Zawsze pisałam coś na kształt pamiętnika, ale moje zapiski z tamtych czasów są bardzo niekompletne. Mało w nich faktów, a za dużo filozoficzno-religijnych rozważań. Moja dusza była w rozpadzie. Zastanawiałam się czy bóg istnieje, czy istnieje miłość, szczęście i przede wszystkim, po co żyjemy. Błąkałam się jak po omacku szukając jakiegoś światełka w tunelu, jakiegoś punktu zaczepienia, by ujrzeć za zakrętem szczęście. A ono jeszcze nie chciało przyjść. Nienawidziłam nadziei, tyle razy mnie zwiodła, pokazała piękną młodzieńczą twarz, a gdy odwróciłam się plecami, wykrzywiała się w straszny grymas. Powoli jednak, bardzo powoli rozmywała się we mgle i zanikał metaliczny posmak bólu i smutku. Pewnego dnia wracałam z pracy, szłam spokojnie chodnikiem w stronę metra, gdy kierowca sporej Toyoty wpadł w poślizg i wpakował się w mur budynku, zmiatając po drodze kilku pieszych. To, że nikogo z nas nie zabił, to był cud. U mnie skończyło się na kilku podrapaniach, które zresztą dokładnie opatrzyli sanitariusze z karetki. Skąd się tam zjawiła tak nagle, nie wie nikt. Przynajmniej ja nie wiem. Pomyślałam sobie JESZCZE ŻYJĘ, choć bardziej przypominało to wegetację.
18 lutego 2000 roku pojechaliśmy autokarem do Paryża by celebrować z opóźnieniem Walentynki i nasze lutowe urodziny. Podróż trwała 7 godzin. Rano oczom naszym ukazała się w całej okazałości stolica Francji, choć w stanie rozmycia deszczowego. Mżawka nie zaszkodziła. To właśnie wtedy zakochaliśmy się w tym mieście i we Francji. Miłość grzmotnęła piorunem i trwa do dnia dzisiejszego. Metrem, którego zasady funkcjonowania Maciej rozszyfrował w oka mgnieniu, pojechaliśmy na Montmartre. Wszystko nas fascynowało, ale biała świątynia Sacre Coeur i widok z jej tarasów, rzuciły nas na kolana. Potem pojechaliśmy do muzeum D’Orsay. Tutaj na nowo odkrywałam impresjonistów, tę niesamowitość stworzoną ludzką ręką, zatrzymanie na płótnie ulotnej chwili ze wszystkimi barwami i nieuchwytnymi kształtami. Kto z nas nie chce czasami by czas się zatrzymał?! Impresjoniści posiedli tę wiedzę magiczną. Z muzeum poszliśmy spacerkiem pod królową wszystkich katedr Notre Dame i stojącą w jej cieniu siostrę Sainte Chapelle. Kalejdoskop świateł, jaki tworzą w jej wnętrzu witraże zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Oczywiście później wielokrotnie wracałam w to miejsce. (Tutaj raport z odwiedzin Sainte Chapelle.) Hotel znaleźliśmy w Dzielnicy Łacińskiej, niestety nie pamiętam jak się nazywał. Wzięliśmy szybki prysznic i ruszyliśmy dalej poznawać Paryż. Czas mijał nieubłaganie szybko. Nie da się zwiedzić wszystkiego w 2 dni, ale myślę, że i tak udało nam się dużo zobaczyć. Sobotnim popołudniem szwendaliśmy się po Dzielnicy Łacińskiej, Montparnass i Ogrodzie Luksemburskim. Choć podjadaliśmy w ciągu dnia różne bagietkowe pyszności, to jednak żołądek wołał jeść, oszukaliśmy go pysznym ciasteczkiem i kawą, która postawiła nas na nogi i o 8 wieczorem pojechaliśmy metrem pod Wieżę Eiffla. Było już ciemno, ale wcześniej widzieliśmy panoramę z wieży Notre Dame, i przecież Paryż nocą, też może być wspaniały. Nie zawiedliśmy się. Widok, jaki się przed nami rozciągnął pamiętamy do dziś, mimo, że zimny wiatr przeszywał nas na wylot. Zapisałam sobie wówczas w notatniku, że wieża Eiffla to wszystko w jednym; mistrzowska konstrukcja, dzieło sztuki, ale i świetny przykład komercjalnego kiczu.
Wieża zdecydowanie fascynuje. Po ostatnich tego dnia wrażeniach widokowych, wróciliśmy na Montparnass, by w końcu porządnie nakarmić brzuchy w restauracji rybnej. Maciej dostał małże w sosie grzybowym, a ja rybę, solę z grilla. Pyszności. Popełniliśmy jednak niezręczność, bo do tych morskich przysmaków zamówiliśmy czerwone wino. Kelnerzy niby szeptając dali nam odczuć, co o nas myślą. Na każdym stoliku wokół nas chłodziła się w pojemniku butelka białego wina. Cóż, człowiek się uczy całe życie.
W niedzielę rano ruszyliśmy na podbój królewskiej rezydencji, czyli Luwru. Oczywiście Mona Lisa i Jeńcy Michała Anioła zostały zaliczone, podobnie jak Wenus z Milo czy Nike z Samotraki. Ktoś napisał kiedyś, że jeśli się chce studiować antyk to zanim pojedzie do Grecji czy Rzymu powinno się pozwiedzać Narodowe wielkie muzea w Paryżu, Londynie, Berlinie itp. Ma to sens.
Z Luwru przez Ogrody Tulierskie, plac Concordii doszliśmy na Pola Elizejskie, majestatyczną ulicę, która nie ma sobie równych. A nią to już prościutko do Łuku Triumfalnego, symbolu dawnej potęgi Francji. Widok z niego, zwłaszcza na rondo u podnóżka jest fantastyczny. Każdy punkt widokowy Paryża jest inny i wszystkie są niesamowite. Po zejściu na ziemię, powłóczyliśmy się jeszcze troszkę po Paryżu, a potem wylądowaliśmy w jakiejś mieszance pubu i restauracji na Placu Republique. Zamówiliśmy talerz serów i czerwone Bordeaux z 1998 roku (teraz ta data robi wrażenie, ale my piliśmy ją w 2000 roku, więc winko miało zaledwie 2 lata). Było mi wyjątkowo dobrze, chyba po raz pierwszy od bardzo długiego czasu zaczęłam czuć, że życie ma sens, że fakt, że jeszcze żyję to dar od losu. Od tego dnia w Paryżu właśnie zaczęliśmy tworzyć nasze nowe tradycje. Teraz piątkowy wieczór nie może się obyć bez sera, wina i gry w karty. Oczywiście, gdy jesteśmy w domu, bo jednak nas ciągle po tym świecie nosi.
Piękny opis, wspomnienia i tradycje!
PolubieniePolubienie
Dziękuje pięknie! Pozdrawiam serdecznie
PolubieniePolubienie
Świetna tradycja! No i celebracja życia, tak wiele nam umyka…
A Ty potrzebowałas czasu i Paryż Cię obudził fajnie… 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie tak było, pięknie to ujęłaś
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Też pierwszy raz w Paryżu odbyłam z towarzystwem mrzawki, a później deszczu. Magia tego miejsca polega na tym, że mimo ohydnej pogody, Paryż zachwyca zawsze 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Dokładnie tak! Nawet w deszczu Paryż potrafi być cudowny
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Od czasu pobytu w Paryżu, uwielbiam francuskie sery, wcześniej je omijałam z daleka 😉 Cudnie to napisałaś! Ja najbardziej lubiłam wąskie uliczki prowadzace na Montmartre i to pierwsze zaskoczenie, że sam Montmartre jest taki mały. Przytulny w sumie 🙂 Dzięki za przypomnienie.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Bardzo proszę. Montmartre to moje ukochane miejsce na ziemi, od tamtej pory. Wracam jak do ukochanego, ile sie da
PolubieniePolubione przez 1 osoba
🙂
PolubieniePolubienie
Piękny wpis o celebrowaniu życia… czasem mi tego właśnie brakuje.
A i taki wierszyk mi przypomniałaś. Wierszyk, który warto znać, bo nie wiadomo, kiedy jego znajomość może się przydać 😉
Ryby, drób i cielęcina lubią tylko białe wina.
Zaś pod woły, sarny, wieprze jest czerwone wino lepsze.
Frukty, deser i łakotki lubią tylko wina słodkie.
A szampana, wie i kiep, można podać po i przed.
A wódeczkę, mój kolego, można smolić do wszystkiego.
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Muszę zapamiętać wierszyk! Genialny! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zgadzam się, juz sobie zapisałam. Super
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czasami nam wszystkim brakuje. A wierszyk sobie „schowałam” w kajeciku bo cudny
PolubieniePolubione przez 1 osoba
A na wypadek, gdyby całego nie dało się zapamiętać, to najważniejszy jest ostatni wers. Zawsze pomoże uniknąć faux pas 😉
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pięknie piszesz, też pokochałam Paryż!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Paryża chyba nie da się nie kochać ☺️Dziękuje
PolubieniePolubienie
Też uwielbiam Paryż. Czekam aż Mały podrośnie. Drogami chodzimy prawie tymi samymi 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
przebywałam w Paryżu akurat między 98 a 2000 rokiem i doskonale pamiętam rocznik 98:-) mimo że to był wówczas świeży news. Ale nie zapomnę konspiracyjnych szeptów koleżanek nie mniej biednych ode mnie, że wino nie musi być drogie ale musi być z 98:-)))
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Czyli piłam dobre wino! Wow. Dziękuje za dobrą nowinę! Xx
PolubieniePolubienie