Znacie taki film z Gerardem Depardieu, Cyrano de Bergerac – pamiętam, zachwyciłam się tym filmem, jako młoda wielbicielka kina.
Myślałam, że cała historia jest wymysłem twórczym francuskiego poety Edmonda Rostanda. Dlatego jadąc do miasteczka Bergerac w ogóle, ale to w ogóle nie kojarzyłam nazwy miasteczka z postacią. I tu niespodzianka, w środku centrum, na małym placyku Pelissiere stoi sobie kolorowa statua faceta z wielkim zakrzywionym nosem, spoglądającego z rozmarzeniem w okna stojącego niedaleko budynku. Napisałam, że pomnik jest kolorowy; jest pomalowany farbami co jest rzadkie w przypadku pomników ulicznych. Potem okazało się, że tych posągów pana de Bergerac jest w mieście więcej i co druga restauracja ma w nazwie coś wspólnego z Cyrano.
Miasteczko jest malownicze, strasznie przyjemnie się nam spacerowało brukowanymi ulicami wśród starych kamiennych budynków. Widzieliśmy Mikołaja i prezenty pogubione na ulicach (forma dekoracji). Ani udało się w jednym ze sklepów kupić fajne legginsy w kratkę, a dzieci na zakończenie wycieczki rozsmakowały się w pysznych gofrach z bitą śmietaną.
Wszyscy byli zadowoleni, a szczególnie nasza rodzina, gdyż w pewnym momencie dostrzegliśmy na ulicy samochód do nauki jazdy, który na całej długości boku miał pięknie napisane nasze nazwisko. Pan siedzący za kierownicą nawet nam pomachał. Swój człowiek.