Mój pierwszy dzień na emigracji

Ten post powstał w ramach kolejnego projektu Klubu Polek na Obczyźnie:

Torba była duża i ciężka. Do tego olbrzymi górski plecak ze stelażem. Planowałam 6 miesięczny urlop dziekański w Anglii, więc ciuchów i innych podręcznych drobiazgów miałam sporo. Do tego książki i notatniki, bo bez nich nigdzie się nie ruszałam. Przecież miałam spisywać każdy moment w życiu, każda minuta na obcej ziemi miała być przygodą. Mimo, że kraj nad Tamizą nigdy mnie nie pociągał. Deszcze i mgły działały odstraszająco, a będąc historykiem wyobrażałam sobie Anglików, jako napuszonych kolonizatorów, pijących herbatkę przy dzieleniu przysłowiowej skóry na niedźwiedziu. Oczywiście te moje wyobrażenia zostały później mocno zweryfikowane. Dlaczego wybrałam Anglię? Bo znajomy znajomych dał mi namiary na miejsce do spania i opowiedział trochę o życiu w tym kraju, a ja koniecznie chciałam opuścić Kraków, po zawodzie miłosnym, by dać sobie czas i wyleczyć z miłości. Anglia miała być moim lekarstwem na złamane serce.

10 października 1998 roku była cudowna pogoda. Świeciło przyjemnie słońce i Kraków wyglądał bajecznie w jego promieniach, jakby mówił mi do ucha: nie opuszczaj mnie. Może wiedział, że już nie wrócę?! Wsiadłam do autokaru firmy Omnia ze duszą podzieloną na pół, jedna połówka siedziała na ramieniu i martwiła się na zapas, druga skakała jak kózka z wielkiej ekscytacji przed nieznanym. Jechaliśmy kilka godzin, gdy nagle zgrzyt, brzdęk i dym wylatujący spod kół oznajmiły nam, że tym pojazdem dalej nie pojedziemy. Rozkraczył się nam w okolicach Opola! Jakby znowu cos mówiło; to twoja ostatnia szansa na powrót, nie jedź, wracaj! Dusza na ramieniu wtórowała tym podszeptom. Nie dałam się jednak. Nawiązałam już nic sympatii z dziewczyną, która siedziała obok i opowiadała mi piękne rzeczy, o swojej koleżance, która mieszka w Londynie i która fajnie sobie żyje. Edyta, bo tak miała moja współpodrózniczka, jechała, by pomieszkać, popracować, wg niej miała już załatwione pracę i mieszkanie. Niestety rzeczywistość okazała się brutalniejsza. Wyprzedzę trochę fakty, ale wam opowiem, że koleżanka potrzebowała Edytę, by jej pomogła zapłacić za depozyt za dom, jako mieszkanie dała jej klitkę, bez okna i nawet bez łóżka (był tylko materac), a za pomoc w załatwianiu pracy życzyła sobie drobną finansową rekompensatę. Na szczęście ja już wtedy pracowałam i mogłam jej pomóc. Niestety mój kontakt z Edytą gdzieś po drodze rozpłynął się w angielskiej mgle.

W Opolu spędziliśmy pięć godzin. Wreszcie podstawiono zastępczy autokar i ruszyliśmy w drogę. Tym razem obyło się bez problemów i następnego dnia dotarliśmy do Dover, gdzie było przejście graniczne. Tam, starszy, siwawy, niezbyt przyjemny i niesamowicie podejrzliwy pan celnik wymaglował mnie na wszelkie sposoby:  po co jadę do Anglii, dlaczego akurat tutaj, czy mam gdzie mieszkać, czy mam pieniądze itd. itd. Pokazałam mu potwierdzenie, że mam wykupiony miesięczny kurs w szkole Callana w Londynie i moje pożyczone od wujka 400 funtów, zapewniłam, że nie planuje pracować i to go przekonało. Przepuścił mnie, ale nie wszyscy mieli to szczęście. Widziałam jak dziewczyna ściągała buty, bo bali się, że w podeszwach ma schowane numery agencji pracy. Chłopakowi znaleźli narzędzia budowlane w torbie i niestety musiał wracać tam, skąd przybył. Takich przypadków było więcej. W końcu ruszyliśmy i o 21 czasu angielskiego, dotarliśmy do celu naszej podróży, czyli do stacji London Victoria Green Line. Od zaparkowanych autokarów wszystko wydawało mi się wtedy takie zielone, a budynki wokół olbrzymie. Miałam narysowaną mapę okolicy i krok po kroku wyjaśnione, co robić. Do metra doszłam bez problemu, ale co dalej… po angielsku dukałam podstawowe słówka. Na szczęście ktoś z autokaru pomógł mi kupić bilet na metro. Miałam jechać czerwoną linią, do stacji Gants Hill. Zanim wsiadłam do metra zatelefonowałam do domu, w którym miałam mieszkać. Właściciel domu obiecał mi, że po mnie wyjdzie na stację. Niestety, gdy dojechałam na miejsce i ruchomymi schodami wyjechałam na powierzchnię, nie zobaczyłam nikogo, kto by na kogoś czekał. Zrezygnowana, wygrzebałam adres z kieszeni, zarzuciłam torbę, jak plecak na plecy, a plecach zawiesiłam sobie z przodu i tak obładowana ruszyłam przed siebie w kierunku, który wydał mi się właściwy, wg narysowanej mapy. Szłam i szłam i ciągle nie było ulicy z mapy. Były za to taksówki. Podeszłam i zapytałam where is… pokazując adres na kartce. Nie było szans bym zrozumiała odpowiedź, ale facet ręką wskazał kierunek i doszło do mnie, że znajduję się po złej stronie ruchliwej drogi. Uradowana popędziłam na pasy. Teraz znalezienie ulicy nie było trudne. Przerażało mnie jednak, że wszystkie domy wyglądają identycznie, ten sam styl i te same, zadbane ogródki lub chodniki z przodu. W końcu po wytrzeszczaniu oczu na numery budynków, znalazłam wymarzony dom. Wyglądał jak wszystkie inne, z szerokimi wysuniętymi oknami z przodu, otwieranymi w górę i białymi, oszklonymi drzwiami. To tutaj miałam zamieszkać na jakiś czas.

3_bedroom_terraced_house_to_rent_in_albemarle_gardens_ilford_ig2_london_1640085483561535689

Zdziwiło mnie, ze dom jest ciemny, jakby nikogo w nim nie było, nawet jednego światła w oknie. Zadzwoniłam raz. Nic. Zapukałam. Nic. Zadzwoniłam i zakołatałam mocniej i ciągle nic. Stałam kilka minut zdezorientowana, zastanawiając się, co robić, gdy nagle drzwi się otworzyły. Dziewczyna, która w nich stanęła była nie mniej zdziwiona niż ja. Okazało się, że nie słyszała pukania, tylko teraz wypuszczała z domu swojego chłopaka. Wytłumaczyłam, kim jestem i Kamila zaprosiła mnie do środka. Poczęstowała herbata i powiedziała, że kilku mieszkańców domu, wraz z właścicielem poszło po mnie na stację.  Jakimś cudem musieliśmy się minąć. Nie dopiłam jeszcze herbaty, gdy wrócili i powitali mnie serdecznie. Wraz z nimi był młody chłopak o uśmiechu, jak z kreskówek Hanna Barbera. Gadaliśmy o tym i owym, a głownie o podróżach i planach zwiedzenia Anglii. Umówiliśmy się, że już następnego dnia pokaże mi Londyn. I tak się stało. I wiecie, co? Po Londynie był Paryż, Bruksela, Dublin, Madryt, Amsterdam, Marrakesz, Singapur, Kanada, Kenia i wiele innych miejsc na świecie. Bo zaczęliśmy rysować kreskówkę razem. I nigdy nie wróciłam do mojego Krakowa.

 

Jeśli macie ochotę poczytać wspomnienia innych Polek z ich pierwszych dni na obczyźnie to zapraszam tutaj PROJEKT WIOSENNY – PIERWSZY DZIEŃ W MOIM NOWYM KRAJU

47 uwag do wpisu “Mój pierwszy dzień na emigracji

  1. Jak to przypadek decyduje o naszym zyciu. A moze to przeznaczenie? JAkby nie bylo, czasem maly szczegol , jedna drobna decyzja moze zawazyc na naszych losach.
    Powiedz mi tylko dlaczego piszesz o dzieleniu skory na byku? Czy to jakis regionalizm krakowski (albo hiszpanski)? Ja cale zycie slyszalam o dzieleniu skory na niedzwiedziu, wiec ten byk mi sie rzucil w oczy:))

    Polubione przez 1 osoba

  2. Pingback: PROJEKT WIOSENNY - PIERWSZY DZIEŃ W MOIM NOWYM KRAJU - Klub Polki na Obczyźnie

  3. Piękna opowieść 🙂 z dreszczykie czytałam, bo obawiałam się, że zastałaś pusty dom! Ale na szczęście wszystko się ułożyło.
    Zadziwiła mnie ta kontrola na granicy! Ja pyskuję na kontrole w Azji czasem, a tutaj widzę, że w Europie było kiedyś jeszcze gorzej. Pamiętam przez mgłę, jak sprawdzali samochód przy przejeździe do Czech, ale żeby kogoś zawrócili nie słyszałam…

    Polubienie

  4. Dee, wspaniala opowiesc odzwierciedlasz moja podróż do krainy Afternon Tea. Wzruszylasmnie niesamowicie tylko mój autokar się nie rozkraczyl w drodze. 20 lat później ciągle kocham ten kraj i mam własnego angielskiego księcia na białym koniu. Podziwiam twoje zainteresowanie i bardzo mnie interesuje w jakim wspaniałym kraju się zatrzymałam. Twoja opowieść budzi chęć do ciekawości twojego życia.

    Polubione przez 1 osoba

  5. Uwierzysz ,że ja za to zawsze marzyłam o zamieszkaniu w Krakowie, a teraz jak mieszkam tu we Włoszech ta miłość jest jeszcze silniejsza i oddałabym wszystko by tam wrócić? Fajna twoja historia, pamiętam też to trzepanie na granicy i mimo ,że teraz latamy samolotem to „trzepanie” wciąż jest największym horrorem w podróży:)

    Polubione przez 1 osoba

  6. Pingback: PROJEKT WIOSENNY Pierwszy dzień w moim kraju - Klub Polki na Obczyźnie

  7. Sama mieszkam w Anglii ale przyjechałam tu ponad dwa lata temu. Dziwnie się czyta sytuację w której celnik magluje cie na przejściu granicznym. W sumie to były inne czasy i nie się też co dziwic. Zapewne Anglia jeszcze te 20 lat temu był a zdecydowanie inna od tej teraz.

    Polubione przez 1 osoba

Księga gości

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.