Wstaliśmy rano, jak na nas, wyjątkowo wcześnie. Praktycznie przed 9 byliśmy gotowi do podróży. Słoneczko znowu pięknie świeciło na niebie i droga minęła nam szybko. Zaparkowaliśmy na parkingu, pod kolejką w centrum Chamonix, które pięknie wyglądało w promieniach porannego słońca, ale po wyjściu z samochodu okazało się, że brak chmur na niebie wcale nie oznacza wysokiej temperatury. Było dość chłodno. Każdy powyciągał z bagażnika kurtki, czapki, rękawiczki; wiedzieliśmy, że tam w górze będzie jeszcze zimniej. Wiedzieliśmy, a tu okazało się, że moja własna córka, której zawsze ciepło, nie wzięła kurtki, przyjechała ubrana w przewiewny sweterek. Oczywiście ja miałam pretensje do Macieja, a on do mnie, że nie dopilnowaliśmy (zauważyliście, że gdyby nie dzieci to może ludzie by się wcale nie kłócili? – to taka moja mała dygresja wynikająca z chwilowej frustracji). Wszystkim wokół powtarzaliśmy, by wzięli ciepłe rzeczy, bo z doświadczenia wiedzieliśmy, że na górze jest zimno, a nie pomyśleliśmy o własnym dziecku (bez komentarza). Skończyło się, że oddałam malcowi moją kożuszkową kurtkę, a sama zostałam w swetrze i zielonej chuście (na szczęście, ubrana na cebulkę, miałam kilka warstw na sobie)
.
Bilet dla czteroosobowej rodziny na kolejkę na Aiguille Du Midi kosztuje 161 euro. Liczyliśmy na zniżkę dla grupy, ale żeby być grupą trzeba „się składać” z 20 osób, a nam zabrakło trzech. Czapki były już na głowach, szaliki na szyjach i stanęliśmy w kolejce, która o tej porze roku była naprawdę mała. Poczekaliśmy około 15 minut i wreszcie ruszyliśmy w podróż w przestworza. Lot kolejką podzielony jest na dwa etapy pierwszy dowozi ludzi na Plan de l’Aiguille na wysokość 2300mnpm, a w drugiej części frunie się nad lodowcem Les Pelerines. Widok z góry zapiera dech w piersiach. Aiguille du Midi położone jest 3842 metry nad poziomem morza i nawet w lecie leży tu śnieg i jest zimno. Trochę jednak odczułam brak mojej kurtki. Pospacerowaliśmy sobie po tarasach widokowych, z których można zobaczyć Alpy Francuskie, Włoskie i Szwajcarskie. Jest to zdecydowanie niesamowite miejsce i trzeba tu być, choć raz w życiu. Na szczycie są kafejki, restauracja i sklepiki z pamiątkami, gdzie Maciej powiększył swoją kolekcję pamiątkowych medali, a ja zaopatrzyłam się w kolejną łyżeczkę. Nie obyło się też bez kolejnego magnezu na lodówkę, choć zdecydowanie brakuje już na niej miejsca (jeden z powodów by kupić większą).
Gdy wróciliśmy na ziemię była pora lunchu i się zaczęło. Czasami liczba ludzi o jakże różnych mentalnościach, pochodzeniu, czy potrzebach powoduje, że ciężko jest podjąć najzwyklejszą decyzję.
Nie pytajcie jak to się stało, ale zapakowane rano bagietki, sery, pasztety, nawet sałatkę z makaronu wyciągnęliśmy na środku parkingu i siedząc na ziemi lub stojąc w kółku zjedliśmy lunch. Dziwne? Dziwne, ale niewiele ludzi może się pochwalić, że dobrze zjadło na parkingu w Chamonix.
Planowaliśmy odwiedzić jeszcze inne miejsca tego dnia, ale zadzwonili z warsztatu, że samochód Jatindera jest do odebrania. Nie znaleziono w nim żadnej usterki, ale dowiedzieliśmy się, że podobno turbo tak ma. Rzekomo taki samochód jak ten powinien być inaczej używany, jest to pojazd na długie trasy, gdzie jest w stanie rozwinąć szybkość. Jeśli taki samochód używa się tylko do krótkich wypadów po mieście, na zakupy, a pewnego dnia ruszy się nim w dalszą, bardziej wymagającą trasę to turbo zaczyna się buntować.
Wiesz, mowi sie, ze szewc bez butow chodzi. A ja mysle, ze wlasnie dzieci szewca 😉
A tak w ogole: nie masz wiecej zdjec „z gory”? Tak z 50ciu? Chetnie bym obejrzala, zazdroszcze bardzo widokow!
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Zdjeć mam dużo, specjalnie dla Ciebie Kasiu niedługo się tu pojawią.
PolubieniePolubienie