Poranek wtorkowy zaczął się nadzwyczaj dobrze, od zimno-gorącego prysznica (z jakiegoś powodu hotelowy prysznic nie działał jak powinien), który pobudził wszystkie moje zmysły i chęć ponownego odkrywania piękna. Opuściłam hotel wcześnie rano. Gdy dochodziłam do przystanku, zobaczyłam, że mój autobus właśnie odjeżdża. No cóż- pomyślałam – poczekam 15 minut na następny. Nie zawsze 95 zjawia się na wezwanie” I właśnie wtedy, jakby na przekór moim rozmyślaniom, kierowca autobusu otworzył okienko i zapytał przyjaźnie, czy chcę wsiąść. Chciałam. Zatrzymał więc autobus w połowie ulicy i otworzył mi drzwi. I jak tu nie wierzyć w magię?
Po 10 minutach wysiadłam, bo dojechaliśmy do przystanku z napisem „cmentarz Montmartre”. Zaczęła się moja nowa przygoda. Cmentarz Montmartre powstał jeszcze w czasach rewolucji, w dawnych kamieniołomach gipsu. Pierwszymi „mieszkańcami” byli szwajcarscy gwardziści, zamordowani przez atakujący tłum gdy strzegli wejścia do królewskiego pałacu w ogrodach Tuileries. Pałac też zrównano wtedy z ziemią. Podobno liczba zabitych gwardzistów dochodziła sześciuset.
Byłam na cmentarzu pierwsza. Podeszłam do mapy i wypisałam w kajeciku wszystkie „osoby”, które planowałam odwiedzić, z zaznaczeniem numerów alejek.
Mimo tego, przy takiej ilości grobów nie było łatwe znalezienie tego, czego szukałam. Nie zniechęcałam się, spacerowałam, oglądałam, wchodziłam między groby; dzięki temu zobaczyłam dużo pięknych rzeźb, oryginalnych posągów, znanych i nieznanych mi ludzi. Niektóre groby były pięknie odnowione, zadbane, inne, pokryte mchem; chyba nikt ich nie odwiedzał od wieków (dosłownie).
Widziałam różowe, od opadłych płatków kwiatów,groby, które z daleka lśniły jak pudełka pełne landrynek, groby wśród kasztanowców i groby ukryte wśród pachnących bzów. Na cmentarzu myśli się lepiej, niż gdzie indziej, o sensie życia, o miłości, o przemijaniu, o ludziach, którzy kiedyś chodzili po tej ziemi. Znalazłam dużo polskich nazwisk, zwłaszcza z XIX wieku, wojskowi, pisarze, lekarze, i inni zwykli ludzie, których rozbiory wygoniły z kraju nad Wisłą. Przywędrowali tu po naszych narodowych powstaniach, które w równym stopniu były pokazem wielkiego polskiego patriotyzmu, jak i głupoty. Chodziłam ze łzami w oczach zwłaszcza po przeczytaniu inskrypcji „Jeszcze Polska nie zginęła…” na grobowcu Joachima Lelewela. Sama też jestem takim wygnańcem na obczyźnie, ale sama się na tę banicję skazałam. Czy żałuje? Czasami tak, kiedy tak jak dzisiaj spotykam na swej drodze takie polskie obrazki. Ogarnia mnie sentyment. Tych polskich akcentów na cmantarzu Montmartre jest więcej.
Alejka numer 1 to Avenue Polonaise, a przy alejce numer 7 leży mój ulubiony poeta Juliusz Słowacki. Stanęłam przed jego grobem, odnowionym dzięki staraniom Polonii Paryskiej (bo przecież Słowacki umarł w biedzie i zapomnieniu) i wyrecytowałam z pamięci: Smutno mi Boże, dla mnie na zachodzie rozlałeś tęczę blasków promienistą, przede mną gasisz w lazurowej wodzie gwiazdę ognistą, choć mi tak niebo ty złocisz i morze…Smutno mi…Boże
I znowu łzy w oczach i wspomnienia i sentyment. Ciekawe jakby się podobała dzisiejsza Polska, tamtym, dziewiętnastowiecznym patriotom.
Uwielbiam cmentarze, a ten jest PIEKNY
PolubieniePolubienie
Faktycznie, piękny cmentarz.
PolubieniePolubienie
ile serca jest w Twoich wpisach …
PolubieniePolubienie
„Miej serce i patrzaj w serce” mówił Mickiewicz, więc mam…
PolubieniePolubienie