu stworzonego w 1920 r. Jest to wykopany w ziemi chrześcijański krzyż, wzmocniony betonem. Teoretycznie krzyż powinien być widoczny z daleka. Niestety ja nie miałam szczęścia; dostrzegłam jedynie ogrodzenie. By go zobaczyć w całej okazałości musiałabym się wspiąć na jedno z pobliskich wysokich drzew. Chwilowo jednak forma mi na to nie pozwala. Może kiedyś…

Od pani w herbaciarni dostałam jednak zdjęcie krzyża, które zeskanowałam i pokazuję wam. Tak powinien wyglądać:sho05

To zobaczyłam ja:399A0533

Maki

Najbardziej jednak urzekły mnie maki.

 

399A0527399A0515-2399A0501

 

Wyprawę do Shoreham uważam za udaną. Urocza pani kelnerka napomknęła o jeszcze jednym szczególnym miejscu. Pojechałam tam, a jakże, ale opiszę, kiedy indziej. Teraz na zachętę małe zdjęcie: 399A0614-2

Niebieskie dywany Anglii

Wiosna w Anglii jest moją ulubioną porą roku. Następuje wtedy eksplozja barw i zapachów, a wszystko to dzięki cieplejszemu spojrzeniu Słońca. Wbrew pozorom mniej wtedy pada. Codziennie widać jak trawa się zieleni, tą zielenią wczesną, jaśniutką, prawie pastelową, a na drzewach rozwijają się w podobnej barwie liście.  Jest rześko i można wdychać to świeże, energetyzujące powietrze pełną piersią. Cały świat jakby nabiera ochoty do życia. Śpiew ptaków wypełnia lasy, parki i najmniejsze nawet skwery. Skrzydlate stworzenia uwijają się naprędce by przygotować gniazda dla swojego potomstwa.  By nie umknęła mi ta cała wiosenna impresja, zabieram mojego psa na długie, witalne wycieczki po lasach, polach, nad rzekę. Gdyby ktoś się was zapytał, z jakimi kolorami kojarzy wam się Francja, to prawdopodobnie padłaby odpowiedź z filetowym, bo rozległe prowansalskie pola lawendy znane są na całym świecie, lub z żółtym, bo gdzie zabrakło lawendy królują słoneczniki, ochoczo wystawiające buźki ku słońcu, a i Van Gogh uczynił z nich przedmiot pożądania. W Holandii byłyby to czerwone pola tulipanów, w Polsce morze rzepaku, a słoneczna Italia kojarzy się wielu z nas z krwistymi makami, bo przecież wiemy, że wyrosły na krwi polskich żołnierzy na Monte Casino. Irlandia to oczywiście wyspa zieleni! A Anglia? Pamiętam zanim przyjechałam do tego kraju, Anglia kojarzyła mi się z szarzyzną deszczu i z liliowym kolorem wrzosowisk. Przez te wszystkie lata odkryłam, że kraj Szekspira jest nie mniej kolorowy niż Polska czy Francja. Ale nie będę się tutaj rozpisywać o wszystkich odkrytych przeze mnie kwiatkach. I tak napisałam już przydługi wstęp. Chcę napisać o jednej roślince, która powoli staje się symbolem wysp, a która ciągle jeszcze nie jest powszechnie znana poza nimi. Jest to roślinka z rodziny Hiacyntów i w Polsce spotykane są nazwy Hiacyncik, Hiacyntowiec, Endymion, a w Anglii nazywa się to po prostu niebieskim dzwoneczkiem (Bluebell), bo zwisające kwiaty wyglądają jak dzwoneczki przyczepione tasiemką do zielonej gałązki.

IMG_7741IMG_7746

Każdej wiosny, gdy tylko słoneczko zaczyna przyświecać i ocieplać ziemię, podłoża leśne pokrywają się niebieskimi dywanami, błękitna mgiełka otacza nas jakby magią, urzeka zaklęciem wszystkie zmysły.IMG_7570 Dzwoneczki te miały przywoływać maleńkie wróżki (fairy) na wiece, gdyby jednak śmiertelnik usłyszał ten tajemniczy dźwięk dni jego byłyby policzone. Podobnie, odpoczywające wśród niebieskich kwiatuszków wróżki nie lubiły, gdy ktoś deptał po tych dywanach.IMG_7628

Kiedyś również w Anglii te hiacyntowce oficjalnie nazywano Endymion. Stopniowo górę wziął folklor i wróżkowe dzwoneczki. Skąd się wziął Endymion? Był on pięknym młodzieńcem w starożytnej Grecji, który na swoje nieszczęście spodobał się Selene, bogini księżyca. By nigdy się nie postarzał i zbrzydł, bogini uśpiła go snem wiecznym, aby, co noc przychodzić i wpatrywać się w jego cudowne oblicze. Gdy przyszło chrześcijaństwo, Endymiona „zamieniono” na świętego Jerzego i dzwonki stały się jego symbolem. I podobno właśnie w dniu tego świętego, czyli 23/4 dzwonki zaczynają kwitnąć w lasach. A jak wiemy, św. Jerzy jest patronem Anglii.IMG_7526

Niebieskie dzwoneczki są bardzo „starym” kwiatem, wg angielskiej organizacji opiekującej się lasami, Woodland Trust, niebieskie dywany mogły już pokrywać Wyspy Brytyjskie w czasach polodowcowych. Te angielskie dzwoneczki nie są tak do końca niebieskie, mają lekko fioletowy odcień. W lasach można czasami spotkać bardzo jaskrawo – niebieskie odmiany, te przybyły tutaj z Hiszpanii, to tacy emigranci wśród kwiatów. Udało im się jednak dogadać i niektóre nawet założyły mieszane rodziny, tak powstała hybryda obu gatunków. Wszystkie są piękne i warte odwiedzenia.Rożnice między dzwoneczkami

Woodland Trust, National Trust http://www.nationaltrust.org.uk/lists/bluebell-woods-near-you i inne organizacje organizują czasami szlaki wśród dzwoneczków, po lasach, które są najbardziej znane z tej niebieskiej piękności. Nie trzeba jednak daleko szukać, założę się, że gdy pojedziecie do pierwszego lepszego lasku poza miastem napotkacie tam dywaniki lub choćby chodniczki dzwoneczków.IMG_7521

Na zakończenie trochę ostrzeżenia; nie zrywajmy dzwoneczków, nie narażajmy się wróżkom, zabezpieczyły się one dobrze przed niszczeniem ich siedzib. A tak na poważnie, większa część łodygi zawiera substancje trujące, które mogą być niebezpieczne np. dla bydła zjadającego te kwiaty, a ludziom może przysporzyć zapalenia skóry. Spacerujmy i podziwiajmy. Jak to Anglicy mówią: Just look, don’t touch!

Nowa moja okolica

IMG_5550

Czy wam też się cieszy micha na widok dzwoneczków, kaczeńców, zawilców, małych kwiatuszków, które jako dzieci nazywaliśmy koszulkami, a które ciągle nie wiem jak się nazywają? Bo mnie bardzo! Znaczy wiosna przyszła na dobre, a z nią słońce i jak napisała nasza nowa koleżanka w klubie Marysia „witamina D leje się z nieba”.

Pamiętacie jak zapowiadałam, że w tym roku przejdę trzydzieści kilka szlaków i o nich napiszę? Nie zamierzam się z tego wykręcić, choć powiem wam, że fakt, iż skradziono mi aparat na Kubie zadziałał na mnie bardzo przygnębiająco. Bo moją wielką pasją jest robienie zdjęć. Wychodzi mi to różnie i choć technicznie jestem noga, to chyba do kadrów mam dobre oko. Ale nie ma co rozpamiętywać. Tylko tych zdjęć żal… Cóż!

IMG_5543

Dzisiaj postanowiłam pozbierać cztery litery w troki i ruszyłam z rozleniwionym psem na wycieczkę nad rzeczkę. Nie daleko, bo w zasadzie kilka kroków za domem mam rzekę. Przeprowadziłam się na początku lutego, do nowego miasta Maidstone, stolicy hrabstwa Kent i powiem wam: uwielbiam tu być. O Maidstone napiszę niedługo osobny post, teraz tylko wspomnę, gdyby ktoś był ciekawy, że jest to miasteczko położone około pięćdziesięciu kilometrów od Londynu, na południowy – wschód i liczy sobie około 115 tys. mieszkańców. Przez środek miasta przepływa rzeka Medway, która potem zakręca i płynie tuż za plecami mojego domu. A może to stamtąd płynie do centrum? Niestety, ja nigdy nie wiem, w którą stronę rzeka płynie, nie mam orientacji w terenie, dopiero jak spojrzę na mapę to widzę. Tak czy inaczej, rzeka była moim celem.IMG_5532

Trasę zaczęłam od spaceru po Fant Wildlife Park. Ktoś z was kiedyś napisał, że Anglicy każdy mały skrawek zieleni nazywają parkiem lub rezerwatem i podobnie jest z Fant Wildlife. Podejrzewam, że kiedyś to były albo nieużytki, albo ogródki działkowe. Stworzono na nich małe jeziorko, posadzono kilka drzew, zawieszono budki dla ptaków, ogrodzono i tak powstał rezerwat dzikiej przyrody.

Niby nic wielkiego, a jednak takie rezerwaty mają specjalny status i nie można ich zabudować, sprzedać, nie można w nich rozpalać ognisk czy śmiecić, choć tego ostatniego, to sporo ludzi nie przestrzega i zasypują Anglię zepsutym sprzętem AGD. Aż mi się włos jeży, gdy takie coś widzę. Cudownie jest przecież spacerować wśród natury, a nie wśród śmieci. Droga przez ten park jest bardzo spokojna, nie spotkałam nawet jednej żywej duszy, nie licząc ptaków, które swym śpiewem naprawdę umilały mi chodzenie i kicających w trawie małych zajączków. Park doprowadził mnie do ścieżki nad rzeką. Tutaj też nie było tłumów, jeden rowerzysta i kilku spacerowiczów z psami, witających mnie miłym dzień dobry. Szłam radośnie, wykrzywiając gębę od ucha do ucha na widok moich ulubionych drzew: płaczących wierzb. IMG_5515

wierzba

Pies poganiał mnie niemiłosiernie, bo to moje bydle biegać lubi aż nad to. Po prawej stronie miałam farmę, a w zasadzie obsiane czymś pole, a budynek farmy widniał na horyzoncie.

IMG_5520

Po drodze zobaczyliśmy porzuconą starą, na pół zardzewiałą barkę i szałas, oj gdybym była dzieckiem byłby to dla mnie raj na ziemi.

barka

Szłam około 40 min, gdy doszłam do śluzy na rzece i kamiennego mostu o czterech przęsłach.

most East Farleight 1

Po powrocie do domu szybko uśmiechnęłam się do wujka Googla i stąd wiem, że most zbudowano w 14 wieku z lokalnego szarego wapienia.  Po drugiej stronie, nad całą okolicą pięknie króluje kościół pod wezwaniem św Marii w East Farleigh. Wdrapałam się do niego, ale by was nie zanudzać napiszę o tym kościele w niedalekiej przyszłości. Pomyszkowałam, więc trochę po okolicy i ruszyłam w drogę powrotną do domu. Udało mi się zrobić kilka zdjęć pożyczonym aparatem i komórką, by wam pokazać w jak pięknej okolicy mieszkam.

most East Farleigh

Chodzić każdy może

IMG_4861

No, to w drogę

Przy okazji mojego ostatniego postu o megalitach w Kent kilka osób zapytało mnie o trekking w Anglii, czy coś takiego w ogóle istnieje, bo nie ma tu gór, brakuje pięknych widoków i pogoda jest przecież angielska. Z pogodą się zgadzam, rożnie bywa i na pewno w drodze zawsze należy mieć ze sobą coś przeciwdeszczowego, jednak widoków w Anglii nie brakuje. Nie potrzeba wysokich gór by zobaczyć zapierające dech w piersiach krajobrazy. Moim domem jest Kent i to tutaj odkrywam uroki zwiedzania Anglii na własnych nogach. W ciagu jednego dnia chodzenia czekają na chodziarzy długie szlaki, szerokie, otwarte horyzonty zieleni przez sobą, zapierające dech w piersiach krajobrazy, bogata historia sięgająca czasu prehistorycznych i to radosne poczucie wolności i swobody. Kent ma ponad 6700 km ścieżek i dróg wiejskich i nabrzeżnych, ciągnących się po kremowych klifach, kredowych, falujących wzgórzach, psychodelicznych wręcz mokradłach, przepięknych plażach, sennych wioskach i miasteczkach pełnych zabytków historii, kultury i tradycji; z młynami, farmami, pubami, sadami i winnicami. Tych, którzy mi nie wierzą zapraszam do śledzenia mojego bloga, bo stawiam sobie wyzwanie, przejdę 30 szlaków w tym roku i oczywiście będę o tym pisać i pokazywać wam zdjęcia z moich wypraw. Trasy bedą rożne, dłuższe i krótsze, a ich ostateczny cel to przygotowanie mnie do przejścia angielskiego camino, czyli średniowiecznej Pilgrim Way, trasy pokutników pomiędzy katedrami, Winchester i Canterbury, choć niektórzy szli i dalej, do Francji, do słynnego klasztoru św Michała w Bretanii (Mount St Michael). Pilgrim Way ma około 190 km, co w porównaniu z 800 km El Camino de Santiago jest pestką, ciągle jednak myśle, że będzie to interesujące i pełne doznań doświadczenie. Zwłaszcza, jeśli pokonam je sama.

Obecna trasa Pilgrim Way jest nieco rożna od tej średniowiecznej. Na tych wydeptanych traktach wylano w dwudziestym wieku asfalt i jeżdżą nią samochody. Są jednak alternatywy, najbliższa to szlak North Dawn Ways, który jest dłuższy, ale w znacznym stopniu pokrywa drogę pielgrzymią.

Kochani trzymajcie, więc za mnie kciuki, jak mi się uda angielska pielgrzymka to ruszę do Santiago, ale tak naprawdę moim marzeniem jest przejście w Owernii francuskiej szlaku Stevensona ( tego od Wyspy Skarbów), pokonał go sam, za towarzysza mając osła. Słyszeliście o tym?

Śladami megalitów w Kent

Nie tak dawno opowiadałam wam o malowniczej angielskiej wiosce Aylesford, gdzie w piątym wieku rozegrała się bitwa pomiędzy celtyckimi Bretonami a saskimi najeźdźcami. W bitwie prawdopodobnie zginało dwóch dygnitarzy, po obydwu stronach barykady, Catigern, syn celtyckiego wodza i Horsa, brat saskiego przywódcy.  Nie wiadomo, kto wygrał w tej bitwie, kroniki anglosaskie jednak wspominają, że Catigers został pochowany niedaleko miejsca, gdzie zginął. Przez wieki przyjmowano, że jego grobowiec to tzw Kit’s Cotty House, w rzeczywistości neolityczny grobowiec stojący w polu przy skrzyżowaniu dróg Pilgrim Way i A229 z Maidstone do Rochester. Niestety nie jest widoczny z drogi. Jeśli się nie wie gdzie szukać, to ciężko go znaleźć. IMG_4966IMG_4964Najlepiej podjechać samochodem na parking restauracji o tej same nazwie Kit’s Cotty, na parkingu jest napisane, że jest dla tylko dla gości, jednak restauracja jest zamknięta w ciągu dnia, dopiero wieczorem zjeżdżają się samochody. Adres restauracji to 15 Old Chatham Rd, Blue Bell Hill, Aylesford, Kent ME20 7EZ. Zostawiamy auto i idziemy w górę wzdłuż drogi, przy której stoi lokal, dochodzimy do głównej drogi (Rochester Road), przechodzimy na drugą jej stronę i tam drewniany drogowskaz każe nam skręcić w lewo, w dół po schodkach. IMG_4923Kolejne pięćset metrów idziemy cudownym korytarzem z drzew i pnących roślin. Skręcamy w prawo i oczom naszym ukazuje się w całej okazałości grobowiec, lub to, co z niego pozostało z czasów pomiędzy 4300 i 3000 rokiem p.n.e.IMG_4940

IMG_4952Trzy wielkie kamienie, w pozycji stojącej, przykrywa czwarty, najwyższy o długości 2,4m. Kiedyś cała konstrukcja była pokryty glinianym kopcem (55 metrów), a wokół wykopany był rów na głębokość około 3 metrów. Niestety w 1867 część grobowca wysadzono w powietrze.

Słowo Kit w nazwie grobowca to celtyckie słowo oznaczające bitwę, oznacza to, że faktycznie w tym rejonie miała miejsce jakaś bitwa, czy była to wspomniana wyżej bitwa z saskimi najeźdźcami, czy wcześniejsza znana z legend celtyckich bitwa drzew, nie wiadomo. Może była to jedna i ta sama bitwa. IMG_4802Niedaleko stąd jest starożytna wioska Eccless i jej nazwa świadczy o tym, że już od najdawniejszych czasów było w tym rejonie chrześcijaństwo. Niedaleko od tej wioski są pozostałości kolejnego neolitycznego grobowca, teraz już bardziej przypominające porzuconą stertę kamieni, Lower Kit’s Cotty. IMG_4910IMG_4905Okoliczna ludność uważa, że to miejsce jest nawiedzone i od czasu do czasu można usłyszeć odgłosy bitwy.

Dla tych, co lubią dłuższe wycieczki, polecam dojście do megalitów, od strony Bluebell Hill. Na miejscu zwanym Picnic area można zostawić auto. Widok stamtąd na leżącą u stóp wioskę Eccless jest niesamowity.IMG_7813 Na tej stronie internetowej znajdziecie dokładny opis trasy http://www.walkingbritain.co.uk/walks/walks/walk_b/2104/

Jeśli jesteście zainteresowani pieszymi wycieczkami po Anglii to zapraszam niedługo na mojego bloga, będę pisać o angielskim camino czyli Pilgrim Way od Winchester do Canterbury. W planach mam przejście całej trasy, początkowo jednak będę to robić etapami

 

Sanktuarium polskiego artysty

 

Z religią niewiele mam wspólnego, muszę się wam przyznać, ale zawsze szanowałam i szanuję wiarę i oddanie innych ludzi, fascynują mnie budowle, które powstały z miłości ludzi do bogów, różnych wyzwań. Dzisiaj opowiem wam o klasztorze, który odwiedziłam niedawno. Zrobił on na mnie wrażenie, z dwóch powodów, urody miejsca i polskiego akcentu, bo przy jego odbudowie pracował artysta z Małopolski Adam Kossowski. IMG_4566

IMG_4593

IMG_4545-2Zakony karmelickie znane są ze swej niedostępności i tajemniczości, to jedne z tych kontemplujących, pustelniczych miejsc, gdzie wśród natury ludzie szukają Boga. Pierwsze z nich pojawiły się w Palestynie, na górze Karmel. Tu, wzorem proroka Eliasza, chowali się rożnego typu eremici, by w samotności kontemplować swoje oddanie Stwórcy. Pochodzili z całego świata, przybywali do ziemi świętej, wraz z krwawymi wyprawami krzyżowymi. Oddając się modlitwie, w samotności, byli szczęśliwi.  Niestety sytuacja polityczna w Palestynie stała się na początku trzynastego wieku burzliwa i eremitów zmuszono do opuszczenia góry Karmel, ci, którzy zostali, męczeńsko stracili życie. Cześć karmelitów udała się na Cypr, a druga grupa do Anglii. Tutaj w 1243 roku, wśród nadrzecznych lasów założyli swój nowy dom, klasztor w Aylesford. Przez wieki rozwijał się prężnie. Niestety w 1538 roku decyzją dekretu królewskiego, wszystkie zakony zostały w Anglii rozwiązane. Budynki w Aylesford trafiły w ręce świeckich dostojników. Dopiero po prawie czterech wiekach, zrujnowane, w 1949 roku wystawiono je na sprzedaż i karmelici, mogli odkupić swoje rodzime gniazdo. Bracia od razu zajęli się odnawianiem świątyni i budynków mieszkalnych. Nowy przeor zakonu postanowił uczynić z klasztoru miejsce pielgrzymek, wizjoner, wymyślił sobie świątynie otwartą, z ołtarzem na powietrzu.IMG_4620

IMG_4688

IMG_4646 Wzorując się na świątyniach antycznych, za ołtarzem ustawiono piękny posąg Marii, autorstwa Micheala Clark. Jednym z artystów zatrudnionych przy odbudowie świątyni był Adam Kossowski.  Jego postać jest bardzo interesująca. Pochodził z Nowego Sącza, sztukę studiował w Warszawie i w Krakowie, ale podróżował po Włoszech i Francji ucząc się tajników malowania i rzeźby. Gdy wybuchła wojna wstąpił do armii i walczył na froncie wschodnim, gdzie niestety dostał się do niewoli i trafił do gułagu, z którego wyzwoliła go armia Andersa. Jednak wycieńczony i chory nie nadawał się do dalszej walki. Przez Palestynę odesłano go do Londynu. Warunki w gułagu, w którym przebywał prawie 3 lata były nieludzkie i jak sam wspominał, modlił się gorliwie, by Bóg pozwolił mu przetrwać. Obiecywał, że jeśli kiedykolwiek wyjdzie na wolność, poświeci się całkowicie tworzeniu sztuki na chwałę Boga. Słowa dotrzymał. W Aylesford Priory można zobaczyć zarówno jego dzieła malarskie, jak i niesamowite obrazy stworzone z ceramiki. Początkowo zamówiono od Kossowskiego tylko kilka obrazów malowanych temperą, przedstawiających historię powstania zakonu karmelitów w Aylesford, ale później zaproponowano mu zupełnie inną formę sztuki. Na terenie klasztoru była pracownia ceramiczna, nawiązując do historii regionu, tutaj, bowiem odnaleziono pierwsze koło garncarskie i ceramikę z czasów przed- rzymskich. Opat klasztoru Ojciec Malachy poprosił Kossowskiego o stworzenie z ceramiki małych ołtarzy do drogi różańcowej. O ile w temperze Kossowski czuł się pewnie, a tyle technika wypalania z gliny była mu raczej obca. Opat jednak nie odpuścił, znając historię Kossowskiego powiedział mu: ” Adam Najświętsza Maria miała powód by cię tu przysłać”. IMG_4673

IMG_4680

IMG_4675

IMG_4671

IMG_4668

IMG_4659

IMG_4641

IMG_4639IMG_4638

IMG_4636

IMG_4635

IMG_4633

Kolejnym wyzwaniem, jakiego podjął się polski artysta było stworzenie obrazu z płytek ceramicznych przedstawiające objawienie, jakiego doznał święty Szymon Stock na terenie klasztoru Aylesford. Dzieło to wystawione jest w północnej kaplicy. W głównej kaplicy cała ściana za posągiem Marii jest dziełem polskiego artysty. W ogrodach klasztoru, wzorem polskich zakonów, artysta zrobił 12 stacji drogi krzyżowej, zamkniętych dębowymi drzwiczkami.IMG_4716

IMG_4723

IMG_4728

IMG_4712

Kossowski, pod patronatem ojca Malachy wykonał ponad sto dzieł dla opactwa, pracował tu praktycznie bez przerw, w latach 1960-1971. Jego ceramika, tempery, prace z żelaza, witraże można napotkać na terenie całego opactwa. Miał tutaj okazję spełniać się artystycznie i mistycznie. Jego praca w Aylesford rozciąga się od maleńkich malowanych stacji drogi różańcowej w kaplicy św. Judy, do imponującej rzeszy aniołów otaczających Dziewicę zewnątrz przy ołtarzu Sanktuarium. Wszystko w stylu artystycznym, które, wyrafinowane w zaprojektowaniu i wyraziste w wykonaniu, w dużym stopniu oparte jest na naiwności sztuki ludowej i zapomnianej tradycji sztuki romańskiej. Ten styl wydaje się odpowiedni zarówno do dramatycznego przedstawienia wielbiących aniołów, stłoczonych wokół ołtarza głównego, czy ekspresyjnego rydwanu ognia Eliasza w kaplicy św. Józefa, jak i do pokazania delikatności Różańcowej Drogi. Praca w glinie dała Kossowskiemu możliwość stworzenia efektu trójwymiarowości, a także ruchu. Ponieważ każdy panel był również malowany, osiągnięto pewnego rodzaju harmonię ekspresji z impresją, potrzebną do modlitwy, bo takie było przeznaczenie istniejących tu świątyń. Ojciec Malachy nazwał to modlitwą w kamieniu, atmosferą niespotykaną nigdzie indziej. A wszystko dzięki polskiemu artyście.IMG_4710

IMG_4708

IMG_4700

IMG_4681

IMG_4647

IMG_4622

Do Aylesford Priory przybywają rzesze pielgrzymów, by się modlić, a nawet przenocować, bo bracia nikomu nie odmawiają noclegu, czy posiłku.IMG_4607

 

Aylesford – bajkowa wioska

Byłam dzisiaj w bajce. Z kamiennym mostem i wieża widoczną z daleka. Ta bajka to mała wioska, ledwie kilka ulic na krzyż, wygodnie rozpostarta na brzegu rzeki Medway. Jest tam też uroczy most, z kamienia, o pięciu przęsłach, pamiętający czasy średniowiecza. Podobnie w wiosce, na głównej ulicy  niektóre budynki wspominają Elżbietę I. Nad całością króluje wieża kościoła pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła. IMG_4152-2Ta bajkowa kraina nazywa się Aylesford. Nazwa pochodzi podobno od legendarnego, okrutnego pana Aegel, który pobierał myto w tym miejscu za przekraczanie rzeki. Stąd cała ziemia została nazwana jego fortem: Aegel-fort, przerobiona później na Aylesford.  Kraina ta jest zapisana głęboko w historię narodzin Anglii. W okolicach przejścia przez rzekę Medway,  doszło do bitwy w 455r pomiędzy Anglo- Sasami a Brytami, rdzennymi mieszkańcami tych ziem.Trzy wieki pózniej odbyła się tu kolejna bitwa, w 893 roku. Alfred Wielki pokonał wtedy Wikingów, a w tym samym miejscu  Edmund Zelazny w 1016 roku pokonał ich znowu. Po najeździe Normańskim w 1066 Aylesford stało się prywatną własnością Wilhelma Zdobywcy. Biznes na rzece, ciągle pływające barki umożliwiły rozkwit tego miejsca w późniejszych czasach pokoju.

Do tej historycznej wioski pojechałam samochodem, zaraz koło nowego, żelaznego mostu jest płatny parking i stąd można rozpocząć wędrówkę. Z parkingu jest wejście na nadrzeczną promenadę, dalej droga prowadzi prosto do centrum miasteczka. Stoi tam wielki kamień opowiadający historię widocznego z daleka mostu.IMG_4317 Jest też mapa, z zaznaczonymi trasami i szlakami. Przeszłam mostem na drugą stronę rzeki i udałam się na południe by zrobić zdjęcie krajobrazu z mostem i miasteczkiem. Właśnie takie:IMG_4331

Później idąc wzdłuż ulicy, minęłam po drodze kilka ciekawych domków mieszkalnych, z pięknymi, dojrzałymi ogrodami i doszłam to kamiennego most, którego geneza sięga czternastego wieku. Wzdłuż rzeki, na lewo od mostu jest ścieżka, którą można dojść, aż do widoku na opactwo, Aylesford Friary.IMG_4559  Jest to bractwo karmelickie, założone w 13 wieku, po powrocie krzyżowców z ziemi świętej. Ale o nich napiszę kiedyś osobno, zwłaszcza, że znajdują się tam dzieła polskiego artysty Adama Kossowskiego, o których warto opowiedzieć.

Po powrocie do kamiennego mostu, przeszłam na drugą stronę rzeki i doszłam do głównej drogi miasteczka. Bez względu na to, czy pójdzie się w lewo, czy w prawo, droga zaprowadzi was do kościółka na wzgórzu. Poszłam w lewo, a wróciłam z prawej strony. Po drodze napotkałam piękne, elżbietańskie domy, w jednym z nich, George House z 1714 roku kiedyś była gospoda. Podczas wojny, niedaleko niego spadła bomba, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności budynek ocalał.IMG_4194

IMG_4202Kościół na wzgórzu swoimi początkami sięga czasów normańskich, jednakże normańskie pozostałości widoczne są jedynie w dolnej części wieży. Wnętrze składa się z dwóch naw, podtrzymywanych rzędem eleganckich kolumn. Witraże w oknach wstawiono w czasach wiktoriańskich i poświęcone są głównie dwunastu apostołom. W kościele są dwa warte uwagi grobowce, jeden czternastowieczny rodziny Cossington, do której należały kiedyś tutejsze ziemie, a po lewej stronie ołtarza stoi drugi imponujący podwójny grobowiec, the Colepepper tomb, pięknie wyrzeźbiony w marmurze.IMG_4234 Naturalnej wielkości postaci widoczne są z daleka. Męska ubrana jest w zbroję, a kobieca ubrana jest w długą prostą suknię, owiniętą peleryną, z olbrzymim pikowanym kołnierzem. Z boku grobowca wyrzeźbione są klęczące postaci synów i córek państwa Colepeper. Po północno wschodniej stronie kościoła znajdują się dębowe, oryginalne drzwi wejściowe, teraz mające ponad pięćset lat.IMG_4209

Po wyjściu z kościoła warto się przespacerować, po leżącym wokół kościoła cmentarzu. Rosnące tam drzewo cisowe zasadzono podobno w 1708 roku. Blisko południowego portalu znajduje się piękny, kamienny grobowiec rodziny Spong, podobno członek tej rodziny posłużył słynnemu pisarzowi karolowi Dickensowi jako pierwowzór do stworzenia postaci Mr Wardle w książce Klub Pickwika. Podobno sam Dickens miał wykupione tutaj miejsce na pochówek, jednakże jego sława nie pozwoliła na to, wyznaczono mu zasłużone miejsce w londyńskiej katedrze Westminster.