Umarł przyjaciel. W piątek, tuż przed weekendem. Odszedł dramatycznie, jak na poetę przystało, żegnając się wcześniej ze wszystkimi i robiąc podsumowanie swojego życia. Osiągnął Genesis, tak powiedział kilka miesięcy wcześniej; był gotowy na śmierć.
Spotkałam go tylko raz w życiu, tak na wyciągnięcie ręki, ale był obecny w moim domu codziennie. Gdy mi było smutno słuchałam go, gdy się cieszyłam słuchałam go, gdy pisałam, gotowałam, spacerowałam, był przy mnie…
Umarła cząstka mojego życia. Zostały piosenki, zapisane gdzieś w przestrzeni. Tylko ta świadomość, że My Man nigdy więcej nie napisze. Teraz sama muszę dance to the end of love!
Zawsze ten kapelusz, okulary i czarny garnitur. Tak go będę pamiętać. Taki był na koncercie, na którym byłam kilka lat temu. Siedzieliśmy na widowni wpatrzeni w niebieską scenę, gdy nagle pojawił się na niej w podskokach, z uśmiechem na pół twarzy Leonard we własnej osobie. Nikt by nie powiedział, że ten człowiek, o takim głosie, miał prawie osiemdziesiąt lat. Śpiewając weselsze piosenki skakał na jednej nodze, jak kózka. Często wspominał o demonach; prześladowały go całe życie i nie dawały zapomnieć o smutku i cierpieniu. Może, dlatego pisał filozoficzne teksty. Skromny, ale mądry mądrością życiową i bólem. Niewielu pisało tak dobrą poezję, jeszcze mniej potrafiło ją zaśpiewać, mówi się o Dylanie, Joni Mitchell i Paul Simon. I Leonard wśród tych nielicznych.
Lekko zgarbiony na scenie, przyciskał do ust mikrofon i tym szepcząco – szeleszczącym, basowym głosem, pełnym erotyzmu i pokusy śpiewał mi I am your man! W tle wtórowały mu struny gitary i chór pięknych głosów. Do publiczności miał szacunek i cierpliwość i jakby nie wierzył w to, jak bardzo go kochaliśmy. Powtarzał, że to przywilej móc dla nas zaśpiewać. Szanował swoich muzyków, których zbierał z całego świata. Podczas koncertu był piękny moment, gdy Cohen pozwolił każdemu ze swoich muzyków zagrać solówkę, a gdy oni grali on opowiadał o tych ludziach i ich instrumentach, ze ściągniętym, w geście szacunku kapeluszem, przyciśniętym do piersi. Miał czar, charyzmę i nonszalancję typową dla francuskich bardów. Śpiewał o miłości i nienawiści, o wojnie i o pokoju, nie bał się trudnych politycznych tematów. Wspominał niesprawiedliwość społeczną. Często śpiewał o smutku i swojej depresji. Dla mnie był nękanym poetą wieszczem; nikt nie pisał czy śpiewał z takim szaleństwem, z takim przekonaniem i z takim uczuciem wdzierającym się z płuc i z oczu artysty. W jego duszy niejednokrotnie szalała wichura połączona z burzą śnieżną: „Well I stepped into an avalanche,it covered up my soul” (Cóż, wstąpiłem pod lawinę i przykryła moją duszę). Sercem Leonarda targał huragan, rzucał tam i z powrotem, po górach i dolinach uczuć i nie pozwał odpocząć.
Mówią, że kochał całe życie jedną kobietę, choć jego nazwisko kojarzone jest z wieloma pięknościami. Była nią Norweżka Marianne Ihlen, do której śpiewał: “Come over to the window, my little darling I’d like to try to read your palm” (Podejdź do okna, moje małe kochanie, a ja spróbuję czytać z twojej ręki) i „Now so long, Marianne, it’s time that we began” (Już niedługo Marianne nadejdzie czas i zaczniemy). Marianne była żoną norweskiego pisarza Axela Jensena, który do najwierniejszych mężów się nie zaliczł. Jedną z jego kochanek była Lena i to za nią pisarz podążył na artystyczną kolonię, na greckie wyspy, zabierając ze sobą rodzinę. Tak się złożyło, że Lena była wtedy dziewczyną Leonarda. W ten dziwny sposób Leonard spotkał swoją Mariannę. Ona rozwiodła się z Axelem, on rozstał się z Leną i zamieszkali razem w Montrealu na prawie 7 lat. Związek nie przetrwał, podobnie jak i późniejsze, z innymi kobietami. Nigdy się nie ożenił. Najdłuższa jego partnerka i matka dwójki jego dzieci Suzanne, nieraz narzekała, że Leonard nazywa ją Marianną. Chyba nie mógł zapomnieć. Gdy w lipcu 2016 roku dowiedział się, że Marianna umiera przysłał jej list pełen miłości, obiecując, że wkrótce za nią podąży. Słowa dotrzymał. Kochałam go miłością nieokreśloną, był odpowiedzią na wiele pytań i retoryką smutku. Był mistrzem. Nie chcę „do widzenia”
Piękne wspomnienie. Ja aż tak Go nie wspominam, w moim sercu trochę mniej miejsca zajmował ale też uwiódł głosem i spokojem… I chyba trudno mi o Nim myśleć, nie wspominając jednocześnie znakomitych tłumaczeń i interpretacji Macieja Zembatego.
PolubieniePolubienie
Piękny wpis, Dee. Piękny. Po prostu.
PolubieniePolubienie
Pieknie napisane Dorotko
PolubieniePolubienie
Czarująco piszesz ❤
PolubieniePolubienie
Po prostu piękny wpis Dee 🙂
PolubieniePolubienie
Piękne napisane – aż chce się go posłuchać i może lepiej zrozumieć 😊
PolubieniePolubienie
Odczuwam dysonans szans i odczuć jeśli klikam pod takim wpisem „lubię to”. Żegnając osoby ważne w Naszym Życiu, odchodzi część Nas nieodwracalnie. Jesteśmy częścią,albo część nas składa się z przeczytanych książek, wysłuchanych płyt (które wędrują z nami) rozmów, wymagań stawianych sobie, Pomiędzy wierszami życia wersjami, wędruje z nami muzyka.
Bodaj Poniedzielski powiedział, że smutność (albo innego wyrazu użył) melancholię piosenki można mierzyć jednostką wynoszącą jeden Cohen.
Zembaty, jak Zembaty (z całym szacunkiem) teraz pojawił się Kuźmiński i po woli i powoli mnie przekonuje do swoich tłumaczeń.
Śerdeczności Dee.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ja nie miałam tej przyjemności,by być tak blisko niego, ale też odczułam jakbym straciła wielkiego przyjaciela…
PolubieniePolubienie
Dla mnie to też niepowetowana strata. Ten rok jest jakiś…Zły.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
To prawda, sporo niesamowitych ludzi umarło. Niedługo ten rok się kończy
PolubieniePolubienie
Jak byłem mały, mój Tata zaszczepił we mnie zamiłowanie do jego muzyki 🙂 Zawsze będzie w moim sercu.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Podobnie w moim. Szkoda, że już nic nie napisze
PolubieniePolubienie
Piękne słowa…
PolubieniePolubienie
Przyznam szczerze, że nigdy nie interesowałam się jego życiem. Od zawsze zasłuchuję się w jego piosenkach, zwłaszcza kilku. Jednak jak widać niektóre dusze może faktycznie są ze sobą powiązane, skoro wydarzył się to w roku śmierci Marianny.
PolubieniePolubienie
Gdy spadła na mnie ta wiadomość – nagle, zupełnie się tego nie spodziewając, wybuchnąłem płaczem. Niektórzy są nam bliżsi, niż się nam wydaje.
PolubieniePolubione przez 1 osoba