Skojarzenia z Anglią

Jakiś czas temu zapytałam koleżanki w moim klubie Polek na Obczyźnie o to, z czym im się kojarzy Anglia. Nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałam się takiej listy różnych rzeczy z dziedziny kultury, gastronomii historii, budownictwa, muzyki. Wypowiedziały się osoby, które w Anglii były turystycznie, osoby które w Anglii mieszkały przez jakiś czas, ale także takie osoby które znają Anglię jedynie z książek, z filmów, z programów telewizyjnych, z historii czy ze słyszenia. Postanowiłam rozprawić się z tymi skojarzeniami i ze stereotypami. Już dawno planowałam pisać więcej o kraju w którym mieszkam. W końcu tak miało być na początku, to moje małe miasteczko Maidstone i moje życie tutaj. Tematów nigdy nie brakowało, czasu też nawet nie brakowało i nawet nie mam wymówki, dlaczego nie pisałam. Może wolałam wam opowiadać o miastach, które odwiedziłam podczas moich podróży, o tych bajecznych, głównie francuskich małych miasteczkach. Tak czy inaczej teraz nie mogę podróżować i chociaż starego materiału z podróży by wystarczyło na długo, to przez to, że jesteśmy w domowym zamknięciu, a wokół angielski świat, więc powrócę do pisania o angielskich obrazkach z mojego życia. To zresztą zawsze cieszyło się największą popularnością wśród moich czytelników, a tak przy okazji to dziękuję wam, że jesteście.

A to lista skojarzeń, tak jak usłyszałam, a które staną się tematami moich kolejnych wpisów 

 1 popołudniowa herbatka 

2 królowa 

3 angielskie śniadanie 

4 willy fog 80 dni dookoła świata,  meloniki i towarzystwa geograficzne 

5 little britain 

6 sztywne maniery 

7 specyficzne poczucie humoru Monty Python, Jaś Fasola

 8 angielscy kibice 

9 wieczory panieńskie i wieczory kawalerskie 

10 Fish and chips

 11 herbata z mlekiem 

12 niedobre jedzenie

 13 weather czyli pogoda 

14 Mary Poppins

 15 big Ben

 16 frytki z octem

 17 dwa krany

 18 czerwone butki pocztowe i telefoniczne

 19 czerwone autobusy 

20 Diana

 21 Dywizjon 303 bitwa o Anglię 

22 tandetne tapety w kwiaty 

 23 porcelanowe figurki

 24 codziennie Piwko 

25 czekoladki z miętowym nadzieniem 

26 kruche ciasteczka 

27 Cynaderki 

28 dystans do świata

 29 Dickens 

30 Richard sharp serialu schon bean

31 dywany

 32 tłumy ludzi w Londynie 

33 dzielnice z prawem szariatu

 34 Sherlock Holmes

 35 how are you i’m fine

 36 duże wtyczki do do kontaktu 

37 klasy społeczne 

38 brak gościnności 

39 zieleń 

40 Jane Austen 

41 świetna muzyka rock and roll 

42 Szekspir 

43 ładne filiżanki do herbaty 

44 wrzosowiska

 45 Henryk 8 i Elżbieta 1 

46 Stonehenge

47 katedra Westminster 

48 Król Artur 

49 Robin hood 

50 Druidzi 

51 shepherd’s pie 

52 EastEnders 

53 Twiggy 

54 Midsummer Murders i ładna Anglia

55 4 wedding and the funeral

 56 dużo zamków 

57 brak lasów 

58 boarding school na rozpuszczonych bachorów z wyższych sfer

59 ogrody

60 klify

61 roof gardens 

Jeśli macie jeszcze inne skojarzenia to chętnie dodam do listy.

Katedra w Peterborough

Zazwyczaj odwiedzając nowe miejsce koncentruję się na jego pozytywach. Czasami jest tak, że tych plusów jest tak dużo, iż tworzą wspaniałą całość i patrzymy z prawdziwą przyjemnością na odwiedzane miejsce, ale czasami kawałki układanki po prostu nie pasują do siebie. Być może jest jeden lub kilka uroczych detali, ale reszta jest jakby niedopasowana. Takie puzzle z różnych pudełek. Miasto, które odwiedziłam w zeszłym miesiącu jest właśnie takim źle skrojonym mundurkiem w moim odczuciu, ale ma coś, co rzuca na kolana: piękną, normandzko -gotycką katedrę. 

Pojechaliśmy do Peterborough w trakcie trwania huraganu Dennis, więc na ulicach były pustki. Wiało, padało i spacerowanie po ulicach miasta przypominało walkę Harrego Pottera z siłami zła. 399A2322smalllPrzywiodły nas w tamte rejony kubki smakowe, ale o tym napiszę w osobnym poście. Teraz skupię się na tym arcydziele sztuki normandzkiej. Katedra jest pod wezwaniem św. Piotra, Pawła i Andrzeja. Ufundowana została już w 654 przez syna króla Mercji (jednego z siedmiu królestw, z których potem powstała Anglia), bo pozazdrościł sąsiednim państwom chrześcijaństwa i ściągnął do siebie mnichów benedyktyńskich. Niestety pierwszy drewniany kościół obrócił się w popiół po najeździe Wikingów, a i z kilku następnych niewiele zostało. Pracę nad obecną katedrą rozpoczęto w 1118 roku, a ukończono sto lat później. Zalśniła na firmamencie angielskich kościołów.

399A2363small399A2378small399A2357small399A2375small

Do aktu supremacji Henryka 8 funkcjonowała jako opactwo benedyktyńskie, a po rozwiązaniu klasztoru stała się ośrodkiem praktykowania kultu anglikańskiego. W 1536 roku pochowano tutaj pierwszą, niechcianą żonę Henryka 8, Katarzynę Aragońską, a później Marię, królową Szkotów. Tę ostatnią jednak jej syn, gdy już został królem Anglii przeniósł do Westminster. Katedra jest jednym z najważniejszych, a przy tym nielicznych nienaruszonych, zabytków architektonicznych z tamtych czasów. W pewnym momencie odwiedził ją równie późniejszy święty Tomasz Becket.

399A2387small399A2396small399A2383small

Katedra jest w środku naprawde piękna i robi wrażenie. Wielokrotnie przebudowywana stała się mieszaniną stylów. Trio łuków tworzących Wielki Front Zachodni nie ma sobie równych w średniowiecznej architekturze.  Linia iglic za nim, zwieńczona niespotykanymi czterema wieżami, ewoluowała z bardziej praktycznych powodów. Najważniejszym z nich było zachowanie wcześniejszych wież normańskich, które stały się przestarzałe po dodaniu frontu gotyckiego.  Zamiast rozebrać i zastąpić je nowymi fragmentami murów, te stare wieże zostały zachowane i ozdobione gzymsami i innymi gotyckimi dekoracjami, a dwie nowe wieże zostały dodane, aby stworzyć ciągły fronton. Jest to prawdziwy unikat.

399A2333small

Cały kościół jest zbudowany z lokalnego  kamienia Barnack – drobnoziarnistego i najtrwalszego kamienia z kamieniołomów w pobliżu Stamford, zwanych „wzgórzami i dziurami Barnack”. 

Tyle o samej katedrze. Miasta samego nie zwiedzaliśmy, poza spacerem po głównym placu i wzdłuż rzeki Nene, gdzie zatrzymało nas na dłuższą chwilę stado pięknych łabędzi. 

399A2520small399A2507small

W stronę chmur – Roquebrun

Miałam do wyboru spływ kajakowy rzeką Orb, albo włóczenie się po małych uliczkach Roquebrun.

Oczywiście wybrałam to drugie, bo wbrew mojemu znakowi zodiaku nie lubię wody. Wspominałam już o tym, prawda? Dużo lepiej się czuje stąpając po twardej powietrzni lub bujając w obłokach, dosłownie i w przenośni. Latanie to moja wielka miłość. Ale ja dzisiaj nie o tym. Chcę was zabrać do kolejnej uroczej, francuskiej miejscowości  Roquebrun, położonej na zielonym wzgórzu nad rzeką Orb. Miejsce to znane jest lokalnym jako tutejsza Nicea, a turyści wpadają tu, by nacieszyć się oryginalnym i cudownym śródziemnomorskim ogrodem górującym wysoko nad miastem.

 Pojechaliśmy tam któregoś lipcowego ranka z polecenia faceta, od, którego wynajmowaliśmy nasze wakacyjne lokum.

Moja rodzina i znajomi chcieli spróbować kajaków, a ja pojechałam na przyczepkę, bo wiedziałam, że coś sobie znajdę. Samochód zostawiliśmy na parkingu ośrodka kajakowego, nad samą rzeką. Oni poszli doznawać wodnych rozkoszy, a ja po pierwszym spojrzeniu na wioskę wiedziałam, że chcę się po niej włóczyć w nieskończoność. Weszłam tam kamiennym,  malowniczym, długim  mostem o wielu przęsłach.

399A9621

Nie rozczarowałam sie nawet przez chwilę; było tam wszystko, co podziwiam w małych miasteczkach, kamień, detale, malowniczość, urocze zakątki itd idt.

399A1386399A1409399A9510399A9520Wspinałam się w górę wąskimi uliczkami, podziwiając pokrzywione czasem domy, okna z drewnianymi okiennicami, nierzadko z odrapaną farbą, drzwi, detale, wszystko, co mi wpadło w oczy.

399A9564Już z daleka widziałam królującą nad wioską wieżę zwaną, jak się później dowiedziałam La Tour de Guet Carolingienne. To pozostałość dawnego kamiennego zamku. Myślę, że musiał być wspaniały, po to, co zostało już robi wrażenie.

Ruina stoi na terenie wspomnianego wyżej śródziemnomorskiego ogrodu i by do niej wejść trzeba kupić bilet. Na szczęście nie jest drogi. Podobno tutejszy mikroklimat sprzyja dojrzewaniu winogron nawet w nocy i innych śródziemnomorskich roślin i stąd wziął się pomysł na założenie na szczycie miasta ogrodu.

399A1353399A9567

Już wdrapując się stromymi uliczkami widziałam wszędzie kaktusy, a w samym ogrodzie ich wybór jest imponujący. Jest tu też spora kolekcja mimoz, sukulentów i innych egzotycznych roślin.399A1423 A widok stamtąd na okolicę zapiera dech w piersiach. Powiem wam, że mimo cholernego upału (było ponada 35 stopni) nie żałuję, że się tam wspięłam. 399A1500

Po zwiedzeniu miasteczka i ogrodu zgłodniałam, poszłam więc na lunch do kafejki Le Petit Nice (czyli Mała Nicea) z której rozciągała się cudowna panorama na rzekę i most. 399A9594Zjadłam sałatkę, wypiłam lampkę rose i przypieczętowała to wszystko filiżanką aromatycznego espresso. 399A9587Żyć nie umierać. W końcu po kilku godzinach włóczykijstwa wróciłam nad rzekę i czekałam na resztę towarzystwa. Wrócili zmęczeni okrutnie walką z nie zawsze przyjazną wodą, ale i szczęśliwi, że im się udało skończyć mimo wysiłku. Wszystkim nam się udało. 399A9712

Uroda Lagrasse

Malownicza wioska Lagrasse jest jednym z moich najukochańszych miejsc we Francji. Sama się dziwię, że dopiero teraz o niej piszę. Lagrasse jest na tej liście, o której wielokrotnie już wspominałam najpiękniejszych wiosek Francji. Położona w sercu Gór Corbières, tworzy piękny obraz ze starym mostem humbakowym nad rzeką Orbieu, ze średniowiecznymi domami, pozostałościami starożytnych murów obronnych i opactwa z imponująca widoczną z daleka, dzwonnicą.

Najbardziej polecam wszystkim spacer po tym średniowiecznym miasteczku, miejscu pełnym uroku, gdzie można podziwiać stary zadaszony rynek z XIV wieku z kamiennymi filarami, kamienne ozdobione kwiatami i okiennicami domy, oraz piękny gotycki kościół.Wąskie uliczki miasteczka biegną we wszystkich kierunkach i mnóstwo na nich galerii sztuki i rzemiosła, sklepów, a także wielu dobrych restauracji.
Oczywiście trzeba udać się nad rzekę, by delektować się widokiem dwóch średniowiecznych mostów na Orbieu.

Na przeciwległym brzegu znajduje się benedyktyńskie opactwo Najświętszej Marii Panny z Orbieu, założone w VIII wieku, które w przeszłości było bardzo zamożne i miało kluczowe znaczenie w polityce i sprawach religijnych, oraz duży wpływ intelektualny i kulturalny na całą południową Francję. Do posiadłości klasztoru należało 67 kościołów, 6 innych opactw, 25 parafii. Oczywiście rewolucja zmieniła wszystko i posiadłości rozsprzedano lub zniszczono. Jednak uważam, że dziedziniec starego pałacu, dolna kaplica, piwnica, piekarnia, zakrystia, transept północny, wieża przedromańska, dormitorium mnichów, kaplica św. Bartłomieja, pokój mistrza Cabestany i pokoje strażników są to fascynujące zabytki zdecydowanie warte zobaczenia. Polecam też wspiąć się na wieżę ( około 230 stopni) z której roztacza się wspaniały idol na całą dolinę, w której leży Lagrasse.

Jak już zrobi wam się za ciepło po spacerze i wspinaniu się na dzwonnicę to polecam ochłodzenie się w rzece Orbieu przy dawnym kamiennym brodzie. Moje dzieci tam miały niesamowitą frajdę.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Miał być dom… domu nie było- dobry scam

Od ponad 10 lat corocznie jeździmy w pięć rodzin na wspólne wakacje. Dotychczas pakowaliśmy się do aut i jechaliśmy do któregoś z sąsiednich krajów; Francja Belgia, Niemcy, najdalej wyrwaliśmy się do Szwajcarii. Postanowiliśmy jednak coś zmienić. Przez te wszystkie lata dzieci nam dorosły i podskórnie czuliśmy, że będzie to nasz ostatni wspólny wypad w takim składzie. Już niedługo nasze nastolatki będą wybywać same. Wpadliśmy, więc na pomysł by pożegnać dzieciaki wyjazdem dla nich, tzn bez zwiedzania zamków, miasteczek czy katedr, za to z basenem i słoneczną pogodą ( okazało się, że nie do końca znamy nasze dzieci, ale o tym później). Padło na Teneryfę. Wiele miesięcy przed planowanymi wakacjami zarezerwowaliśmy dużą willę na 20 osób przez dość znaną agencje HomeAway, zapłaciliśmy depozyt, a resztę mieliśmy dopłacić po kilku miesiącach.  Kupiliśmy też bilety na samolot. Z niecierpliwością czekaliśmy nadejścia dnia wyjazdu. Około miesiąca później zniknęła spora kwota z karty kredytowej mojego męża. Bez żadnego ostrzeżenia, bez zawiadomienia. Maciej przeprowadził śledztwo i okazało się, że pieniądze ściągnął właściciel domu na Teneryfie. Dużo przed czasem. Zadzwoniliśmy do agencji i ta potwierdziła, że dom jest zarezerwowany dla nas. Przestaliśmy się martwić i wyczekiwaliśmy urlopu. Dwa miesiące później dostaliśmy powiadomienie od agencji, że przestają obsługiwać ten dom i jesli mamy rezerwacje to musimy się skontaktować z właścicielami. Napisaliśmy maila i dostaliśmy szybką odpowiedź, że wszystko jest tak jak było i dom na nas czeka w październiku. Zostało trochę ponad tydzień do wyjazdu gdy jedna z nas Narinder zapytała czy na miejscu są ręczniki czy musimy je zabrać ze sobą. Wysłaliśmy kolejnego maila do właściciela domu. Odpowiedz nie przyszła. Wysłaliśmy więc drugiego, potem trzeciego, czwartego… cisza. Zaczęliśmy więc szperać po internecie. Znaleźliśmy nazwisko osoby, która podawała się za właściciela willi, a pod nią dobrych kilkadziesiąt skarg, zażaleń, zlych opini. Wszyscy opowiadali te sama sytuacje: miał być dom, a domu nie było. Maciej zadzwonił do HomeAway, a tam jak tylko usłyszeli nazwisko i adres domu to zrobiło się cicho w słuchawce. Otworzyli sprawę, podali nam numer referencyjny i kazali dzwonić na drugi dzień.  Zebraliśmy się w te pędy na kryzysową naradę w domu u jednej z koleżanek i tak całą bandą zadzwoniliśmy ponownie do pośrednika. Muszę przyznać, że pan, który z nami rozmawiał był niezwykle cierpliwy. Kojarzyl sprawę i wytłumaczył nam krok po kroku co się stanie. Zadawaliśmy mu setki pytań, a on na każde uprzejmie i ze spokojem odpowiadał. Muszę przyznać, że z naszej strony też była pełna kultura. Facet nam obiecał, że nam znajdą alternatywę, przyślą listę domów, z których będziemy mogli sobie wybrać coś zastępczego. Niestety za nową rezerwację musieliśmy ponownie zapłacić całą kwotę, a nawet więcej, bo dom, który wybraliśmy był droższy. Pan nam jednak obiecywał, że wyślą sprawę do ich ubezpieczyciela, a oni powinni oddać nam za ten dom, którego nie dostaliśmy, a także pokryć nadwyżkę za dom, do którego ostatecznie mielismy jechac. Nie potrafił nam jednak tego zagwarantować na sto procent. Zdecydowaliśmy się jechać, bo bilety na samolot były, nasze duże dzieci były wyraźnie podekscytowane wakacjami i nie chcieliśmy im tego robić i odwoływać wszystkiego. Polecieliśmy w nienajlepszych nastrojach. Co jakiś czas ktoś z nas wynajdywał jakieś perełki o tym jak to ubezpieczenie odmówiło tym czy tamtym w podobnych sytuacjach jak nasza. W końcu prawie pogodziliśmy się, że pieniędzy już nie zobaczymy, nie ma co się łudzić, lepiej po prostu nie myśleć i się bawić na tych wakacjach jak najlepiej.

Dom był fajny, lepszy niż ten, który mieliśmy mieć, przypominał hiszpańską, kolonialną rezydencję,  z super basenem, stołem do tenisa, wielkimi pokojami itp. Jedyny mankament był taki, że dzieciom jednak zabrakło tych naszych podróży po zamkach czy katedrach… bo ileż można się pławić w basenie. 

 

Tydzień po  powrocie dostaliśmy maila, że musimy dosłać potwierdzenia, wyciągi z banku etc. Musieliśmy to wysyłać kilkakrotnie, bo to niewłaściwy skan, albo zły plik. Myśleliśmy, że zwariujemy, jakby nas brali na przetrzymanie. W końcu przyszła wiadomość, że sprawa jest w toku, a tydzień później, że jest rozpatrzona pomyślnie. Po dwóch dniach przyszło zawiadomienie, że wysłali czeki.

 Nie chcę myślec, co by było gdyby Narinder nigdy nie zapytała o ręczniki…

Epilog

Czeki przyszły pocztą, listonosz wrzucił przez skrzynkę i wylądowały na podłodze. A myśmy od miesiąca mieli młodego szczeniaka w domu. Akurat był sam. Fruwające listy wydały mu się fantastyczną zabawą. Gdy wróciliśmy do domu na podłodze walały się tylko ich resztki…

img_6464

 

Kraj czarnych diamentow – Villeneuve Minervois

Jak to mam w zwyczaju wstałam przed wszystkimi, zanim słońce otworzyło swe oczęta i pojechałam do Villeneuve Minervois. Dlaczego akurat tam? Bo wcześniej wędrując palcem po mapie, a raczej googlu odkryłam, że było w odległości tylko godziny od naszego wynajętego domu. Zaparkowałam auto na parkingu (oczywiście za darmo, bo we Francji poza dużymi miastami parkingi sa free) i poszłam się włóczyć po pustych ulicach. Jedynym otwartym miejscem była piekarnia i moja rodzina się śmieje, że po to jeżdżę na samotne wyprawy po małych miasteczkach, by zjeść gorącego jeszcze croissanta i wypić cafe creme. Coś w tym jest. Mam zdecydowaną słabość do tego zestawu, choć jadam tylko będąc na wakacjach. 399A0927399A0925

Wracając do tematu. Villeneuve mimo, że nie jest wyróżnionym miejscem na turystycznej mapie, spodobało mi się bardzo. Taka tu była cisza i spokój. Najbardziej zauroczyła mnie zacieniona drzewami aleja, która prowadzi do małego placu z widoczną z daleka fontanną. 399A0934Podobno alejkę stworzono w miejscu dawnej fosy otaczającej miasto i zamek czyli podobnie jak krakowskie Planty. Po zamku nie pozostało wiele, ciagle widac jednak dość potężne mury i okrągłą basztę. 399A0890399A0885399A0917

Fontannę postawiono na miejscu wielkiego żelaznego krzyża misyjnego, w 1889 roku dla uczczenia stulecia wybuchu rewolucji i zdobi ją oczywiście symboliczna dla wszystkich Francuzów Marianna.399A094210636654_756752784387532_4293487498360546295_oKrzyż misyjny ciągle jest w miasteczku i powiem wam jego rozmiar robi wrażenie.

399A0882399A0887

 

 

Tuż przed wjazdem do samego miasteczka jest małe rondo i już z okien samochodu dostrzegłam kilka rzeźb stojących po różnych stronach drogi. Nie byłabym sobą, gdybym oczywiście nie poszła sprawdzić co to za posągi, a potem wyszperać, kto i dlaczego je tam postawił.

I okazało sie, że miejscowość by przyciągnąć turystów i zarobić nieco pieniążków postawiła na tzw czarne diamenty. Wiecie o czym mówię? To skarby tutejszych lasów: trufle. W miasteczku otworzono muzeum trufli, a wspomniane wyżej rzeźby przedstawiają mężczyzn i psy w trakcie ich zbierania. Bo podobno psy mają idealny węch do tego, choć niektórzy szukają ze świniami.

399A0972399A0973

Autorem tych dzieł jest tutejszy rzeźbiarz Gines Aznar, który ma w miasteczku pracownię, otwartą dla publiczności, a jego żona prowadzi artystyczny sklep. Niestety nie wiedziałam o tym będąc na miejscu. Jedynie na wspomnianej wyżej alejce stoi dostojnie, wylany z brązu skrzypek jego autorstwa. Sfotografowałam go z każdej strony. Przypomina mi mojego ulubionego Skrzypka na dachu. Oto on: 399A0935399A0899399A0897

Jeśli lubicie trufle, ładne miasteczka, no i dobre croissanty, to będąc w Aude zapraszam serdecznie do Villeneuve Minervois.

 

Caunes Minervois

To małe miasteczko zawiera pozostałości murów miejskich i ciekawe dziedzictwo architektoniczne: wąskie uliczki, rezydencje, takie jak Hotel Siccard i Hotel Alibert, stanowiące przykład architektury renesansowej w Aude. Jest tu też olbrzymie, stare opactwo Benedyktyńskie, na którego terenie odbywają się koncerty muzyki klasycznej, co tydzień od lipca do początku sierpnia każdego roku. W opactwie znajduje się stała ekspozycja muzealna obejmująca zarówno lokalną historię, jak i geologię. Organizowane są tu też pojedyncze wystawy i happeningi. Pod tym budynkami klasztornymi rozległe piwnice i krypty są wykorzystywane do regularnych wieczorów jazzowych i innych wydarzeń.

Mam dylemat, bo nie wiem czy Caunes jest ładnym miasteczkiem czy nie, bo tyle samo tu interesujących skwerków, co brzydoty. Leży na wschodnim skraju nasłonecznionych winnic Minervois i szlaków spacerowych w górach Montagne Noir, pełnych  jaskiń wapiennych, kamieniołomów marmuru i głębokich wąwozów rzecznych, a także zrujnowanych fortec katarskich.

Caunes słynie z lokalnego “szkarłatnego” marmuru o czerwonawo -pomarańczowym odcieniu, który był bardzo modny w XVIII wieku i był użyty do dekoracji Wielkiego Trianonu w Wersalu, Opery Paryskiej, czy Łuku Triumfalnego. Na ulicach Caunes, oraz wzdłuż tutejszej rzeki można dzisiaj oglądać marmurowe rzeźby stworzone przez lokalnych i przyjezdnych artystów. W miasteczku są galerie sztuki, organizuje się tu zajęcia i pokazy garncarskie.

Ciągle to miejsce mnie nie zauroczyło. Trochę brakuje mi kolorów i takich urokliwych detalii. Domy sa stare, ulice jak wspomniałam wąskie i trochę zbyt szare. Główną atrakcją jest opactwo, ale z wyglądu też nie rzuca na kolana, dziwnie schowane między budynkami. Spacerując wśród odrapanych budynków, nierównego bruku poczułam jednak intrygujący klimat tego miejsca i rozglądając się znalazłam parę perełek na których można było zawiesić oko. Pokażę wam parę zdjęć i sami zdecydujcie.

 W Caunes są 3 targi tygodniowo – we wtorki, czwartki i soboty – mimo że jest to wioska licząca zaledwie 1400 mieszkańców.

2019 bye bye

Zeszły rok był dużo spokojniejszy niż te poprzednie, nie obfitował w podróże czy wydarzenia przede wszystkim dlatego, że nasza córka zdawała bardzo poważne egzaminy. Dużo się uczyła, a my nie chcąc jej rozpraszać chodziliśmy wokół prawie na paluszkach. Ale to nie znaczy, że w ogóle nigdzie nie byliśmy. Chodziliśmy do teatru i odwiedziliśmy kilka naprawde fantastycznych restauracji. Takich z dobrym jedzeniem i takich, jak to mówią nasze dzieci, instagramowych, czyli zdjęcie w jej wnętrzu tylko prosi się by wstawić na instagrama. W lutym odwiedziliśmy po raz pierwszy w życiu Bułgarię i odkryliśmy przyjemność jeżdżenia na nartach.

Nie wierzyłam już, że kiedykolwiek się nauczę, a przede wszystkim, że mi to będzie sprawiać taką frajdę, a tymczasem było tak wspaniałe, że w tym roku wracamy do Borowca ponownie. Kolejne miesiące, aż do lipca płynęły spokojnie bez większych eskapad, ale mniejsze, głównie po Wielkiej Brytanii były i tak na przykład w marcu pojechałam z moimi polskimi przyjaciółkami do Cotswold.

Wiecie jaką mam słabość do małych mieścinek i wiosek, a tamte rejony Anglii obfitują w prawdziwe perełki. Jeśli macie ochotę poczytać, co o nich napisałam, to tutaj jest link https://dee4di.com/tag/cotswolds/ 

Ta wyprawa była dla mnie szczególna także dlatego, że pojechałam z kobietami, które bardzo lubię i z którymi naprawdę świetnie się bawię, a niestety nie ma tak dużo okazji by się sobą nacieszyć. Z każdej naszej wycieczki, czy nawet spaceru wracam podbudowana i z większą energią do życia. Ona naprawdę wiedzą jak podładować moje akumulatory. Macie takie osoby w życiu? 

Na majówkę pojechaliśmy naszą stałą, międzynarodową bandą do Dublina. Zorganizowaliśmy sobie tour po mieście z przewodnikiem, sobotę spędziliśmy w muzeum Guinnessa, a w niedzielę wyskoczyliśmy pooglądać klify. To nie była moja pierwsza wizyta w Irlandii i na pewno nie będzie ostatnia, bo marzy mi się objazdówka po całym kraju. Zielona wyspa to nie tylko kraj, ale i ludzie, pomocni, zawsze uśmiechnięci i pełni jakiejś witalnej radości, niespodziewanej dla miejsca, gdzie większość dni w roku pada. https://dee4di.com/2019/05/19/glod-pomnik-w-dublinie/

Niestety maj 2019 nie będzie mi się kojarzył z wyprawą do Irlandii. Pod koniec miesiąca zupełnie nagle, nieoczekiwanie odszedł od nas przyjaciel, mój ukochany pies Puffy i cały dom, a przede wszystkim nasze serca wypełniła przeogromna pustka. Każdy powrót do domu był torturą, bo nikt nie witał merdając ogonkiem. Nieudolnie próbowałam pożegnać się z moim towarzyszem tutaj: https://dee4di.com/2019/05/16/przyjaciel/ 

W czerwcu nie jeden, ale dwa razy udało mi się wyjechać poza mój Kent. Na początku miesiąca moja irlandzka przyjaciółka zorganizowało urodzinową wyprawę do Butlins w Bagnor Regis. Słyszeliście kiedyś o tym miejscu? Jest to ośrodek, prawie jak te wakacyjne nad hiszpańskim morzem. Wynajmuje się pokoje lub apartamenty, a w kilku wielkich salach, holach odbywają się od rana do rana imprezy typu koncerty, dyskoteki. Czasami są tematyczne weekendy np poświęcone latom 80tym, 90tym. Ludzie przebierają się za postacie z filmów z tamtych czasów, czy za gwiazdy muzyki. Można się naprawde swietnie bawić, wytańczyć za wszystkie czasy, poznać nowe osoby, spędzić czas z przyjaciółmi, wyszaleć, posłuchać muzyki na żywo ( nam np zagrała ikona lat osiemdziesiątych Rick Ashley), a jak się już ma przesyt to można pospacerować nad morzem. 

Ostatni weekend czerwca wyskoczyliśmy z Maciejem do Kornwalii. Tylko we dwoje. Olivia była już po egzaminach i dla rozprężenia pojechała odwiedzić ciocię w Ameryce. Dosłownie, nie przysłowiowo. Moja młodsza siostra mieszka w Seattle i Olivia pierwszy raz sama poleciała za ocean. Oscar za to miał zorganizowaną wycieczkę ze szkoły do Devonu. Nie mieliśmy więc zobowiązań i sami ruszyliśmy w stronę Padstow. Dlaczego tam? Bo tam znajduje się restauracja należąca dla mojego ukochanego kucharza Ricka Steina. Śledzę jego kulinarne programy od dawna i uwielbiam monotonny ton jego głosu. Jedzenie było dobre, a samo doświadczenie niepowtarzalne. Szkoda tylko, że Ricka nie było. Tu możecie poczytać o moich wrażeniach z tego miejsca https://dee4di.com/2019/06/26/seafood-restaurant-w-padstow/ 

Lipiec był pod znakiem zagranicznych wojaży. Mówię to trochę z przymrużeniem oka, bo na te wakacje pojechaliśmy do Polski. Po raz pierwszy od czterech lat odwiedziliśmy ponownie Ojczyznę. Nie zatrzymaliśmy się w jednym miejscu. Chcieliśmy Olivii pokazać trochę naszego kraju i tak trafiliśmy do mojego Krakowa, do Łodzi, Cieszyna, Warszawy, Sanoka, Wrocławia i Szczyrku. Póki co napisałam dwa teksty o pięknym Wrocławiu: https://dee4di.com/2019/08/10/przejscie-jerzy-kalina-seria-pomniki/ 

https://dee4di.com/2019/08/09/wroclawskie-krasnale/

W sierpniu wróciliśmy z przyjaciółmi do ukochanej Francji. Baza wypadowa była na południu,  w miasteczku Mirepoissant, a stamtąd wyskoczyliśmy do Hiszpanii i do Monako. Było super. Bawiliśmy się rewelacyjnie i naprawdę odpoczęliśmy psychicznie, a mnie się udało zobaczyć kilka nowych uroczych miasteczek. Relacje będą pojawiać się regularnie, póki co napisałam tylko o Le Somail, gdzie zachwycił mnie, niespodziewany w tym miejscu antykwariat: https://dee4di.com/2019/11/26/le-somail-francuskie-misteczko/ 

Oraz o Minerve, wiosce położonej malowniczo nad wąwozem https://dee4di.com/2019/12/01/gdzie-plonely-stosy-minerve/ 

Tamten rejon Francji, Langwedocja fascynuje mnie także ze względu na jego historię. Przy każdych odwiedzinach dowiaduję się więcej i więcej na temat Katarów, wyznawców herezji średniowiecznej, która kwitła w tamtych okolicach. Jeśli chcecie poczytać więcej na ten temat, to popełniłam jeden wpis: https://dee4di.com/2019/12/27/katarzy/ 

Wrzesień był dla nas ważny z jednego powodu: Joey. I nasze życie znowu wywróciło się do góry nogami. Mały szczeniak w domu to nie przelewki. Zdecydowanie testowanie naszej cierpliwości. But We Love it! Znowu zawrzało w domu i znowu merdający ogon wita nas w drzwiach. 

Gdzieś tam po drodze w roku 2019 dopadły nas mało przyjemne nowiny, ale nie będę się nad nimi koncentrować. Życie mamy jedno i od nas w dużym stopniu zależy jak go przeżyjemy. Ja zrobię wszystko, by nowy rok był pełen wrażeń i nowych doświadczeń. Póki co zaczął się bardzo dobrze. Oby tak dalej… sobie i wam życzę 

T jak trasa objazdowa po Szkocji

Wracam do alfabetu, jeszcze kilka literek zostało, a okropnie rozciągnęło mi się to pisanie w czasie. Poprzednio naskrobałam o naszym ślubie, który wzięliśmy w pewien lutowy poranek 2002 roku. Naturalną koleją rzeczy po weselu powinien być miesiąc miodowy. Nie wiem, czy naszą eskapadę można nazwać aż tak hucznie, bo kto mógłby sobie pozwolić na miesiąc wolnego z pracy i oczywiście nie odbyło się jak to pokazują na filmach, od razu z wesela wskakujemy do auta i wio! Niestety nie, musieliśmy poczekać do sierpnia. Bo dopiero wtedy dostaliśmy urlopy z pracy.

Naszą miodową destynacją okazała się Szkocja. Nie żadne Karaiby czy Egipt. Czasy były inne, by mieszkać i pracować legalnie w UK musieliśmy mieć wizy i my właśnie wysłaliśmy odpowiednie formy, wraz z naszymi z paszportami do Urzędu Celnego. I nie myślcie, że odpowiedź przychodziła po tygodniu. Byliśmy bez możliwości opuszczenia wysp brytyjskich przez prawie rok. Ale nawet przez chwilę nie żałowaliśmy wyboru. Naszym pierwszym samochodem jaki kupiliśmy na wyspach był Rover rocznik 1996, ze skórzanymi siedzeniami i drewnianym obiciem w drzwiach,dla nas prawdziwe cudeńko. Stary, ale jary, jak to mówią i to nim przejechaliśmy całą  Anglię aż do angielskich Mazur czyli do Lake District. Zatrzymaliśmy się w miejscowości Keswick, gdzie jest świetne lokalne muzeum poświęcone Beatrix Potter. Znacie tą autorkę przygód Królika Petera (Peter Rabbit) i innych?

Było tam bajecznie. Po raz pierwszy nocowaliśmy w angielskim B&B i jedliśmy rano angielskie śniadanie z innymi gośćmi hotelu. Nie pamiętam tych ludzi zupełnie. Pamiętam za to uczucie okropnej tremy i podekscytowania jednocześnie i ciągle przed oczyma mam ten angielski pokój z kwiatowymi zasłonami i taką samą pościelą. Może wam się to wyda śmieszne, ale dla mnie to wtedy była nowość. Do tego tulipanowa tapeta, kominek, nad którym siedział wygodnie stary, wytarty już miś w czerwonym kubraczku. Jakie to dziwne, że zapamiętuje się różne mało znaczące szczegóły. Tam też odwiedziliśmy kamienny krąg, których na terenie Wielkiej Brytanii jest sporo. Oczywiście wielkością nie dorównuje Stonehenge, ale i tak robi mglisto magiczne wrażenie. Przynajmniej na mnie.

Z Lake District pojechaliśmy przez Carlisle prosto do dawnej granicy ze Szkocja, do  muru Hadriana, w okolice Birdoswald Roman Ford.

Stamtąd prosto do zamku rodziny Douglasów Threave. Nie wiem dlaczego, ale to miejsce wyryło mi się w mózgu. Być może dzięki przewoźnikowi, który mala lodka przewiózł nas na wyspę, gdzie były ruiny posiadłości, a może po prostu dzięki niesamowitej urodzie tego miejsca.

Szkocja jest niezwykle urodziwym krajem, ma najpiękniejsze góry, lasy, jeziora i cudowne zamki, z których często pozostały jedynie ruiny. Jednym z lepiej zachowanych, majestatycznie królujący nad brzegiem Oceanu jest Culzean Castle.

Poświęciliśmy na jego zwiedzanie prawie cały dzień. Było warto, bo położenie wspaniałe, a i w środku jest sporo do zobaczenia. Stamtąd dotarliśmy do najdłuższego szkockiego jeziora Loch Lomond, po którym dane nam było popływać łódką. Pierwszy raz w życiu trzymałam w ręce wiosło. Takich chwil się nie zapomina.

Po eksytulących przeżyciach przyszedł czas na doznania smakowe, a nawet wysoko wyskokowe. Jeśli Szkocja to oczywiście Whisky ( nie mylić z irlandzką Whiskey), o której sporo nauczyliśmy się w jednej z najmniejszych destylarni, w Obanie. Podobno od morza dzieli wytwórnię tylko 208 kroków. Nie liczyliśmy, bo piliśmy whisky zarówno single malt jak i blendowaną. Zgadnijcie czy poczułam różnicę?

Na lekkim rauszu, oczywiscie tylko już emocjonalnym, bo ruszyliśmy w drogę na drugi dzień, pojechaliśmy do Fort Williams, już na granicy Wysokich Gór. Tutaj kolejka linowa powiozła nas prosto w przestworza. Plan był taki, by wdrapać się na Ben Nevis, ale prozaiczna rzecz jaką są buty, wychodzone, wypieszczone, wypielęgnowane, odmówiły posłuszeństwa i w połowie drogi musieliśmy zawrócić.

Pojechaliśmy zatem do Fort Augustus, położonego na poludniowym krańcu słynnego jeziora Loch Ness, niestety potwór nie zdecydował się dla nas wychylić głowy z wody. Ale czuliśmy jego obecność, choć być może ciagle byl to wpływ wypitej w dużych ilościach whisky. Stamtąd pojechaliśmy na drugi kraniec jeziora do Inverness, odwiedzając po drodze kolejne ruiny, zamku Urquhart. Naszym punktem końcowym był Fort George, z którego murów dane nam bylo obserwowac szaleństwa dzikich delfinów, a także być świadkiem pokazu musztry angielskich czerwonych płaszczy, czyli dawnego angielskiego wojska. Byliśmy naprawdę szczęśliwi. Jakby by nam wynagrodzić wszystkie poprzednie krzywdy natura zafundowała nam idealną pogodę. Uwierzcie, że w Szkocji dwa tygodnie bez chmury na niebie nie zdarza się często.

W drodze powrotnej do domu zahaczyliśmy jeszcze o 3 miejsca, biały zamek, a w zasadzie pałac myśliwski królowej Blair Castle, Edynburg i już nie w Szkocji Jork. Pamiętam, że stolica Szkocji zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie, powitała nas przytulnością i ciepłem. Być może dlatego, że w jakimś sensie przypominała mi mój rodzinny Kraków (pewnie, przez zamek na wzgórzu).

Od naszej podróży minęło prawie 18 lat, bardzo dużo zapomniałam, ale sporo wyryło się w mojej pamięci na zawsze. Zostało kilka zdjęć, niestety są to tylko skany z oryginałów. Wtedy nie mieliśmy jeszcze cyfrowego aparatu.