„Musze się zdecydować w która stronę iść” – myślałam- „podążać szlakami Hemingwaya czy szukać śladów polskich w Paryżu”. A przecież już ich trochę znalazłam: obraz w St Severin, pomnik Szopena w ogrodzie Luksemburskim, piękne zdjęcie Mazur, i księgarnię polską na Bulwarze St Germain. A wiem, że w Paryżu jest muzeum Mickiewicza i to gdzieś na wyspie, niedaleko Notre Dame. Póki co, mój żołądek dawał się już porządnie we znaki. Rozglądnęłam się dookoła, jak wszędzie w Paryżu Bulwar St Germain obfituje w restauracje i w jednej z nich Le Village Ronsard wydawało mi się,że jest więcej ludzi niż w innych. Zazwyczaj to jest dobry znak. Ceny tez nie były tragiczne. Weszłam do środka i usiadłam przy stoliku przy oknie. We Francji nie trzeba czekać na kelnera, aż cie posadzi, można usiąść gdzie się ma ochotę. Kelner przyniósł mi menu, ale ja zamówiłam specjał dnia napisany kredą na tablicy. Nie miałam pojęcia co zamawiam. Saucisse Aveyronnaise okazało się bardzo dobrą kiełbasą z ziemniaczanym pure. Nie był to szczyt marzeń, ale zaspokoiłam głód, a lampka pysznego Bordeaux wprawiła mnie z powrotem w doskonały nastrój.
Tak sobie myślałam, ze rozumiem Hemingwaya, bo cudownie się siedzi, myśli i pisze przy dobrym winie, czy kawie, czy posiłku. Nic dziwnego ze stworzył wielkie dzieła mając takie stymulatory. Obok mnie przy stoliku siedzi jeszcze jedna sama kobieta (poza mną oczywiście), myślę, ze to tez turystka bo nie mówi po francusku. Ma około 60 lat, siwe, ale ciągle bardzo puszyste kręcone włosy, takie jakie zawsze chciałam mieć. Nosi sportowe buty do fioletowego sweterka, a w Paryżu trudno jest zobaczyć sportowe buty u Francuzek. Zamówiła sałatkę i lampkę białego wina. Ciekawe co ją tu przywiodło samą? Czeka na kogoś? Zwiedza? Mieszka? Pracuje? Oczywiście wyobraźnia w mojej głowie stworzyła już całe gotowe scenariusze życia tej pani, a pewnie rzeczywistość jest zupełnie inna.
Zamówić jeszcze jedno wino? Chyba nie. Nie znoszę toalet we Francji, a po drugiej lampce pewnie by się bez tego nie obyło. Zastanawiałam się gdzie mam pójść. Dzień jest słoneczny, więc chyba nie ma sensu chować się w muzeum, ani siedzieć tu dłużej analizując życie pani siedzącej obok przy stoliku, która właśnie zamówiła tarte jabłkową na deser. Fajnie jej, ale ona zjadła sałatkę a nie wielką kiełbasę, więc może sobie pozwolić na deser. Ja już nic więcej nie przełknę. Dla mnie un cafe s’il vous plait.
Odważyłam się i odwiedziłam toaletę. Czyściutka, pachnąca, wcale nie przypomina kabin z dziurami. Wróciłam, a tu na stole wiaderko z rachunkiem. Nastała chwila prawdy; 20.70 euro za kiełbasę to nie mało, ale biorąc pod uwagę pyszne wino i kawę to mogę im wybaczyć.
Zapłaciłam i zostawiłam napiwek. Zawsze zostawiam. Moja pierwsza praca w Londynie była w restauracji Pollo Bar gdzie płacono nam £5 tygodniowo. Resztę miałyśmy z napiwków. Nie wiem jak jest we Francji, ale kto wie?
Gdy wychodziłam, samotna pani ze stolika obok skrupulatnie studiowała mapę Paryża. „A nie mówiłam?! Turystka!”
„w Paryżu trudno jest zobaczyć sportowe buty u Francuzek”
to prawda i chwała im za to! 🙂
PolubieniePolubione przez 1 osoba