Jest takie francuskie słowo, wymyślone podobno przez Boudlaira – flaneur- które, gdybym była facetem, oznaczało by właśnie mnie. Flaneur to dosłownie włóczący się po ulicach, obserwujący i kontemplujący otoczenie. Tak, jak ja! Chodzę sobie szczęśliwa, podbudowana otaczającym mnie pięknem i marzę o maszynie do przenoszenia w czasie; żeby tak móc odwiedzić Mickiewicza i słuchać jak recytuje swoje słynne Litwo, ojczyzno moja… , żeby z Hemingwayem wypić lampkę, a może nawet butelkę czerwonego wina, żeby w towarzystwie impresjonistów wznieść toast przecedzonym przez cukier, absyntem. Woody Allen też chyba ma takie marzenia, dlatego stworzył swój „Midnight in Paris” film.
Och rozmarzyłam się i włócząc się wzdłuż Bulwaru St Germain trafiłam na ulice Odeon. Tu, pod numerem 12 znajdowało się niegdyś wydawnictwo Shakespeare Co. Właścicielka Sylvia Beach gromadziła wokół siebie literacką śmietankę ówczesnego Paryża. Bywał tu Hemingway, Ezra Pound, F. Scott Fitzgerald, Gertrude Stain, czyli wszyscy z tak zwanego Straconego Pokolenia. Tam właśnie wydano po raz pierwszy Ulissesa.
Niestety wydawnictwo zostało zamknięte przez hitlerowców podczas wojny. Teraz pod numerem 12 znajduje się butik z ciuchami. Ładne te ciuchy, ale ciuchy to nie książki, więc poczułam się bardzo rozczarowana. Na szczęście pod numerem 10 jest bardzo interesujący antykwariat. Przypuszczam, że trafiają tam tacy, jak ja, flanerzy, poszukiwacze wielkich artystów, pisarzy, poszukiwacze straconego czasu, czy straconego pokolenia.
Ruszyłam dalej i znowu trafiłam na dwa polskie tropy; gdzieś w środku bulwaru istnieje i dobrze się miewa polska księgarnia, a trochę wcześniej, chyba pod numerem 19 jest mała galeryjka, która właśnie wystawia prace polskiego artysty Mariusza Zabinskiego. Oczywiście, szybko go wygooglowałam, urodził się w 1956 roku w Warszawie, mieszka w Belgii, ale wystawia na całym świecie. Nazywają go tu ostatnim mistrzem kubizmu. Po cichu muszę się przyznać, że jego prace spodobały mi się bardziej niż prace Picasso.
Ze względu na kolory, swoją niebieskością trafił dokładnie na mój talerzyk.
W końcu moja dzisiejsza wędrówka zakończyła się sukcesem; znalazłam, co chciałam; pod numerem 170 Deux Magots i pod numerem 172 Cafe de Flore. Przeszłam wzdłuż obu z nich i porobiłam parę niestety nie- najlepszych zdjęć. Obie były ulubionym miejscem pisarzy, podobno w Cafe de Flore Hemingway jednym ciągiem napisał ‚Słonce też wschodzi” Zastanawiałam się „wejść, nie wejść do którejś z nich”, ale w końcu stwierdziłam, że „lampka wina nie zaszkodzi”. Padło na Magotów tylko dlatego, że maja tam pojedyncze stoliki wychodzące na ulice, gdzie można siedzieć i obserwować przechodniów. Wino było pyszne. Dostałam też słone precelki. Siedziałam sobie i bazgrałam w kajeciku i myślałam o dawnych klientach tego lokalu. Filozof – egzystencjalista Sartre podobno uwielbiał tu przychodzić i prowadzić długie dyskusje z Simone Beavoir o ludzkiej indywidualności i świadomości własnego bytu.
Tych dwoje ludzi to bardzo dziwna para; nigdy nie wzięli ślubu, podobno na początku Sartre zaproponował Simone dwuletni kontrakt (haha dla czytelniczek „Pięćdziesięciu twarzy Greya” brzmi znajomo, prawda?)ale przedłużyło się to prawie na całe życie. Czytali wzajemnie swoje prace i zaspokajali swoje seksualne potrzeby, powiedziałabym nawet, aż na wyrost; podobno Simone uwodziła młode studentki, które uczyła, te stawały się jej kochankami, a potem podrzucała je Sartrowi. Napisała na ten temat książkę: „Zaproszona” Ciekawa jestem jakby zareagowano na coś takiego w dzisiejszym świecie?! Simone była jedną z pierwszych kobiet, które zdały trudny egzamin z filozofii na Sorbonie, jej książka „Druga płeć” została zaakceptowana jako poważny materiał filozoficzno – naukowy. Gdy zmarła w 1986 roku, na jej pogrzeb przyszły tłumy kobiet, dla których była wzorcem, ideałem feministki. Dzięki jej działalności, aborcja we Francji została uznana za legalną.
Zabawne, czytając o Simone Beauvoir znalazłam kolejny polski element; pisarka przez jakiś czas, związana była z amerykańskim pisarzem Nelsonem Algrenem, który napisał książkę” Człowiek o złotej ręce”, uznaną przez środowiska emigracyjne za wyjątkowo antypolską. Nie wiem czy chcę ją przeczytać, czasami wystarczy mi wrażeń obserwując naszych rodaków w Anglii.
Siedziałam sobie u Magotów, gdy nagle, bez zapowiedzenia zaczęło grzmieć i kolorowe błyskawice pojawiły się nad kościołem St Germaine- des-Pres, jakby obraz Zabinskiego nagle się ożywił. To był naprawdę niezapomniany widok.
ech, bardzo literacko, przysiadłabym się z lampką wina do stolika
PolubieniePolubienie
Zapraszam serdecznie. Byłoby miło wymienić się z kimś wrażeniami.
PolubieniePolubienie
🙂
PolubieniePolubienie
Poczulam sie tak, jakbym to ja sie wloczyla, a nie ty 😉
PolubieniePolubienie
ślicznie dziekuję za miłe słowa
pozdrawiam
PolubieniePolubienie
to są ciekawostki o jakich lubię wiedzieć, dzięki:)
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Pingback: Wiatraki, Kankan i Seks czyli rozmyślania włóczęgi | Nie zawsze poprawne zapiski Dee
opisujesz te miejsca tak cudownie, że mam wrazenie jakbym to ja tam spacerowala – wszystko jasno i przejrzyście podane na tacy 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba