Kontynuacja Alfabetu Emigracji. Litera Ć
W lutym 1999 minęło mi ćwierćwiecze, taka liczba, którą zazwyczaj świętuje się hucznie, ale ja zupełnie nie pamiętam, czy to jakoś celebrowałam. Przyjechała do nas w odwiedziny moja młodsza siostrzyczka, która wtedy miała zaledwie 17 lat. W Polsce były ferie zimowe. Wydaje mi się, że to z tej okazji pojechaliśmy „odwiedzić” królową w Windsorze. Zamek zrobił na mnie duże wrażenie architekturą, a przede wszystkim tym, co było w środku. Angielską arystokrację nigdy nie dotknęła żadna, poważniejsza rewolucja, dlatego angielskie posiadłości szlacheckie utrzymały się w świetnym stanie do dziś. Windsor jest tego najlepszym przykładem. Olbrzymia twierdza stojąca na wzgórzu z niezliczoną ilością pokoi, by królowa miała się, po czym przechadzać. Za królową nie przepadam, tzn. do osoby nic nie mam, ale sama instytucja monarchii jest dla mnie niezrozumiała. No cóż, urodziłam się w kraju komunistycznym, nie rozumiem wyższości jednej osoby nad innymi z racji urodzenia. Żeby ona, chociaż była geniuszem intelektualnym… Pamiętam jak oburzyły się na mnie moje angielskie koleżanki, gdy powiedziałam kiedyś, że nie ukłoniłabym się przed królową, kłaniać się przed innym człowiekiem to dla mnie poniżające. Nie chciałabym też by ktokolwiek mi się kłaniał. Niestety w Anglii system klasowy odczuwalny jest do dziś i co najgorsze najniższe klasy czują, że wiszą im nad głową szklane sufity. Ale lepiej wrócę do moich wspomnień. Praktycznie każdą wolną chwile spędzaliśmy na zwiedzaniu, a gdy przyjechała Bożenka to zrobiło się to jeszcze bardziej intensywne. Poza Windsorem byliśmy z nią w Tower of London, w pierwszym zamku królewskim w Londynie, miejscu kaźni Anny Boylen, gdzie teraz przechowywane są królewskie insygnia i klejnoty. Powiem wam, że królewska korona robi wrażenie. A ile osób można by za nią nakarmić…
Teraz większość państwowych galerii i muzeów w Londynie jest za darmo. Kiedyś tak nie było, jedynie godzina przed zamknięciem była gratis. Dlatego też tylko o późnych porach wybieraliśmy się do muzeów. No cóż, nie zarabialiśmy kokosów. Maciej pracował jako pomocnik na budowie, a ja ciągle sprzątałam dla Bożeny. Życie wydawało się stabilizować gdy…
Już na Angel zorientowałam się, że dzieje się ze mną coś niedobrego, byłam słaba, zawsze zmęczona, ale to chyba nie było takie dziwne, bo pracowałam 7 dni w tygodniu. Jednak, poza tym miałam bóle brzucha i mdłości, które zaalarmowały mój mózg. Zrobiłam test ciążowy, który wypadł negatywnie. Objawy jednak nie ustępowały, więc już po przeprowadzce zrobiłam drugi test. Zapadł wyrok. Byłam w ciąży. Nie miałam pojęcia jak działa w Anglii służba zdrowia, nie wiedziałam nawet gdzie szukać lekarza. Niedaleko od stacji widzieliśmy szpital Whittington i tam właśnie skierowaliśmy nasze kroki. Pojawiliśmy się na pogotowiu i czekaliśmy bagatelka… 7 godzin. Nie rozumiałam połowy z tego, co do mnie mówili, domyśliłam się, że pan doktor był zdziwiony, czemu przyszłam na pogotowie, ale powiedziałam, że nie mam lekarza domowego a boli mnie brzuch. Zostawili mnie na noc, na obserwację, a rano przy pomocy tłumacza, którego dla mnie ściągnęli, wytłumaczyli, gdzie mam się zarejestrować do lekarza. Życie wróciło do normy, choć hormony gwałciły niemiłosiernie moje samopoczucie i dobry humor. Ciągle pracowałam, ile mogłam, wstawałam rano i jeździłam po domach, a po południu szłam do szkoły na Oxford Street uczyć się języka. Były dni, że miałam dość. Tęskniłam okropnie za Krakowem, rodziną i moimi przyjaciółmi. Ludzie, których spotykałam na mojej drodze, byli mili, ale to nie było to. Dobrze, że był Maciej, choć chyba moimi zmiennymi humorami dałam się mu mocno we znaki. Każdą wolną chwilę spędzaliśmy na zwiedzaniu, włóczyliśmy się po Londynie i robiliśmy wypady na angielską prowincję, odkrywaliśmy piękną zieloną Anglię krok po kroku, z jej wszystkimi tradycjami, zaletami i przywarami. Odkryliśmy też nową wspólna pasję – kino. Najpierw chodziliśmy do kina na filmy, które już wcześniej widzieliśmy w Polsce, żeby rozumieć. Chyba pierwszym naszym wspólnym filmem był Titanic. Pamiętam dokładnie kino Odeon na Shaftesbury Avenue, odwiedzaliśmy je później wielokrotnie, bo dość często puszczali starsze filmy. Eksperymentowaliśmy my też z kuchnią, z dostępnych produktów ciężko było ugotować coś polskiego, a polskich produktów było jak na lekarstwo. Pamiętam jedynie pierniki Katarzynki w sklepie, który nazywał się Safway. Na szczęście rodzice zaczęli przysyłać nam autokarami paczki z żywnością. Odbierało się je od kierowcy na Victorii. Powoli poznawaliśmy też nowe smaki i odkrywali jedzenie z rożnych stron świata. Moje pierwsze 3 miesiące w UK to 9 kilo więcej, od tych nieznanych mi wcześniej batonów w automatach na stacjach metra. Mniam, niektóre lubię do dziś.
Jeśli chcecie poczytać alfabet innych, to tutaj są linki
http://bienvenueensuisse.blogspot.com/2015/09/c-jak-cwiczenia.html
A weź tu na wyspach zrób pierogi z tych cholernych kartofli…..
PolubieniePolubione przez 2 ludzi
Dokładnie, a kiedyś było jeszcze gorzej. Polskich sklepów nie było wcale
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Wiesz co jest najlepsze? Mieszkając kilka lat w UK nie poznałem tego kraju tak bardzo, jak dzięki Tobie poznaję. A mimo wszystko bardzo mnie on fascynuje. Well done!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Trzeba znaleźć odpowiednią odmianę ziemniaków. Kiedyś, jeszcze jak mieszkałem w UK, znalazłem przez przypadek takie, które się nadawały. Ale zabij mnie teraz, nie pamiętam ich nazwy.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Z moich doświadczeń wynika, że najlepsze są tzw salad potatoes, które mają mniej skrobi i się nie rozwalają tak bardzo. Tylko trzeba mieć cierpliwość, bo są malutkie i ciężkie w obieraniu. Dlatego rzadko lądują na moim stole.
Niestety, bo uwielbiam
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak to prawda, jednak najlepiej kupować ziemniaki sałatkowe pierwszej klasy, są najbardziej zwarte. Zdarzają się na rynku też kartofle drugiej klasy, to już tylko ujda w tłoku. No a obieranie, rzeczywiście średnia rozrywka 😄
PolubieniePolubione przez 1 osoba
O widzisz! Zapamiętam sobie!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Ciesze się, że mogłem pomoc. W każdym razie, ziemniaki w marketach powinny mieć na metce lub tabliczce znamionowej towaru oznaczonie klasy. Ja zacząłem na to uwagę zwracać przez przypadek, a z czasem się dowiedziałem (z własnej autopsji) co te klasy oznaczają.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Super, dobrze wiedzieć !
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pierogi w UK przekichane! W UK nie mieszkam, jeżdżę tam od 11 lat na wakacje do starszego brata (kiedyś przez jakiś czas do taty), a ponieważ lubię gotować to gotuję, gdy tylko tam jestem. Naleśniki w moim wykonaniu w gimnazjum były najlepsze! Kupiłam nie tą mąkę co trzeba i zamiast normalnych, tradycyjnych naleśników wyszły nam te grube, typowe pancakesy 😛
Tematu Królowej nie poruszam, bo napisałabym w tym komentarzu długą notkę, którą planuję napisać u siebie na blogu. Co do paczek z żywnością to z dworcem Victoria to chyba każdy ma jakieś szczególne wspomnienia…
Co do przytycia w pierwszych miesiącach to ja…na pierwszych wakacjach w UK w ciągu 3 miesięcy przytyłam 11 kg. Wyobraź sobie co to jest 11 kg dla dziewczynki, którą po powrocie z wakacji nikt w szkole poznać nie mógł. Ale co zjadłam to moje! I przyznaję bez bicia, kocham słodycze z UK! A w Polsce nie jem ze słodkości nic…
..no może, czasami milkę oreo 😉
PolubieniePolubienie
P.S. Czekam na więcej!
PolubieniePolubienie
Idę czytać dalej 🙂 Czuję, że niedługo Anglię będę miała dzięki Tobie w jednym paluszku 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pingback: 186. Nie literalnie i nie litrami, a literami.Ustami. | Listy i [inne] brewerie.
Oj widać Dee iż mamy podobne odczucia z naszych początków, sama przyjechałam mając na karku 30 tkę i moje spektakularne urodziny obchodziłam w pracy w ciszy mojego serca, bo tylko ja to wiedziałam i jakoś nie było mi wesoło będąc sama z dala od najbliższych. Jakoś mi się raźniej na duszy robi jak Cię czytam,bo rozumie jak mogłaś się czuć w tamtym czasie. Zaraz skoczę do następnej literki.
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pingback: Ć jak Ćwierćwiecze by dee4di | Mój blog
Pingback: F jak Falafel | Nie zawsze poprawne zapiski Dee
Pingback: Alfabet Emigracji B i C - biurokracja, CAF i CPAM - O Gruu, Blee i MamĄ